Reprezentant Polski: Chcę dać ludziom show [WYWIAD]

Materiały prasowe / Andrzej Romański / Na zdjęciu: Jakub Nizioł
Materiały prasowe / Andrzej Romański / Na zdjęciu: Jakub Nizioł

- Pobyt w USA pokazał mi, że granie w koszykówkę nie jest tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla ludzi, którzy przychodzą do hal i płacą duże pieniądze za bilety i karnety. Nie lubię myśleć egoistycznie - mówi nam Jakub Nizioł.

W 2015 roku Jakub Nizioł, jeden z najzdolniejszych koszykarzy młodego pokolenia opuścił Polskę i przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, mimo iż miał kilka ciekawych ofert z Energa Basket Ligi. Już wtedy mógł zadebiutować na parkietach PLK, ale podążył za marzeniami, czego nie żałuje. Przez cztery lata grał w USA, przez ten czas nie tylko podniósł koszykarskie umiejętności, ale też zmienił mentalność.

- W Stanach Zjednoczonych często podkreślają, by dzielić się z innymi dobrą energią, dać ludziom trochę radości. W tym przypadku mówimy o koszykówce. Mi granie daje olbrzymia frajdę, dlatego za każdym razem myślę też o kibicach, którzy przychodzą do hal - mówi nam Jakub Nizioł.

Polak rozgrywa właśnie trzeci sezon na parkietach ekstraklasy. Przez rok grał w Legii Warszawa, później trafił pod skrzydła Artura Gronka w Enea Astorii Abramczyk Bydgoszcz. Temu trenerowi sporo zawdzięcza. Dzięki ciężkiej pracy znalazł się w kadrze Polski, w której chce zameldować się na dłużej.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Kowalczyk zaskoczyła fanów. Zdobyła szczyt w krótkich spodenkach

Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Ostatnio w kontekście pana gry i występów napisałem takiego tweeta, że Jakub Nizioł zawsze chce dać trochę frajdy kibicom. Dużo u pana np. efektownych wsadów. Czy tak faktycznie jest?

Jakub Nizioł, koszykarz Enea Astorii Abramczyk Bydgoszcz, reprezentant Polski: Tak, to jest trafne spostrzeżenie. Pobyt w Stanach Zjednoczonych pokazał mi, że granie w koszykówkę nie jest tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla ludzi, którzy przychodzą do hal, płacą duże pieniądze za bilety i karnety. Próbuję się tym szczęściem dzielić. Cieszę się, że kibicom podobają się moje wsady. Chcę tę dobrą energię przekazać także na trybuny.

Udało się poprzez ponad trzyletni okres nabyć amerykańską mentalność?

Tak. W Stanach Zjednoczonych często podkreślają, by dzielić się z innymi dobrą energią, dać ludziom trochę radości. W tym przypadku mówimy o koszykówce. Mi granie daje olbrzymia frajdę, dlatego za każdym razem myślę też o kibicach, którzy przychodzą do hal. Nie lubię myśleć w sposób egoistyczny.

Wsadzanie piłki do kosza to jest coś, co się ma czy można nad tym pracować?

Wydaje mi się, że do pewnego stopnia można wypracować, ale to jest taki element, z którym trzeba się urodzić bądź przekonać w trakcie kariery. Powiem taką anegdotę, może mi nawet wielu nie uwierzy.

Słucham.

Ja przez większą część mojej koszykarskiej przygody tak naprawdę nie skakałem, nie robiłem zbyt wielu wsadów, raczej spokojnie obijałem piłkę o tablicę. 2-3 lata temu powiedziałem sobie: "to jest ten czas, że będę wszystko kończył z góry, by dać ludziom trochę show".

Wcześniej lay-up, teraz dunk?

Tak. Zmieniłem mentalność i podejście. Warunki fizycznie mi na to pozwalają, więc trzeba z tego korzystać.

Dlaczego Jakuba Nizioła zabrakło w tegorocznym konkursie wsadów?

Następne pytanie poproszę (śmiech). Potwierdzam fakt, że dostałem propozycję wzięcia udziału w konkursie wsadów, ale powiedziałem, że w tym roku odpuszczam. Nie chciałem.

To kwestia tego, co wydarzyło się w przeszłości, gdy został pan skrzywdzony przez arbitrów?

Można powiedzieć, że trochę tak. W Warszawie pokazałem się z dobrej strony, miałem fajny pomysł na wsady, później w Lublinie mi nie wyszło. Może jeszcze wrócę w kolejnym sezonie? Teraz nie miałem w ogóle na to ochoty.

Ale widzę, że często pan żartuje na Twitterze z sytuacji, która miała miejsce podczas konkursu wsadów w Warszawie.

Tak, bo mam dystans do siebie. Lubię pożartować z rzeczy, na które nie mam żadnego wpływu. Było, minęło. Tak do tego podchodzę.

To prawda, że już w wieku 19 lat - przed wyjazdem do Stanów Zjednoczonych - mógł pan zadebiutować w ekstraklasie?

Tak. Propozycję, którą najmocniej wtedy rozważałem, była z Trefla Sopot. Po rozmowie z trenerem Niedbalskim i rodzicami wspólnie zadecydowaliśmy, że wyjazd do Stanów Zjednoczonych będzie lepszą opcją.

To było pana marzenie?

Tak. Pamiętam, że wtedy pojawiła się moda na YouTube'a, na którym można było oglądać różne zagrania koszykarskie z amerykańskich boisk, highlightsy były dostępne. To mnie nakręcało, praktycznie codziennie coś oglądałem. Postanowiłem obrać taką drogę i w ogóle tego nie żałuję. Spędziłem tam cztery lata, rok w Teksasie i trzy w Cal Poly.

Jak się pan odnalazł w Stanach Zjednoczonych, w kompletnie nowej rzeczywistości?

Pierwszy rok na pewno nie był dla mnie łatwy. Chociaż miałem o tyle dobrze, że w pierwszej szkole, do której trafiłem było sześciu obcokrajowców. Oprócz mnie był Serb, z którym mieszkałem w pokoju, dwóch Francuzów i dwóch Turków. Więc nie było też tak, że byłem sam pośród Amerykanów od samego początku. Miałem też rodzinę zastępczą, która zajmowała się mną w weekendy, czy podczas Świąt, kiedy nie mogliśmy wrócić do swoich krajów. Ta rodzina bardzo mi pomagała, zresztą mam z nimi kontakt do teraz. Czułem się tam jak w domu. Później trafiłem do pierwszej dywizji, i w tamtym momencie wiedziałem co i jak wygląda w USA, było mi znacznie łatwiej, i czułem się zupełnie jak u siebie.

Była później możliwość kontynuowania przygody w Stanach Zjednoczonych?

Była możliwość na try-outy, grę w G-League, ale po rozmowie z agentem i rodzicami ustaliliśmy, że lepiej wrócić do pewnej opcji w Polsce i zobaczyć, co się wydarzy po 2-3 latach. Na razie jestem zadowolony.

Przygodę w PLK zaczął pan od Legii Warszawa. Wtedy trenerem był Tane Spasev, który przekonywał mnie: "przed Niziołem duża kariera. Warto w niego zainwestować".

Też mi to mówił (uśmiech). Może jeszcze coś z tego będzie? Rok w Legii nie był idealny, ale później trafiłem pod skrzydła Artura Gronka, któremu sporo zawdzięczam. Wziął mnie jako zawodnika, który grał po 15 minut, notując w tym czasie po 4-5 punktów, i zrobił ze mnie gracza pierwszopiątkowego. Transfer do Astorii był krokiem do przodu, mocno się rozwinąłem. Z trenerem dużo analizujemy i rozmawiamy. Pracujemy nad moimi mankamentami.

Jest pan też reprezentantem Polski.

To olbrzymie wyróżnienie, ale nie lubię o sobie mówić "kadrowicz". Tak będzie można mówić w momencie, jak zaistnieje w reprezentacji, będę grał regularne minuty i odgrywał ważną rolę. Na razie to są początki. "Liznąłem", jak to wygląda od środka.

Jakub Nizioł: Chcę dawać ludziom frajdę z grania w kosza
Jakub Nizioł: Chcę dawać ludziom frajdę z grania w kosza

Było zaskoczenie, gdy trener Igor Milicić wysłał powołanie do kadry?

Zdziwienie. Pamiętam, że to działo się w godzinach porannych. Wstałem, a na telefonie miałem wiadomości od kolegów z drużynami z gratulacjami. Myślałem, że sobie żartują, ale później na Twitterze zobaczyłem, że faktycznie jestem na liście. Byłem szczęśliwy, od razu zadzwoniłem do rodziców.

Tata Piotr Nizioł to medalista mistrzostw Polski, ale nigdy nie udało się mu zagrać w reprezentacji. Panu już w wieku 25 lat to udało się.

To cieszy, ale mogę też powiedzieć, że choć tata był koszykarzem, to nigdy nie było żadnego nacisku, bym uprawiał sport. Kiedy byłem młodszy, grałem w piłkę, pływałem, grałem w tenisa ziemnego. Koszykówkę wybrałem - to był mój wybór, nie było żadnego nacisku w rodzinie.

Nazwisko taty nie ciążyło?

Nie spotkałem się z tym, żeby ktoś mówił, że gram dlatego, że mój tata był koszykarzem. Albo, że z tego powodu gram więcej. Po prostu sportowo dawałem radę i tego najlepszym dowodem jest fakt, że udało mi się podpisać kontrakt w ekstraklasie, że byłem w USA na studiach.

Nadal dużo rozmawiacie?

Tak, praktycznie codziennie rozmawiamy, i nie tylko o koszykówce. Mamy świetne relacje. Tata udziela mi sporo wskazówek. To są cenne rady, które staram się wdrożyć w życie.

To pana ostatni rok kontraktu w Enea Abramczyk Astorii?

Tak.

Co dalej?

Na razie trudno powiedzieć. Skupiam się na najbliższych meczach, chcemy zagrać w fazie play-off. Później zobaczymy, co się wydarzy. Mam nadzieję, że agent będzie miał nad czym pracować.



CZYTAJ TAKŻE:
Trener kadry Polski: Pokora jest w mojej kieszeni [WYWIAD]
Tak właśnie wygląda "polskie piekiełko". Wrze w środowisku
Michał Nowakowski: Anwil? Powtórzyć sukcesy z przeszłości [WYWIAD]
Trener Anwilu Włocławek: Niektórzy mnie oszukali [WYWIAD]

Źródło artykułu: