Jechał na trening, który... odwołano. 22 lata temu zginęła legenda polskiej koszykówki

Materiały prasowe / Zbiory TS Wisła Kraków / Na zdjęciu: Marek Sobczyński
Materiały prasowe / Zbiory TS Wisła Kraków / Na zdjęciu: Marek Sobczyński

Wtorkowy poranek, wioska pod Kielcami. Gęsty deszcz, ledwie widoczny zakręt. Pod drzewem wrak kultowego pontiaka firebirda. W nim ciało Marka Sobczyńskiego. Na grobie w Wilanowie wyryto potem wymowny napis: "Ukochany na zawsze".

Zginął w wieku 34 lat. Osierocił dwie córeczki. Jadąc z Warszawy do Tarnowa, spieszył się na trening Unii. Nie wiedział, że go odwołano.

Kultura i siarczyste żarty

Na imprezach spokojny, kulturalny. Był elegantem, wyglądał, jakby wzorował się na zachodniej modzie albo korzystał z usług stylisty. A przecież w latach 80. nie było o czymś takim mowy. Z drugiej strony potrafił siarczyście zażartować.

- Pamiętam, jak przed jakimś meczem gwiazd Marek podjechał pod halę, wyszedł z samochodu i mówi do grupki Amerykanów: "What's up mother f...s" i takie tam. Nasi, Keith i Tyric, pękali ze śmiechu i wrzucali mu od red necków, ale reszta nie wiedziała, co powiedzieć - wspominała Dorota Sobczyńska, żona koszykarza w rozmowie z polskikosz.pl.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Paraolimpijczycy o wsparciu sponsorów. "Nikt się nie wycofał"

Wyróżniała go niezwykła pracowitość. Kiedy na treningu drużyny młodzieżowej Legii pękł mu but, trenował na bosaka. Kiedy trenerzy oceniali, że do niczego się nie nadaje, ten przychodził na poranne treningi indywidualne.

Kochał samochody. Najpierw był duży Fiat, potem Polonez, wreszcie "rakiety" ze Stanów Zjednoczonych. Ostatnim był efektowny, w kolorze butelkowej zieleni, pontiac.

Po przejściu do Wisły, zachwycił go Kraków i jego knajpiano-kulturalny styl. Koszykarze pisali tam... książki.

- Miało to miejsce na zgrupowaniach - codziennie ktoś inny pisał jedną stronę, ale pod warunkiem, że nie mógł czytać, co napisało trzech poprzedników - opowiada Andrzej Kuchar o latach 80. dla polskikosz.pl. - Inicjatorami byli Zbyszek (Kudłacz - przyp. red.) i Marek. Mam do dziś ten zeszyt i można boki zrywać, choć teraz już do końca nie wiadomo, kto jest autorem, której strony. Ale Marek i Zbyszek pisali chyba o kosmosie.

Legenda

Jest jedynym koszykarzem, który na najwyższym szczeblu rozgrywkowym grał w Legii, Polonii i pruszkowskiej drużynie. Ponadto bronił barw Mazowszanki (z tym klubem zdobył mistrzostwo kraju), Wisły Kraków, Komfortu Stargard Szczeciński, a na koniec także Unii Tarnów. Przede wszystkim był jednak gwiazdą reprezentacji Polski.

W kadrze zagrał 110 razy. W 1985 i 1987 roku był uczestnikiem finałowego turnieju mistrzostw Europy. W pierwszym turnieju zagrał we wszystkich siedmiu meczach, indywidualnie zdobył 53 punkty, a z drużyną wywalczył 11. miejsce. W drugim nie zagrał tylko w jednym meczu, wystąpił w siedmiu. Zainkasował 43 punkty, a reprezentacja zajęła ostatecznie siódmą lokatę.

Trening, którego nie było

Grając w Unii Tarnów, co jakiś czas wracał do Warszawy. Spędzał czas z rodziną i swoimi najbliższymi znajomymi z czasów Legii. 5 maja 1998 roku rano jechał na trening. Nie wiedział, że trener go odwołał, bo wyjechał z Tarnowa zaraz po sezonie. Drugi szkoleniowiec miał znowuż jechać z kadetami na mistrzostwa Polski do Szamotuł.

- Mówiłam Markowi, żeby zadzwonił i może nie jechał już na ten trening. Ale on był obowiązkowy, musiał pojechać - mówi żona Dorota.

O godzinie 9.35 samochód Sobczyńskiego dachem uderzył w drzewo. Urwało się koło. Okruchy szyby wbiły się w pień. Kierowca zginął na miejscu. Świat koszykówki zamarł.

To był pechowy dzień. 5 maja w wypadkach w okolicy zginęły jeszcze trzy osoby.

Na nagrobnym pomniku widnieje piłka do koszykówki. Na dole wyryto: "Ukochany na zawsze".

5 maja mija 22. rocznica śmierci Marka Sobczyńskiego.

Czy Kraków będzie mieć I ligę? Piotr Piecuch: Robimy wszystko, aby nam się to udało >>

Kobe Bryant powiedział w "The Last Dance", że bez Michaela Jordana nie zdobyłby pięciu mistrzostw NBA >>

Źródło artykułu: