Tylko jeden medal zdobyła lekkoatletyczna reprezentacja Polski na Halowych Mistrzostwach Świata w Nankinie. I musieliśmy na niego czekać aż do ostatniej konkurencji imprezy - srebro sztafety 4x400 m kobiet jest osiągnięciem, nawet jeśli konkurencja była po prostu mizerna. Do mety trzeba było przecież dobiec.
Nie brak opinii, że medal uratował honor Biało-Czerwonych, że jest zaledwie małą łyżeczką cukru w bardzo gorzkiej herbacie. I że to kolejny dowód na potężny kryzys polskiej lekkoatletyki. Czy jednak na pewno?
Czy tabela medalowa, w której zajęliśmy dopiero 19. miejsce, oddaje rzeczywisty obraz sytuacji?
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Znakomita atmosfera w kadrze. Tak się bawią Hiszpanie
Poważne osłabienia
Przede wszystkim, do Nankinu na HMŚ pojechała najmniej liczna reprezentacja Polski od lat. A dokładnie od 2012 roku, gdzie w Stambule również wystartowało zaledwie "14" naszych zawodniczek i zawodników.
Dlaczego tak skromnie? Z różnych względów - część kadry szykowała formę przede wszystkim na niedawne Halowe Mistrzostwa Europy w Apeldoorn (choćby Weronika Lizakowska), nie brakowało kontuzji (Natalia Bukowiecka, Maria Żodzik), niektórzy w ogóle odpuścili sezon halowy (m.in. Sofia Ennaoui, Marika Popowicz-Drapała, Kajetan Duszyński, Michał Haratyk).
Inni najzwyczajniej nie wypełnili minimum a jeszcze inni po prostu odpuścili start ze względu na odległość do Chin czy chęć odpoczynku przed sezonem letnim (choćby Maksymilian Szwed).
Mimo tak poważnych braków, nasza reprezentacja mogła z Nankinu przywieźć nawet kilka medali. Szanse były, zabrakło naprawdę niewiele.
Medale były o krok
Przecież nikt nie może mieć pretensji do Pii Skrzyszowskiej, która w finale pobiła wieloletni rekord Polski na 60 m przez płotki (7,74 s), a do medalu zabrakło jej 0,003 sekundy! Słownie: trzy tysięczne sekundy.
Czwarta w finale HMŚ była też Ewa Swoboda i też był to wynik bardzo dobry, lepszy niż można było zakładać przed imprezą. Sprinterka wreszcie się uśmiechała, przyznała, że odzyskała radość z biegania, w finale uzyskała najlepszy wynik sezonu (7,09 s) i z dużą dawką optymizmu rozpocznie niedługo przygotowania do sezonu letniego.
Wartościowe jest też piąte miejsce w finale biegu na 800 m Anny Wielgosz. Choć mistrzyni Europy z Apeldoorn jechała do Chin po medal, a nawet nie bała się mówić o chęci pobicia rekordu Polski, to nie może być na siebie zła. Tempo finału było niesamowite, wyniki na mecie bardzo dobre, Wielgosz i tak pobiła w nim "życiówkę" (2:00,34 s).
Występ w Nankinie do końca życia zapamięta także Jakub Szymański, nasza największa nadzieja na medal. W półfinale Polak biegł pewnie na pierwszym miejscu, nie dawał z siebie wszystkiego, jednak na ostatnim płotku potknął się i totalnie stracił rytm biegu. W efekcie... nie wszedł do finału, zabrakło zaledwie 0,02 sekundy.
A w finale, żeby zdobyć medal, wystarczyło pobiec 7,55 s. A dokładnie taki rezultat Szymański uzyskał w biegu eliminacyjnym, w którym wyraźnie zwolnił w ostatniej części dystansu...
Brak potknięcia Szymańskiego i dwie tysięczne sekundy na korzyść Skrzyszowskiej i mielibyśmy trzy krążki. Czyli więcej niż w dwóch ostatnich edycjach HMŚ. Ale to już tylko gdybanie.
Plusy i minusy
Tak czy inaczej, w klasyfikacji medalowej Polska zajęła 19. miejsce. Jednak w punktowej, która bardziej oddaje siłę danej reprezentacji, już 10. Tu liczyły się już bowiem czwarte lokaty Swobody i Skrzyszowskiej, piąte Justyny Święty-Ersetic w finale 400 metrów czy też siódme miejsce w finale skoku w dal Anny Matuszewicz.
Największym rozczarowaniem było na pewno półfinałowe niepowodzenie Szymańskiego, jednak dla którego sezon halowy i tak był rewelacyjny. Nowy rekord Polski (7,39 s) i złoto halowych mistrzostw Europy nie pozwala, by nazwać tego inaczej.
Bardzo ciężkie chwile w Nankinie przeżył też Konrad Bukowiecki. Wreszcie zdrowy, w dobrej formie w pierwszej części sezonu, jednak zupełnie nie pokazujący tego na wielkich imprezach. W Apeldoorn nie przeszedł eliminacji, na HMŚ nie musiał w nich brać udziału, bo odbył się od razu szeroki finał.
I co? I Polak nie zaliczył żadnej próby, z bezradności rozkładając ręce, pchając kulę i tak niewiele powyżej 19 metrów...
Może być tylko lepiej?
Sezon halowy za nami. Na plus? Na pewno nowe rekordy Polski w biegu na 60 m przez płotki i na 400 metrów mężczyzn Maksymiliana Szweda, świetna forma Anny Wielgosz, zdrowa i pełna energii Święty-Ersetic.
Minusy? Na pewno stagnacja u Piotra Liska, któremu rywale wyraźnie odskoczyli, nawet nie wspominając o Armandzie Duplantisie. Martwi to, co się stało z Bukowieckim oraz ogólny poziom pchnięcia kulą wśród naszych pań.
Jest jednak nadzieja, że tegoroczne mistrzostwa świata w Tokio okażą się dla nas lepsze niż poprzednie w Budapeszcie, pod względem punktów najgorsze dla Biało-Czerwonych w XXI wieku
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty