Wysyp urazów w Zgorzelcu. "Dopóki mieliśmy ludzi, to graliśmy nieźle"

- Mecz skończył się tak naprawdę po pierwszych 15 minutach. Problemy z rotacją polskimi zawodnikami sprawiły, że w nasze poczynania wkradł się chaos - przyznaje Piotr Ignatowicz, trener PGE Turowa Zgorzelec.

Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem meczu z Anwilem Włocławek wiadomym było, że PGE Turów przystąpi do niego z zawężoną polska rotacją. Jakub Karolak od kilku dni zmaga się bowiem z urazem pleców, a Tomasz Prostak w ostatnim spotkaniu z Energą Czarnymi Słupsk doznał pęknięcia trzech kości w prawej dłoni.

- Kuba przez ostatnie dwa dni trenował co prawda na ”pół gwizdka”, ale mieliśmy nadzieję, że będzie w stanie na te ”pół gwizdka” również zagrać. Okazało się jednak, że nie ma możliwości skorzystania z jego usług w tym pojedynku - tłumaczył absencje Karolaka trener aktualnych wicemistrzów Polski Piotr Ignatowicz.

22-letni reprezentant PGE Turowa zdobywa w bieżącym sezonie średnio 10,2 punktu na mecz i z pewnością mógłby być odpowiedzią na strzeleckie popisy reprezentantów Anwilu. Karolak pokazał już, że potrafi przeciwstawić się nawet najlepszym. Miesiąc temu rzucił Stelmetowi BC Zielona Góra 25 ”oczek”.

- Szkoda, że nie zagrał, bo na pewno by nam się przydał. Miejmy nadzieję, że nie jest to nic poważnego, a kilka dni odpoczynku oraz przeprowadzana rehabilitacja sprawią, że będzie gotowy do gry w meczu z Rosą Radom - kontynuował szkoleniowiec zespołu z przygranicznego miasta. O ile absencja Karolaka potrwa prawdopodobnie krótko, o tyle Tomasz Prostak nie pojawi się na parkiecie przynajmniej przez następne sześć tygodni.

Pech to w przypadku PGE Turowa mało powiedziane. Problemy z mocno zawężoną rotacją pogłębił jeszcze bardziej w drugiej kwarcie spotkania z Anwilem uraz Filipa Dylewicza. Doświadczony silny skrzydłowy nie atakowany przez żadnego z rywali niefortunnie skręcił kostkę i został wyłączony z gry do końca pojedynku. Wówczas gra czarno-zielonych stanęła w miejscu bo ani 24-letni Michał Gospodarek ani tym bardziej 19-letni Michał Marek nie są jeszcze na takim poziomie, by skutecznie rywalizować z Robertem Skibniewski, czy Robertem Tomaszkiem.

- Mecz skończył się tak naprawdę po pierwszych 15 minutach i z tego okresu gry mogę być jeszcze zadowolony. Dopóki mieliśmy ludzi do grania, to wyglądało to całkiem nieźle. Problemy z rotacją polskimi zawodnikami sprawiły, że w nasze poczynania wkradł się chaos. Anwil jest natomiast zbyt dobrą drużyną, by nie wykorzystać takiej przewagi i mocy jaką tego dnia dysponowali. Później trudno było już nawiązać z włocławianami równorzędną walkę - podsumowywał trener Piotr Ignatowicz.

Źródło artykułu: