Dawid Tomala zrobił to w Tokio. Minął rok i kolejną sensację w chodzie sportowym na wielkiej imprezie sprawiła Katarzyna Zdziebło. Polka od początku poszła na całość i postawiła na tempo na rekord kraju. Kto nie ryzykuje, nie pije szampana. 25-latka z Mielca odebrała swoją nagrodę na mecie.
Udało się poprawić rekord Polski, ale co ważniejsze, wynik 1:27,31 s dał jej sensacyjny srebrny medal mistrzostw świata w Eugene. A Dawid Tomala był pierwszym, który na mecie pogratulował jej wielkiego sukcesu. Dodajmy, że trenerem naszej bohaterki jest jego ojciec, Grzegorz.
- Jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie - powiedziała po wszystkim lekkoatletka. A to nie musi być koniec jej sukcesów na MŚ, bo czeka ją jeszcze start na 35 km. Kolejny medal? A dlaczego nie?
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Miss Euro 2012 zmieniła wygląd. Nie poznasz jej!
Niestety, pierwszy dzień nie był dla Polaków samym pasmem sukcesów. Cieniem na początku MŚ kładzie się afera, jaka wybuchła jeszcze na kilka godzin przed startem eliminacji sztafet mieszanych 4x400 m, czyli gdy Tomasz Majewski potwierdził, że Anna Kiełbasińska nie znajdzie się w składzie naszej ekipy. Powód?
Sprawa nie jest jednoznaczna. Sprinterka wydała nawet oświadczenie i z jej słów wynika, że wcześniej dostała zapewnienie, że wystartuje dopiero w finale. Jednak sztab miał dopiero w ostatniej chwili dowiedzieć się o regulaminie, który pozwala po eliminacjach dokonać tylko jednej zmiany w składzie.
I przekazali Kiełbasińskiej, że musi pobiec dwa razy, na co ona nie chciała się zgodzić. W efekcie Aleksander Matusiński podjął decyzję, że Polka nie wystartuje ani razu.
Bez ósmej sprinterki światowego rankingu na 400 m Polacy awansowali do finału, jednak w nim nie udało się zdobyć medalu (WIĘCEJ TUTAJ). Do podium zabrakło około dwóch sekund. Dyskusja, czy z Kiełbasińską udałoby się wywalczyć krążek, już się rozpoczęła i szybko nie ucichnie. Na dodatek atmosfera między nią a resztą ekipy wydaje się nie do odratowania.
Ze stratą dla obu stron, bo przecież przed dziewczynami jeszcze sztafeta kobiet. Czy z tego chaosu urodzi się kosmos?
Dużym rozczarowaniem okazał się także występ Malwiny Kopron w eliminacjach rzutu młotem. W przeciwieństwie do Wojciecha Nowickiego i Pawła Fajdka, brązowa medalistka olimpijska z Tokio nie awansowała do finału. A przecież dla wielu była stawiana w roli kandydatki do medalu...
Wspomnieni wcześniej Fajdek i Nowicki pokazali w eliminacjach wielką moc i kto wie, czy w sobotnim finale (21:00) to między nimi nie rozstrzygnie się walka o złoty medal w rzucie młotem. To z kolei może przynieść wspaniałe wyniki, na co zwrócił uwagę po eliminacjach pierwszy z nich.
Podobnie jak dla Kopron, MŚ w Eugene są już historią również dla Michał Haratyka i Konrada Bukowieckiego, którzy nie przebrnęli eliminacji pchnięcia kulą. Obaj mogą mówić o pechu, zwłaszcza pierwszy z nich, któremu do awansu wystarczyłby wynik lepszy o zaledwie jeden centymetr. Niestety, teraz pozostanie mu już tylko gdybanie.
Wielki dramat w Eugene przeżył Norbert Kobielski, który musiał wycofać się z eliminacji skoku wzwyż już po pierwszej próbie. Polak przyszykował na imprezę wysoką formę i zamierzał powalczyć o miejsce w czołowej "6". Miał ku temu prawo, w tym sezonie stawał już na podium w Diamentowej Lidze.
Niestety, po swojej próbie poczuł potężny ból w lewej stopie. Przed kamerami TVP Sport nie umiał powstrzymać łez (WIĘCEJ TUTAJ). - W próbach było świetnie, a w pierwszym skoku usłyszałem trzask w stopie. Ból niesamowity, dla mnie niestety to koniec sezonu, najlepszego w życiu...
Więcej szczęścia miała Sofia Ennaoui. Polka wróciła po długiej przerwie i jest w wysokiej formie - przebrnęła eliminacje biegu na 1500 m, pokazując swój piekielny finisz na ostatniej prostej. Na dodatek poprawiła swój najlepszy wynik w tym sezonie i zapowiedziała walkę o finał. Wszyscy na to liczymy.
Polacy zakończyli pierwszy dzień z medalem, czyli planowo. W kontekście podium liczyliśmy jednak na sztafetę, o Katarzynie Zdziebło mówiło się zdecydowanie mniej. Jeśli jednak sprawiać sensacje, to tylko na największych imprezach. Czy w sobotę będzie podobnie?
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty