Marcin Radomski: Musimy grać w odpowiedni sposób, aby wygrywać

PAP / Karol Słomka
PAP / Karol Słomka

Zetkama Doral Nysa Kłodzko z bilansem 9-12 zajmuje obecnie 9 lokatę w I lidze, będąc tym samym jedną z rewelacji w całej stawce. - W każdej kolejce musimy walczyć na maksa, aby wygrać. Wszystko poniżej maksa prowadzi do porażki - mówi trener zespołu.

WP SportoweFakty: Panie trenerze, tabela nie kłamie. Beniaminek z Kłodzka coraz bliżej play-offów.

Marcin Radomski: Myślę, że przed sezonem nikt się tego nie spodziewał - że po 2/3 sezonu będziemy na miejscu, dającym realne szanse na walkę o play-off. Jednak tych drużyn walczących o ósemkę jest sporo i jeszcze trzeba kilka ważnych spotkań wygrać. Zapewne wszystko rozstrzygnie się dopiero w ostatniej kolejce.

Jeśli o mecze domowe chodzi, jesteście w ligowej czołówce. Jak to się dzieje, że u siebie gracie aż tak dobrze? Przegraliście zaledwie dwa razy i to z zespołami, z którymi nie jest wstydem przegrać.

- Jesteśmy drużyną, która musi grać w odpowiedni sposób, aby wygrywać. Ten sposób wymaga maksymalnego zaangażowania, bycia agresywnym w obronie, aktywnym w walce o niczyje piłki, szybkim przejściu z obrony do ataku, walce o zbiórki w ofensywie i dzieleniu się piłką. Jestem pewien, że wiele drużyn ma takie założenia, natomiast w naszym przypadku, jeżeli tego nie robimy, to po prostu przegrywamy. Są to aspekty, na które mamy wpływ, one są zależne tylko i wyłącznie od naszej aktywności i woli, ale wymagają wiele energii. Nie można też zapomnieć o kibicach. Kilka spotkań wygraliśmy tylko dzięki nim.

Na wyjazdach na waszym koncie jednak nadal zero w rubryce wygranych. W czym tkwi problem?

- W koszykówce w mojej opinii wszystko odbywa się lawinowo. Zarówno w stronę pozytywną, jak i negatywną. Tak jak już wspomniałem, nasz styl gry wymaga wiele energii, a naprawdę ciężko jest wyjść na mecz w pełni skupionym i być agresywnym, jeżeli przed chwilą wysiadło się z autobusu, po 5-6 godzinach jazdy. W takich sytuacjach nie jesteśmy wystarczająco agresywni, nie robimy tych małych ważnych rzeczy, które w efekcie prowadzą nas do wejścia na właściwą drogę. Jeżeli tego nie robimy, wynik zaczyna uciekać, zaczyna się gra na stresie, który mocno ogranicza decyzyjność i timing. W takich momentach ludzie zaczynają się oddalać od siebie i każdy zaczyna ciągnąć wózek w swoją stronę. To jest bardzo naturalne dla każdego człowieka i to chyba jest największe zadanie trenera, aby w złych momentach drużyna grała razem. Bo w naszym przypadku jest to jedyny sposób, aby wygrywać mecze.

Do tego dochodzą też czynniki takie bardziej zwyczajne, jak to, że u siebie gramy na trochę innych koszach. Na koniec jeszcze trzeba spojrzeć, że na tych wyjazdach gramy coraz lepiej. W Tychach przez 3 kwarty graliśmy na remis, w Pruszkowie, gdzie rzadko ktoś wygrywa, przez 30 minut to my byliśmy lepszą drużyną i gdyby nie 2,5 minuty amnezji koszykarskiej, myślę, że już jakieś zwycięstwo byśmy mieli. Ogólnie to dopiero przed nami te kluczowe wyjazdy. Gliwice, Katowice, Siedlce czy Poznań - w żadnym z tych miejsc nie będzie łatwo, ale jeżeli chcemy się liczyć w walce o play-offy, to trzeba przynajmniej dwa razy wygrać.

Przejdźmy do meczu z Notecią. Obawiał się go pan? Zważywszy na to, że rywale dość niespodziewanie pokonali ostatnio Astorię.

- W I lidze trzeba obawiać się każdego. W każdej drużynie są gracze, którzy są groźni. No i fakt, że z Łańcuta wróciliśmy w czwartek nad ranem, więc tego czasu na zregenerowanie nie było wiele. To powodowało, że jakiś niepokój o to, jak zagramy, był. Ale, jak się okazało podczas meczu, moi zawodnicy zagrali bardzo dobre spotkanie, a momentami nawet świetne. Pierwsza kwarta do pewnego momentu była rewelacyjna. Później łapaliśmy pewne przestoje, ale cały czas to my byliśmy aktywniejsi i graliśmy razem, co w efekcie dało ważne zwycięstwo.

Cieszyć może pana chyba fakt, że coraz więcej graczy ma bardzo wydatny wkład w wynik. Kolejny dobry mecz Michała Weissa, punktowo świetnie zagrał Jarosław Bartkowiak, a Marcin Bluma prawie zanotował triple-double.


- Dla mnie wydatny wkład w wynik ma cała drużyna. Mamy 9 graczy, którzy spędzają na boisku w granicach 20 minut. Przed sezonem powiedziałem zawodnikom, że nikt nie jest w stanie być regularny w systemie organizacyjnym, w jakim funkcjonuje drużyna. Dlatego musimy podzielić się minutami i liczyć, że w każdym meczu uda się znaleźć graczy, którzy danego dnia będą prowadzić nas do zwycięstwa. Tym razem byli to ci zawodnicy - dodałbym do tego jeszcze Rafała Wojciechowskiego. Ale były spotkania, gdzie do zwycięstwa prowadził nas Tomek Stępień, były dobre spotkania Przemka Malony, Mateusz Płatek swoją walecznością i obroną nieraz był cichym bohaterem, no i nie byłoby żadnego zwycięstwa, gdyby nie nasi rozgrywający Michał Lipiński i Marcin Kowalski.

Marcin Radomski: Wydatny wkład w wynik ma cała drużyna. (na zdjęciu Rafał Wojciechowski, skrzydłowy kłodzkiej ekipy)
Marcin Radomski: Wydatny wkład w wynik ma cała drużyna. (na zdjęciu Rafał Wojciechowski, skrzydłowy kłodzkiej ekipy)

Pytam o to, bo - poza trzema graczami - w pana zespole próżno przed sezonem było szukać zawodników, którzy mieliby nieco większe pierwszoligowe doświadczenie. Były obawy przed sezonem?

- Pewnie, że były obawy. My ciągle jako drużyna jesteśmy w fazie nauki pierwszej ligi. Cieszy mnie to, że widać tego efekty, ale jeszcze jest wiele rzeczy do poprawy. Zawodnicy są coraz pewniejsi w swojej grze, coraz lepiej realizują założenia. Niestety kilka złych rzeczy ciągle w naszej grze się pojawia, ale nie będę o nich mówił, bo nie będę ułatwiał zadania przeciwnikom.

Jak może pan ocenić pierwszą ligę? Jakie zauważa pan w niej największe różnice w porównaniu do niższego szczebla?

- Liga jest bardzo wyrównana. Oprócz Krosna, które jest poza zasięgiem, każdy z każdym może wygrać. Dla nas różnica w porównaniu do zeszłego roku jest taka, że w każdej kolejce musimy walczyć na maksa, aby wygrać. Wszystko poniżej maksa prowadzi do porażki. Praktycznie w każdym meczu walczymy z drużynami, które mają lepsze warunki, zarówno fizyczne jak i motoryczne. Te braki musimy niwelować aktywnością i zaangażowaniem, ale czasami jest to bardzo trudne. Dla mnie dwie rzeczy, które najbardziej odróżniają pierwszą ligę od drugiej, to dyscyplina taktyczna i warunki fizyczne.

Teraz w pełni szczerze. Za nami 21 kolejek, a wy jesteście na bezpiecznym miejscu. Brałby pan to w ciemno przed sezonem? Czy może teraz, skoro już jest tak dobrze, apetyty urosły?

- Dla mnie najważniejsze, to utrzymać drużynę w I lidze. Wcale nie uważam, że mamy bezpieczne miejsce, nawet przewaga własnego parkietu w play-outach nie jest zapewniona, już nie mówiąc o wyższych miejscach. Sześć drużyn pewnie do samego końca będzie się co kolejkę zamieniać miejscami. Trzeba walczyć w każdym meczu i jak jest szansa walki o play-off, to trzeba wszystko zrobić, aby się do nich dostać. Beniaminek w najlepszej ósemce? W dodatku ten, który przed sezonem w prognozach był umieszczony na ostatnim miejscu? Walczymy o to, aby ta bajka się spełniła!

Przed pana zespołem mecz w Gliwicach. Ostatnio widać tam jakby pewne przebudzenie, ale to jednak nie taki rywal jak Krosno czy Łańcut, więc szansa na przywiezienie dwóch punktów chyba jest nieco większa.

- Mamy na wyjeździe do końca sezonu mecze w Gliwicach, Prudniku, Siedlcach, Poznaniu i Katowicach. Aby walczyć o play-offy, musimy wygrać dwa razy. Z ostatnich naszych wyjazdów, będzie to teoretycznie najłatwiejszy przeciwnik, ale zaznaczam - tylko teoretycznie. Drużyna GTK ostatnio wygrała, przerwała koszmarną serię, ma doświadczonego trenera i graczy, którzy umieją grać. Będzie to bardzo trudne spotkanie, ale nikt nigdzie nie powiedział, że będzie łatwo.

Rozmawiał Dawid Siemieniecki

Źródło artykułu: