Prowadzona przez Kamila Sadowskiego Weegree AZS Politechnika Opolska, jest jedną z rewelacji I-ligowych rozgrywek. Od momentu gdy 30-letni trener przejął drużynę, ta wygrała 16 z 22 meczów (11:0 u siebie) i w tym momencie jest niemal pewna zajęcia miejsca w TOP4 przed fazą play-off. Ogromna w tym zasługa Sadowskiego, dla którego to tak naprawdę pierwszy rozdział w roli I trenera (wcześniej był jedynie tymczasowym trenerem w AZS-ie Koszalin).
Nam opowiada o kulisach przyjęcia propozycji z Opola, ale też wcześniejszym pobycie w Anwilu Włocławek, klubie, którego jest wychowankiem. Pytamy go, czy ma zadrę do klubu o to, że współpraca nie potrwała zbyt długo. Jest też wątek o obcokrajowcu w I lidze i graczu U-23.
- Największym problemem polskiej koszykówki - moim zdaniem - jest to, że trenerzy młodzieżowi nie mogą powiedzieć, iż są tylko trenerami od koszykówki. Niestety - z racji małych zarobków - muszą tę funkcję łączyć z innymi obowiązkami. Nie mogą się w pełni skupić tylko na szkoleniu młodych adeptów koszykówki - mówi nam Sadowski.
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: W jakich okolicznościach przejął pan stery w I-ligowym zespole z Opola?
Kamil Sadowski, trener I-ligowego Weegree AZS Politechnika Opolska, były asystent w Anwilu Włocławek: Po rozstaniu z Anwilem Włocławek tak naprawdę nie brałem pod uwagę pracy w koszykówce, mimo że pojawiały się różne propozycje, także z ekstraklasy. Zacząłem aktywnie działać w innej branży. W pewnym momencie zadzwonił jednak do mnie agent Mateusz Jodłowski z pytaniem: "nie chciałbyś podjąć pracy w I lidze?".
Jaka była odpowiedź?
Nie ukrywam, że wtedy pojawiła się tęsknota za koszykówką. Spojrzałem na skład zespołu z Opola i okazało się, że znam większość zawodników. Bardzo pozytywnie przebiegła też rozmowa z prezesem klubu. Ten okazał się wielkim pasjonatem sportu. Powiedział mi wprost: zawodnicy są cały czas ze sobą, nikt nie łączy pracy z koszykówką. Zespół jest w stanie trenować 2x dziennie. To był dla mnie jasny sygnał, że warto to przemyśleć. Same negocjacje kontraktowe potoczyły się błyskawicznie i tak się znalazłem się w Opolu.
Trudne było wejście do drużyny? Pytam, bo po raz ostatni funkcję tymczasowego I trenera pełnił pan w sezonie 2016/2017 w AZS-ie Koszalin.
Nie miałem żadnych obaw w związku z wejściem do drużyny. To może też dzięki temu, że dwukrotnie w swojej koszykarskiej przygodzie miałem okazję przejmować zespół w trakcie trwania rozgrywek i to w ekstraklasie. Nie bałem się pracy, choć I liga jest nieco specyficzna. To hermetyczne środowisko. Starałem się wejść i robić swoje, ale bez żadnych udziwnień. Chciałem "kupić" zawodników pracowitością, wiedzą i podejściem do zawodu. Zawodnicy wiedzą, że jestem cały czas do ich dyspozycji i że najczęściej można mnie znaleźć w hali. Chcę pokazać się z dobrej strony, by zespół z Opola był dobrze odbierany. Mam wrażenie, że teraz wszyscy wiedzą, że jak przyjeżdża AZS Politechnika to nie będzie to łatwa przeprawa.
W tym momencie macie bilans 20:9 i niemal pewne miejsce w TOP4 przed fazą play-off. Świetne wyniki nieco pana zaskoczyły?
To pozytywne zaskoczenie. Ale pamiętajmy o tym, że trener może przygotować mnóstwo zagrywek i rozwiązań, a na końcu i tak wszystko zależy od egzekucji na parkiecie. Nie ukrywam, że dla mnie praca w I lidze to duże wyzwanie, zbieram sporo cennego doświadczenia. Podoba mi się to, że zawodnicy chcą podwyższać swoją poprzeczkę, są głodni pracy i sukcesów, nie osiadają na laurach.
Wcześniej nie miał pan do czynienia z I ligą, zawsze był w ekstraklasie. Jak się więc pracuje w I lidze? Jak to wygląda na co dzień?
Nie ukrywam, że miałem trochę szczęścia, że trafiłem do zespołu, który potrafi połączyć zaangażowanie z egzekucją założeń taktycznych, a jest tego dużo, bo - jak wiadomo - moja przeszłość jest związana ze scoutingiem w ekstraklasie. Chodzi o pracę na liczbach, cięciu klipów wideo i oglądaniu wielu meczów. Co prawda zawodnicy dostają dużo informacji, ale dobrze sobie z tym radzą, co też widać po osiąganych wynikach.
Scouting w I lidze funkcjonuje?
Tak, ale na pewno nie jest tak rozbudowany jak w PLK. Każdy zespół przygotowuje coś pod danego rywala, ale fundamentalne pytanie brzmi: jak wygląda realizacja i późniejsze rozliczenie z danych elementów? U nas robimy trzy sesje wideo przed meczem, wiem, że to dużo, bo słyszę, że czasami w PLK tego nie ma. Robimy też analizę po spotkaniu, która trwa ponad godzinę. Bez względu na wynik. Niczego nie odpuszczamy.
Jak zawodnicy odbierają krytykę po przegranych meczach?
Słuchają tego, co do nich mówię. Widzę u nich dużą pokorę. Też jest tak, że od samego początku ustaliłem konkretne zasady dla całego zespołu i poszczególnych zawodników, i jestem niemal pewny, że gracze, gdy odbiegają od tych zasad, to wiedzą, dlaczego wytykam im błędy w danym momencie. Koszykówka jest grą błędów, ale jeśli umiemy zapanować nad swoimi emocjami i ukryć ego, to wtedy wychodzi naprawdę coś fajnego.
Jak to wygląda pod względem taktycznym w I lidze?
Systemy taktyczne nie są aż tak rozbudowane. Można dużo ugrać na swoich zasadach, a nie na rozszyfrowaniu - tak jak ma to miejsce w ekstraklasie - nazewnictwa zagrywek innych drużyn. To tam jest istotne, bo nie oszukujmy się, ale umiejętności zawodników w PLK są dużo większe i trzeba poszukać sposobu, by zatrzymać dany zespół.
Obcokrajowiec w I lidze to dobry pomysł?
Jak najbardziej. Podwyższy poziom ligi, zmieni pewne standardy. Myślę, że kluby wejdą na wyższy poziom organizacyjny. Ale trzeba do tego tematu podejść z dużą świadomością i odpowiedzialnością. Bo ściągnąć takiego gracza jest łatwo, ale chodzi o to, by nie zaburzył hierarchii zespołu. "Nabijanie statystyk" może zepsuć, a nie pomóc drużynie. Dlatego przed trenerami i menedżerami w klubach duże wyzwanie. Trzeba odpowiednio dobrać obcokrajowca. Ja osobiście szedłbym w kierunku wszechstronnych zawodników. I najlepiej graczy z Europy: Litwa, Łotwa. To są zawodnicy, którzy umieją grać zespołowo, są nauczeni zasad i egzekucji.
Ale bardziej realny scenariusz to: Amerykanin po uczelni na pozycję "1", który będzie dominował grę w danym zespole.
Tak, to bardzo realny scenariusz, bo też trzeba pamiętać o tym, że kluby nie będą miały do wydania wielkiej gotówki. Więc trzeba tak zbudować zespół, by ten gracz nie zaburzył hierarchii i ról w drużynie.
Inny przepis to zawodnik U-23 na parkiecie. Kontrowersyjny pomysł.
Nie jestem tego zwolennikiem. Wiadomo, iż chciałbym, by Polacy zawsze grali, ale wprowadzenie takich przepisów to wierzchołek góry lodowej. Największym problemem polskiej koszykówki - moim zdaniem - jest to, że trenerzy młodzieżowi nie mogą powiedzieć, iż są tylko trenerami od koszykówki. Niestety - z racji małych zarobków - muszą tę funkcję łączyć z innymi obowiązkami. Nie mogą się w pełni skupić tylko na szkoleniu młodych adeptów koszykówki. W Serbii czy na Litwie jest zawód: "trener młodzieżowy od koszykówki". Tam są dwa treningi dziennie, pełne skupienie na pracy i rozwijaniu talentów. Trudno to zrobić, gdy przez 7-8 h jest się w pracy, a później idzie się na trening. Brakuje tej energii i często też motywacji.
Ile w Kamilu Sadowskim jest Przemysława Frasunkiewicza?
Procentowo to trudno określić, ale na pewno bardzo dużo. Sporo mi dał, wiele się od niego nauczyłem. Dziękuję mu za te wspólne lata pracy. Trener Frasunkiewicz zwracał uwagę na detale, wymagał od nas perfekcyjnego przygotowania do codziennej pracy oraz wrzucał nas na głęboką wodę, co teraz procentuje w aspekcie pewności siebie podczas trudnych sytuacji w drużynie. Często się na tym łapie, gdy przemawiam do zawodników. Sporo od niego podłapałem. Powtarzam pewne słowa i określenia. Przemek to jest mówca, ma charyzmę, ludzie chcą go słuchać. Ale nie będę ukrywał, że chcę też budować swoją tożsamość, swoje nazwisko.
Dalej jest pan z nim w kontakcie? Mieliście współpracować w Anwilu, ale finalnie - z różnych względów - doszło do rozstania.
Jestem w stałym kontakcie z Przemkiem, często konsultuję się z nim, słucham jego rad, do tego bardzo mu kibicuję, bo robi świetną pracę. Bardzo żałuję, że nie dano mi szansy zasiąść na ławce i mieć za sobą tylu wspaniałych kibiców w Polsce i swoich przyjaciół. Nie ukrywam, że to był trudny moment, gdy usłyszałem, że klub nie widzi dalszej współpracy. Oczywiście - ze względu na różne sytuacje, które narosły - domyślałem się, że taka sytuacja może zaistnieć. Zaakceptowałem to i zdałem sobie sprawę, że trzeba iść swoją drogą i stworzyć "plan B" na życie. Koszykówki zaczęło mi brakować, dlatego też przyjąłem propozycję z I-ligowego Opola.
Ma pan zadrę do klubu z Włocławka?
Nie mam żadnej zadry. Anwil to jest mój klub, wychowałem się na nim, spędziłem mnóstwo czasu - w młodzieńczych latach - w Hali Mistrzów. Cały czas kibicuję temu klubowi. Zależy mi na tym, by Anwil był na właściwym miejscu, czyli w samej czołówce ekstraklasy. Gdy oglądam ich mecze, to serce zawsze mocniej bije. W Opolu też o tym wiedzą i nikt nie ma z tym problemów. Przykro mi, że tak krótko pracowałem we Włocławku...
Ale nigdy nie mów nigdy?
Ja mam dopiero 30 lat, więc nie wiadomo, co się wydarzy za rok, dwa czy pięć lat. Zawsze będę dostępny dla klubu z Włocławka.
CZYTAJ TAKŻE:
Trener kadry Polski: Pokora jest w mojej kieszeni [WYWIAD]
Tak właśnie wygląda "polskie piekiełko". Wrze w środowisku
Michał Nowakowski: Anwil? Powtórzyć sukcesy z przeszłości [WYWIAD]
Trener Anwilu Włocławek: Niektórzy mnie oszukali [WYWIAD]
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niespodziewana scena na treningu Nadala. Co za gest!