Anwil do sobotniego pojedynku podchodził w roli zdecydowanego faworyta i każde inne rozstrzygnięcie niż pewne zwycięstwo mistrzów Polski byłoby uznane za dużą niespodziankę czy nawet sensację. Takie mecze jednak czasami bywają bardzo trudne, dlatego koszykarze z Włocławka od początku wyglądali na bardzo skoncentrowanych, chcąc od razu ustawić to spotkanie pod swoje dyktando.
Pierwszą kwartę gospodarze wygrali 27:19, prezentując się całkiem nieźle i wydawało się, że w kolejnych częściach gry będzie podobnie, a przewaga włocławian będzie się sukcesywnie zwiększać. Tymczasem od drugiej kwarty AZS mocno zaskoczył swojego rywala. Przede wszystkim koszalinianie mocno zacieśnili swoją defensywę, nie pozwalając Anwilowi na oddawanie łatwych rzutów. Dodatkowo świetnie w ataku prezentowali się Bartosz Bochno oraz Grzegorz Surmacz, którzy raz za razem zdobywali ważne punkty dla AZS-u.
Gospodarze byli wyraźnie zaskoczeni takim obrotem sprawy, co spowodowało, że w drugich dziesięciu minutach zdobyli oni jedynie 9 punktów, przy 21 drużyny z Koszalina i na przerwę schodzili przegrywając minimalnie - 36:40.
Czytaj także: Duża frustracja w Sopocie. Kibice Trefla mają dość fatalnych wyników
Po przerwie kibice zgromadzeni w Hali Mistrzów liczyli na to, że Anwil zacznie grać lepiej i pewnie odskoczy swoim rywalom. Ku ich zdziwieniu obraz gry nie ulegał jednak zmianie, a koszalinianie kontynuowali swoją dobrą postawę. Podopieczni Marka Łukomskiego grali bardzo ambitnie i w niczym nie odstawali od bardziej renomowanego rywala.
Mistrz Polski znacznie częściej rzucał z dystansu niż chociażby za dwa punkty. Włocławianie trafili aż 15 trójek i to głównie za ich sprawą trzymali się w grze. Znakomici w tym elemencie byli Chase Simon oraz Walerij Lichodiej, ale poza rzutami z dystansu widoczny był wyraźny brak pomysłu wśród zawodników Igora Milicicia.
W końcówce wydawało się, że ekipie z Koszalina może zabraknąć nieco sił. AZS korzystał z bardzo wąskiej, bo jedynie 7-osobowej rotacji i to mogło się odbić na ich postawie w kluczowych momentach. Nic takiego nie miało jednak miejsca. Koszalinianie niesieni faktem, że mogą pokonać mistrza Polski na jego terenie z każdą kolejną akcją w kluczowych momentach meczu wyraźnie rozkwitali. Bardzo dobrze w drugiej połowie prezentował się Torey Thomas, a pod koszami dzielił i rządził Michael Fraser.
Od stanu 71:73 dwa bardzo ważne rzuty z dystansu trafił Bartosz Bochno i wyprowadził AZS na prowadzenie 79:71 na zaledwie dwie minuty przed zakończeniem spotkania. Anwil rzucił się do odrabiania strat i zaczął robić to, co wychodziło mu najlepiej w tym meczu, czyli seryjnie trafiać z dystansu. Celne trójki zanotowali Chase Simon i Jarosław Zyskowski, chwilę później piłkę stracił Thomas i na 14 sekund przed końcem piłka była w rękach gospodarzy, którzy mieli trzy punkty straty do koszalinian. Rzut z dystansu Walerija Lichodieja nie znalazł jednak drogi do kosza.
Nie był to koniec emocji. Faulowany po chwili Bartosz Bochno dwukrotnie pomylił się z linii rzutów wolnych i włocławianie otrzymali kolejną szansę na doprowadzenie do dogrywki. Ponownie jednak jej nie wykorzystali, a rzut za trzy Jarosława Zyskowskiego nie trafił do celu. Sensacyjne zwycięstwo AZS-u Koszalin w Hali Mistrzów stało się faktem.
Tą porażką Anwil skomplikował sobie sytuację w ligowej tabeli, gdzie ciągle walczy o pierwszej miejsce po rundzie zasadniczej. AZS Koszalin natomiast zrobił ogromny krok w kierunku utrzymania się w Energa Basket Lidze.
Anwil Włocławek - AZS Koszalin 77:80 (27:19, 9:21, 23:22, 18:18)
Anwil: Simon 27, Lichodiej 16, Zyskowski 13, Broussard 6, Almeida 5, Czyż 4, Łączyński 3, Szewczyk 3, Sobin 0.
AZS: Bochno 23, Thomas 18, Surmacz 17, Fraser 11, Zywert 6, Brandon 3, Czujkowski 2.
Sensacja to by było wygrać po tak kiepskim meczu!!!
Brawa dla AZS za to że "gryźli" parkiet.
2 rzuty wolne?!! To chyba żart. W poprzedniej kolejce jeszcze w pierwszej kwarcie p Czytaj całość