Radomski, Kaźmierczyk i Zapałowski - trzy trenerskie objawienia w I lidze

Materiały prasowe / Fot. Krzysztof Wnęk
Materiały prasowe / Fot. Krzysztof Wnęk

Miasto Szkła Krosno, prowadzone przez Michała Barana, zostało najlepszą drużyną w sezonie zasadniczym w I lidze koszykarzy, wygrywając aż 29-krotnie na 30 gier. Jednak nie tylko szkoleniowiec tej ekipy wyróżnił się pozytywnie na zapleczu TBL.

Marcin Radomski - Zetkama Doral Nysa Kłodzko (8. miejsce)

Konia z rzędem temu, kto przed sezonem obstawiał, że absolutny beniaminek pierwszej ligi się w niej utrzyma. W takim razie co należałoby wręczyć temu, kto typował, że zespół ten znajdzie się w play-offach? Powiedzenie znane głównie z ligi NBA, czyli impossible is nothing, znalazło swoje miejsce także w polskiej pierwszej lidze.

Zetkama do I ligi awansowała po barażach, w których pokonała zespół AGH Kraków. Już wtedy można to było uznać za małą niespodziankę. Transfery, jakich klub dokonał w lecie zwiastowały, że poza walką o utrzymanie, kłodzczan nie będzie stać na więcej. Okazało się jednak inaczej, a pozyskani gracze, poza Tomaszem Stępniem nie mający wielkiego pierwszoligowego doświadczenia, okazali się strzałem w dziesiątkę.

Zawodnicy to jednak jedno, a trener to inna kwestia. Marcin Radomski - szkoleniowiec debiutant w I lidze - wykonał ogromną pracę, aby jego gracze grali tak, jak grali. A w wielu meczach grali wręcz doskonale! Zwłaszcza tych u siebie. Szkoleniowiec Zetkamy może pochwalić się pokonaniem wielu bardziej rutynowanych w pierwszej lidze kolegów z branży, choć nie posiada aż tak doświadczonych graczy. Już wygranie u siebie z Sokołem Łańcut zwiastowało, że to może być początek czegoś pięknego dla kibiców drużyny. I było.

W wywiadzie dla naszego portalu, szkoleniowiec Zetkamy powiedział, jaka jest jego recepta na wygrywanie. - W każdej kolejce musimy walczyć na maksa, aby wygrać. Wszystko poniżej maksa prowadzi do porażki - mówił. Proste, prawda? A w przypadku beniaminka konieczne, bo jak widać, żaden inny nie zapewnił sobie bezpiecznego utrzymania już w sezonie zasadniczym, nie mówiąc o wejściu do play-offów. Dokonali tego jedynie gracze Zetkamy.

Kłodzczanie w domowych meczach co rusz pokonywali kolejnych wyżej notowanych rywali. Radomskiemu nie udało się w pokonanym polu zostawić jedynie Michała Barana, Marka Zapałowskiego i Piotra Bakuna.

Należy docenić również zmysł trenerski opiekuna beniaminka. - Mamy na wyjeździe do końca sezonu mecze w Gliwicach, Prudniku, Siedlcach, Poznaniu i Katowicach. Aby walczyć o play-offy, musimy wygrać dwa razy - mówił na łamach WP SportowychFaktów. No i sztuka ta udała się Zetkamie najpierw w Siedlcach, a następnie w Poznaniu. Kropkę nad i mogła postawić w Katowicach, ale świętowanie chyba chciała odłożyć na później, aby móc to uczynić przed własną publicznością. No i tak też się stało, bowiem przypieczętowanie awansu do ósemki nastąpiło w domowym meczu ze znów - niby - silniejszym rywalem, GKS-em.

Aby dodatkowo podkreślić jego trenerski sukces, należy wspomnieć, że w play-offach nie zagrają takie nazwiska, jak choćby Pacocha, Kowalewski, Zegzuła, Sulima, Adamczewski, Pieloch, Schenk czy Pabian, nie wspominając już nawet o niektórych graczach GTK. Zamiast nich kibice zobaczą Bartkowiaka, Weissa, Lipińskiego, Wojciechowskiego czy Blumę, a więc absolutnych debiutantów w ósemce pierwszej ligi. A w tym wszystkim wielka zasługa właśnie trenera!

Marcin Radomski pod wieloma względami okazał się największym wygranym obecnego sezonu. Trenerzy za największą drużynową niespodziankę rozgrywek uznali Znicz Basket i nie ma z tym nawet co dyskutować, ale Zetkama wielokrotnie ucierała nosa faworytom, wykazując się niezwykłą walecznością i zadziornością oraz pokazując radość z gry w koszykówkę. Podobnym przykładem była w ostatnich latach AZS Politechnika Poznańska, ale ta nawet nie otarła się choćby o miejsca 9-10. A Zetkama? Jak pokazuje sezon, pozycje dające utrzymanie, to było dla niej za mało.[nextpage]

Konrad Kaźmierczyk - Astoria Bydgoszcz (6. miejsce)

Kolejny trener, debiutujący na zapleczu Tauron Basket Ligi. Astoria była jednak wymieniana przed sezonem w gronie ekip, które powinny załapać się do fazy play-off. Skąd zatem Kaźmierczyk w tym gronie? Dlatego, że miał od swoich dwóch kolegów nieco trudniej. Niektórzy mogą stwierdzić, że nie do końca tak było, i zgoda, ale w kilku kwestiach na pewno nie miał łatwiej.

Astoria na początku sezonu nie prezentowała się źle. Pokonywała słabszych od siebie, przegrywała z faworytami. Z zespołami na podobnym do siebie poziomie grała w kratkę. Jednak w pewnym momencie, przy bilansie 6-7 (Astoria była wówczas bliska celu, bowiem na 9. miejscu), władze klubu zdecydowały się na zmianę. Przemysława Gierszewskiego na stanowisku pierwszego szkoleniowca zastąpił jego asystent, Konrad Kaźmierczyk - wówczas jeszcze 29-latek, stając się tym samym najmłodszym szkoleniowcem uwzględniając nie tylko I ligę, ale również TBL.

- Będzie to dla mnie, jak dotychczas, największa odpowiedzialność, jeśli chodzi o drużynę. Zgodziłem się choćby z tego względu, że z chłopakami jestem od początku sezonu, nie chciałem ich zostawiać - to raz, a dwa - jest to dla mnie też na pewno szansa, wobec czego postanowiłem propozycję przyjąć, zamiast unikać odpowiedzialności - mówił po objęciu posady szkoleniowca Kaźmierczyk. Niektórzy mogli mieć jednak pewne obawy, jak tak młody człowiek poradzi sobie jako trener w I lidze, no i czy osiągnie zamierzony cel.

Dla nowego szkoleniowca Astorii zadanie było o tyle utrudnione, że choć znał już bardzo dobrze zawodników, to jednak w pełni odpowiedzialny za nich stał się dopiero w połowie sezonu. Nie mógł od początku okresu przygotowawczego wprowadzać w pełni swoich rozwiązań, pomysłów. Miał okazję podpowiadać, ale to nie to samo. A jak już szansę otrzymał, musiał działać szybko i zdecydowanie.

Zaczęło się dla niego kiepsko, bo od przegranej aż 10:33 kwarty z GKS-em Tychy i to przed własną publicznością. Choć pracował wtedy od zaledwie kilku dni, kibice zgromadzeni w Artego Arenie zapewne spokojni nie byli. Jakim jednak wynikiem zakończył się ten mecz? 69:71! Astoria goniła i goniła, ale ostatecznie nie dogoniła rywali, choć miała nawet rzut na dogrywkę. Ten pościg pokazał jednak, że zespół ma potencjał i potrzeba mu jedynie dużo więcej koncentracji przez całe mecze. Co jednak Kaźmierczyk - dosłownie - rozpoczął w meczu z GKS-em u siebie, dokończył w Tychach, bowiem to właśnie tam bydgoszczanie przypieczętowali awans do ósemki. I to bez chorego Piotra Robaka!

Po drodze nie obyło się bez wpadek, ale co ważniejsze, Astoria zaczęła wygrywać regularnie z bezpośrednimi rywalami o play-offy. I to na wyjazdach. Zwycięstwa w Stargardzie, Radomiu, Siedlcach i Tychach okazały się tymi na wagę złota, a jeśli nie, to przynajmniej ósemki. U siebie Astoria pokonywała z kolei Znicz Basket i Pogoń. Wygrywała więc w rundzie rewanżowej z zespołami z miejsc od 4 do 11, wyłączając z tego zestawienia jedynie wyjazdową porażkę w Kłodzku, gdzie jednak poległo w sezonie aż 12 z 15 zespołów. A wpadki? Te w ciągu całego sezonu nie przytrafiły się jedynie Miastu Szkła Krosno.

Konrad Kaźmierczyk nie przejął zespołu Astorii w jakimś fatalnym położeniu. Musiał jednak pewne rzeczy zmienić, a pewne poprawić. Czy podołał? Wyniki pokazują, że tak. Z dziewiątego miejsca wyprowadził zespół na szóstą lokatę. Osiągnął w tym czasie bilans 10-7, awansując z zespołem nie tylko do play-offów, ale tak naprawdę czyniąc to z pewną nawiązką i w naprawdę przyzwoitym stylu. Zatem tak, podołał zdecydowanie.[nextpage]

Marek Zapałowski - Znicz Basket Pruszków (4. miejsce)

Tego pana zabraknąć po prostu nie mogło! Przed sezonem ekipa z Pruszkowa uważana była na pewno nie za ewentualnego outsidera rozgrywek, ale nikt nie spodziewał się, że będzie ona rozdawać karty. Tymczasem zdecydowanie bliżej było jej do tego drugiego scenariusza. Marek Zapałowski zastąpił na stanowisku szkoleniowca odchodzącego do Legii, Michała Spychałę, i miał za zadanie zbudować drużynę walczaków. Co pokazują wyniki, zadanie wykonał.

- Jest to duże wyzwanie dla mnie, które będzie na pewno trudne, ponieważ zespół będzie dosyć mocno przemeblowany. Po wcześniejszym dobrym sezonie wielu zawodników otrzymuje inne oferty i musimy szukać graczy w ich miejsce, ale wierzymy, że następcy pokażą się z niezłej strony i będzie to drużyna ambitna, która będzie walczyła o każdy metr boiska. Liczymy na udany sezon, aby ludzie w Pruszkowie byli dumni z tego, jak zespół gra - mówił po objęciu stanowiska Zapałowski. I w zasadzie w tym miejscu można by zakończyć.

Już początek sezonu pokazał, że w Pruszkowie zbudowano coś na naprawdę solidnych fundamentach. Rozpoczęło się bowiem od bilansu 6-0. I to nie zasługa tak ułożonego terminarza, bowiem - jak się później okazało - w czterech z sześciu spotkań Znicz Basket pokonywał późniejszych uczestników fazy play-off! A co w tamtym okresie było najbardziej cenne, to wygrana piętnastoma puntami z Legią i utarcie przez Zapałowskiego nosa Michałowi Spychale.

Co także warte podkreślenia, to to, że zespół zbudowany przez Zapałowskiego potrafił gonić. W niektórych przypadkach rywale mieli już takie przewagi, że trudno wyjaśnić, jak doszło do tego, że ostatecznie to pruszkowianie wygrywali. Było w sezonie kilka takich przypadków, jak choćby wygrana punktem z rezerwami Śląska, czy najświeższa rzecz - zwycięstwo w Radomiu i zdobycie 19 punktów z rzędu w czwartej kwarcie - od stanu 70:59 do 70:78! To drugie poniżej.

Nie obyło się w sezonie bez mniejszych lub też większych momentów kryzysowych. Po doskonałym starcie, pruszkowianie w końcu pojechali do Krosna i - delikatnie mówiąc - nie zagrali tam dobrego meczu. Przegrali wyraźnie, a po tym ulegli jeszcze SKK, Spójni i Sokołowi. Następnie długo męczyli się z Notecią. Mówi się, że prawdziwych mężczyzn poznaje się nie po tym jak zaczynają, ale po tym jak kończą. Tu jest jeszcze inaczej, bowiem pruszkowianie sezon rozpoczęli i zakończyli łącznym bilansem 11:0, a nieco słabej grali w środkowych jego fragmentach.

Awans do fazy play-off zapewnili sobie jako szósta ekipa w lidze. W dodatku było to po wspaniałym meczu z wiceliderem z Łańcuta. Wówczas można było w pewnym sensie spocząć na laurach, ale nie to było celem zespołu. W wielu wywiadach Marek Zapałowski powtarzał, że wraz ze swoimi podopiecznymi nie zamierza kalkulować. Zamierza po prostu wygrać jak najwięcej meczów, choć play-offy już były w kieszeni. No i tym samym bilans 5:0 na koniec sprawił, że Znicz Basket najpierw wyprzedził Pogoń Prudnik, a następnie GKS Tychy i ostatecznie z przewagą parkietu ulokował się na czwartej pozycji.

Zapałowski nie miał łatwego zadania przed startem rozgrywek. Każdemu trenerowi trudno jest budować coś z czegoś, co zostało, a w Zniczu Basket tak właśnie było. Odeszło bowiem czterech pierwszopiątkowych graczy, a z ważnych zawodników zostało kilku zadaniowców i, w założeniu, dwóch nowych liderów - Janiak i Put. Ci w nowych rolach się sprawdzili, a pozyskani, jak choćby Dawid Słupiński czy Patryk Przyborowski, bardzo dobrze wkomponowali się w zespół. Ale nie ma się chyba czemu dziwić, bo widać gołym okiem, że zawodnicy dla Zapałowskiego po prostu chcą grać! Zresztą tak samo jest w przypadku Kłodzka i Bydgoszczy. I tym samym trenerów Radomskiego i Kaźmierczyka.

Dawid Siemieniecki

Źródło artykułu: