WP SportoweFakty: Masz za sobą bardzo udane lato. Z reprezentacją Czech osiągnęliście wielki sukces.
David Jelinek: EuroBasket był niesamowitym przeżyciem. Najpierw chodziło nam o to, aby przejść do następnej fazy. Przed turniejem mówiło się, że gramy w dość łatwiej grupie, więc biorąc pod uwagę fakt, że w innych byłoby trudniej, a także, iż do następnej rundy przechodziły cztery zespołu, stało się to dla nas punktem odniesienia. Jednocześnie jednak presja uległa zwiększeniu. Wiadomo jak to jest. Im częściej wygrywasz, tym każdy ma apetyt na coraz więcej. Aż tu nagle przegraliśmy z Litwą, co kosztowało nas pierwsze miejsce w grupie. Ostatecznie jednak zrealizowaliśmy nasz cel w postaci awansu dalej, gdzie czekała na nas Chorwacja.
Którą pokonaliście, dzięki czemu znaleźliście się w najlepszej ósemce. I ostatecznie zajęliście 7. miejsce w Europie.
- Kiedy były ostatnie minuty tamtego spotkania i wygrywaliśmy różnicą 20-25 punktów, cieszyliśmy się i celebrowaliśmy to zwycięstwo, jak gdybyśmy wygrali mistrzostwo. Bo dla nas to było małe mistrzostwo.
Czechy niewątpliwie osiągnęły sukces. Jakie składowe wpłynęły na tak dobry wynik reprezentacji?
- Myślę, że po pierwsze trafiliśmy na utalentowane pokolenie koszykarzy, którzy - dodatkowo - już w młodym wieku wyjechali zagranicę, by uczyć się od najlepszych. Większość z nas ma wieloletnie doświadczenie z gry w różnych ligach europejskich, w tym także tych najmocniejszych. A ci, którzy zostali w Czechach, najczęściej grają dla mistrza z Nymburka, więc mierzą się nie tylko z krajowymi rywalami, ale także grają w VTB, EuroCup. To procentuje.
Graliście też bez presji.
- Do momentu rywalizacji w grupie presja była. Zniknęła jednak wraz ze zrealizowaniem celu minimum, czyli przejściem do następnej fazy. Można więc powiedzieć, że przeciwko Chorwacji w 1/8 finału graliśmy bez presji.
Zgadnij za kim był trener Igor Milicić w meczu Chorwacja - Czechy.
- Mogę tylko zgadywać. Oczywiście, kibicował swojemu krajowi, a dodatkowo chciał, bym jak najszybciej zjawił się we Włocławku. Zresztą, po meczu dostałem od niego smsa takiej treści: "Gratulacje z powodu zwycięstwa i awansu! Cieszę się, że masz w tym swój udział, ale przyznam, że z dwóch powodów nie jestem szczęśliwy. Zgadnij jakich?"
Chyba nie trzeba dodawać jakich. Przejdźmy do twojej kariery klubowej. Nie zdążyłeś rozegrać żadnego meczu w lidze czeskiej, bo w bardzo młodym wieku zostałeś wychwycony przez skautów Joventutu Badalona.
- Miałem 16-17 lat, gdy podpisałem kontrakt z nimi. To nie była łatwa decyzja, ale bardzo mocno wspierali mnie rodzice. I choć oczywiście momentami było ciężko, w końcu w Hiszpanii byłem sam bez rodziny, dzisiaj niczego nie żałuję. Jak byłem młody myślałem w różny sposób, ale dzisiaj wiem, że nie byłbym tym samym graczem obecnie bez tych kilku lat w Hiszpanii.
Trochę czasu upłynęło zanim na stałe wszedłeś do pierwszej drużyny.
- Tak. W pierwszym sezonie byłem tylko w zespole juniorskim, następnie grałem w pierwszej drużynie rezerw i czasami trenowałem z seniorami. Wypożyczano mnie też do innych zespołów. W końcu, po trzech latach zadebiutowałem w pierwszej drużynie, a po kolejnych miesiącach zacząłem grać w niej regularnie w lidze, następnie w Eurolidze...
Na pewno jednak miałeś momenty zwątpienia.
- Tak jak powiedziałem. Myślałem o tym wszystkim w różny sposób. Na początku było bardzo ciężko. Ja zostałem wypatrzony jako 16-latek podczas EuroBasketu U-16, na którym wypadłem całkiem nieźle. Grałem przeciwko najlepszym rówieśnikom w Europie i skauci Joventutu uznali, że warto na mnie postawić. I gdy przyjechałem do Hiszpanii, nagle zobaczyłem jak to wszystko wygląda. Każdy element każdego treningu był profesjonalny nawet w najmłodszych grupach wiekowych, a treningi dokładnie przyporządkowane osiągnięciom określonych celów jeśli chodzi o rozwój graczy. Gdy Joventut cię wybiera, to oni wiedzą co chcą z tobą zrobić i jak długo ma to potrwać. I dla mnie to przestawienie się na wyższy, bardziej intensywny tryb treningu było ciężkie. Zwłaszcza fizycznie. Moje ciało dostawało w kość. Ale w miarę upływu czasu przyzwyczajałem się coraz bardziej i dawałem sobie radę. W Joventucie brama do pierwszego składu jest otwarta. Oczywiście nie od razu, ale w dalszej perspektywie jest otwarta dla wszystkich i wszystko tak naprawdę zależy od ciebie
[nextpage]Po kilku latach w Badalonie zacząłeś podróż po innych zespołach i miałeś to szczęście grać tylko w najmocniejszych ligach Europy: tureckiej, rosyjskiej oraz znowu w hiszpańskiej.
- Szczerze mówiąc to nie jest droga, którą chciałbym podążać. Zawsze lepiej jest zakotwiczyć na dłużej w jednym miejscu. Po pięciu latach w Joventucie poszedłem do Turcji do ekipy Olin Edirne, bo chciałem spróbować czegoś nowego i stać się jednym z liderów. Gdy jednak po roku pojawiła się oferta z Caja Laboral, czyli obecnie Laboral Kutxa, ekipy grającej w Eurolidze, nie mogłem się wahać. I szkoda, że wszystko zakończyło się po sezonie, bo miałem nadzieję zostać tam na dłużej, a nie tylko na kilka miesięcy. Trafiłem niestety na niezbyt fartowny moment w historii klubu. Oni mieli pewne problemy, trochę organizacyjne, trochę finansowe, nie bardzo wiedzieli jak je rozwiązać i dlatego w kolejnym sezonie odszedłem. Wybrałem rosyjskie Kransye Krylia Samara, ale znowu coś poszło nie tak i po czterech-pięciu miesiącach zmieniłem otoczenie. Rosję dotknął bowiem kryzys finansowy i z czterech obcokrajowców, trzech odeszło. Wybrałem wówczas Turcję, w której dokończyłem sezon.
[b]
Trener Igor Milicić powiedział, że chcesz wrócić do gry o najwyższe cele i Anwil ma być dla ciebie trampoliną, dzięki której będziesz mógł się wybić. Coach ma jednak nadzieje, że zrobisz to osiągając przy tym sukcesy z zespołem.[/b]
- Oczywiście, tylko o to chodzi! Co z tego, gdy zawodnik gra świetnie indywidualnie, ale występuje w słabym zespole, gdzie może nabijać swoje statystyki. W świecie naprawdę poważnego basketu nie jest istotne jak grasz indywidualne, ale jak funkcjonowałeś w drużynie i czy grałeś w ekipie, która wygrywała. Wybrałem Anwil bo we Włocławku mam możliwość rozwijać się, dostać wiele minut, mieć wiodącą rolę. Trener Milicić uwierzył we mnie, zrozumiał moją sytuację i uznał, że uda nam się połączyć oczekiwania moje i klubu. Chcę rozegrać bardzo dobry sezon i udowodnić, że mam umiejętności, by w przyszłości znów grać w najsilniejszych ligach Europy. Ale chcę tylko zrobić tylko poprzez skuteczną grę całego zespołu i sukcesy klubu. Nie ma innej opcji.
Wiesz o tym, że twój transfer do Polski był określony mianem hitu?
- Wiedziałem, że był głośny, ale że hit? Nie powiedziałbym. Przecież są w Polsce zespoły, które grają w Eurolidze czy EuroCup i to one robią hitowe zakupy.
Fiodor Dmitriew, mówiąc pół-żartem, pół-serio, powiedział że dobrze było podpisać tego lata kontrakt z Anwilem, bo po najgorszym sezonie w historii klubu, trudno wyobrazić sobie jeszcze gorszy.
- Znam historię i zeszłoroczną sytuację Anwilu. Patrik Auda opowiadał mi o niej. Mówił, że klub miał problemy, zawodnikom nie chciało się grać, część z nich została zwolniona przed końcem sezonu i generalnie wszyscy czekali, aż sezon się skończy. Cóż, ja liczę, że w tym roku Anwil wróci tam, gdzie być powinien, czyli do play-offs.
Jesteś kolejnym Czechem w TBL. Znasz poprzednich?
- Pewnie Patrik nie był jedynym?
Nie.
- Zatem innych nie kojarzę.
Czeska legenda Jiri Zidek grał ponad 10 lat temu w Prokomie Treflu Sopot...
- ... Naprawdę? Nie wiedziałem!
Tak. A Milan Soukup to zawodnik, który ponad dekadę temu był testowany przez Andreja Urlepa w Anwilu. Zagrał jednak skutecznie tylko w sparingu i nie spędził tutaj zbyt dużo czasu.
- Aha (śmiech). To tego też nie wiedziałem, choć znam Milana osobiście.
Jesteś we Włocławku około trzech tygodni. Jak przechodzisz proces adaptacji?
- Wiadomo jak to jest. Zgranie to kluczowa rzecz w koszykówce, ale wierzę, że choć powoli, to jednak krok po kroku coraz lepiej rozumiem się z resztą drużyny i oni również mnie rozumieją. Przecież wszyscy właściwie jesteśmy tutaj nowi, a do tego nie tylko ja dołączyłem późno do zespołu. Champ Oguchi był zaledwie kilka dni przede mną, potem dojechał do nas nowy środkowy Kurt Looby.
Pierwszy mecz sezonu rozegracie u siebie, a przeciwnikiem będzie czwarta ekipa poprzednich rozgrywek Rosa Radom. To dobrze, że inauguracja odbędzie się w Hali Mistrzów?
- Gdy fani cię wspierają, zawsze grasz lepiej, zawsze bardziej chcesz się pokazać. To tylko jest na plus dla nas! Ja cieszę się tym bardziej, że z tego co słyszę, to ma być bardzo dużo kibiców na meczu.
Wysoko zawiesiłeś sobie poprzeczkę. Po zaledwie trzech dniach treningów z Anwilem, na turnieju Kasztelan Basketball Cup byłeś wyróżniającą się postacią. Teraz fani oczekują, że w lidze będzie jeszcze lepiej.
- Robiłem to, czego oczekiwał ode mnie trener a jednocześnie grałem na dużej pewności siebie, bo trener od samego początku mnie wspierał. Mówił, że taktyka jest ułożona w taki sposób, abym był agresywny, zaangażowany. Że mam atakować, że mogę kreować sytuacje, a czasem nawet...
Złamać zagrywkę, jeśli ma to przynieść punkty. Opowiadał mi o tym kilka dni temu.
- Nie tyle co złamać zagrywkę, co po prostu zaskoczyć rywali. Tylko, że to trzeba robić mądrze. Jeśli już łamiesz set, to muszą być punkty. Albo chociaż jakiś faul, bo jeśli nie, to w grze pojawia się chaos, dezorientacja, wkrada się także napięcie wśród twoich kolegów. Miałeś zagrać jedno, a zagrałeś drugie i nic to nie dało. Zrobiłeś coś, czego nikt się nie spodziewał - a ni rywale, ani twoi partnerzy. Jeśli już chcesz łamać zagrywkę, bo np. wypatrzyłeś lukę w obronie przeciwnika, to w porządku, ale z tego musi być korzyść. W innym razem jest to nadużycie i przewaga dla rywala, a tego bardzo w koszykówce nie chcemy.
[b]Rozmawiał Michał Fałkowski
#dziejesiewsporcie: sędzia obraził rugbystę. Nazwał go piłkarzem
[/b]