Chamberlain Oguchi: Moje życie to scenariusz na film

- Te 2 lata były dla mnie najtrudniejszym wyzwaniem, jakie mógłbym sobie wyobrazić. Nagle załamał się cały mój świat. Podniosłem się, pracowałem ciężko i otrzymałem nagrodę największą z możliwych - mówi Chamberlain Oguchi, koszykarz Anwilu Włocławek.

WP SportoweFakty: Nigeryjczyk, czy może jednak Amerykanin dołączył do Anwilu Włocławek w tym sezonie?

Chamberlain Oguchi: Urodziłem się już w Stanach Zjednoczonych, jakiś czas po tym, jak moi rodzice wyemigrowali z Nigerii do Houston w Teksasie. I nigdy nie wstydziłem się tego, że moje korzenie są w Afryce. Moje pochodzenie jest nigeryjskie. Jestem więc Amerykaninem o nigeryjskim pochodzeniu, lub jak kto woli, Nigeryjczykiem urodzonym w Stanach Zjednoczonych.

Jak to się stało, że nie zapomniałeś o korzeniach swojej rodziny?

- Tak naprawdę cały czas wychowywałem się w klimacie afrykańskim. W Houston społeczność Nigeryjczyków jest naprawdę duża. Ponad 100 tysięcy. I ja od momentu mojego urodzenia byłem zanurzony w tej kulturze. Poznawałem tradycje, uczyłem się języka, bo przecież nigeryjski angielski jest zupełnie inny od amerykańskiego, a ja - chcąc zachować dziedzictwo mojej rodziny - musiałem uczyć tej mowy. W Nigerii są trzy główne nurty języka zależnie od tego, jakie plamię zamieszkuje dane terytorium. Ja pochodzę z Ibo. To tam jest kultura i mowa moich przodków.

Po raz pierwszy pojechałem do Nigerii, gdy miałem siedem lat. To było wielkie przeżycie. Pojechaliśmy w rodzinne strony ojca, spotkaliśmy całą rodzinę bliższą i dalszą. Przyznam, wiedziałem, że mam dużą rodzinę - mój ojciec ma ośmioro rodzeństwa, mama tak samo. Ja mam dwie starsze siostry i młodszego brata oraz niezliczone grono kuzynów. A w Afryce czekało na mnie jeszcze więcej ludzi. Nagle wszędzie byli jacyś wujkowie, ciocie i krewni. Bardzo miło to wspominam.

Długo się zastanawiałeś nad tym, by grać dla kadry narodowej Nigerii?

- Nie miałem żadnej chwili zwątpienia. Pamiętam ten moment. Pierwszy rok studiów, trener wezwał mnie do swojego biura i powiedział: Champ, jest okazja byś grał dla twojego rodzinnego kraju. Wówczas nie zdawałem sobie sprawy jaka to wielka szansa i jak olbrzymie wyróżnienie. Byłem raczej skoncentrowany na studiach, na tym by załapać się do rotacji, by rozegrać pierwszy sezon w NCAA. Ale mimo to oczywiście pojechałem na pierwsze zgrupowanie, na którym miałem przejść testy, czy na pewno się nadaje.

[b]

Rozumiem, że wypadłeś nieźle, skoro jesteś w tej kadrze już ponad 10 lat...[/b]

- Nie zapomina się pierwszego meczu w kadrze narodowej. A tym bardziej, gdy rzucasz 21 punktów w 12 minut. Ludzie byli zszokowani, moi starsi koledzy z kadry również. Każdy pytał: "Kto to jest ten dzieciak?". Debiut w kadrze był dla mnie błogosławieństwem i wiem, że przeżyciem nie tylko dla mnie, ale również dla całej mojej rodziny.

Ile miałeś lat, gdy zacząłeś traktować koszykówkę naprawdę poważnie?

- Pamiętam - 17. Brałem udział w największym krajowym turnieju zawodników w moim wieku w Las Vegas. I wypadłem naprawdę nieźle, bo po turnieju podszedł do mnie scout Philadelphia 76ers, dał mi swoją wizytówkę i powiedział, że nie wyobraża sobie, bym nie grał zawodowo w koszykówkę. Wówczas pomyślałem: "Wow, to może się udać!". I zacząłem pracować nad tym, by zostać profesjonalistą. Najlepiej w NBA.

Zamiast NBA grałeś jednak w innych ligach. Trochę świata zwiedziłeś: Filipiny, Wenezuela, Liban, Irak, Rosja, Francja, Hiszpania.

- Żeby dostać się do NBA trzeba znaleźć się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Mnie się nie udało, ale i tak jestem zadowolony z mojej kariery. Zacząłem swoją profesjonalną przygodę od Francji i wówczas tak naprawdę zobaczyłem jak to jest być cudzoziemcem w obcym kraju. Czym są dalekie podróże autokarowe, na czym polega jet lag (złe samopoczucie z powodu różnicy między strefami czasowymi - przyp. M.F.) i jak to jest nie móc się dogadać, bo nie znasz języka. Myślę, że rozwinąłem się jako człowiek dzięki mojej karierze. Nauczyłem się respektować inne kultury, tradycje i zwyczaje.

Adaptacja w tych krajach była trudna?

- Wszystko jest do przejścia. A bywały też zabawne sytuacje. Pamiętam jak nie mogłem zrozumieć tego, że na Filipinach koszykarze - po udanych zagraniach, wsadach, trójkach - nie reagują emocjonalnie. Nie cieszą się, nie krzyczą. To nie mieściło mi się w głowie. Dopiero później dowiedziałem się, że Filipińczycy są z natury bardzo spokojni i bardzo skromni. To mi dało do myślenia i postarałem się dostosować do otoczenia.

Nie unikniemy tematu Rosji.

- Rosja była super miejscem dla mnie. Świetna, naprawdę świetna liga. Dużo wymagających zespołów, solidni przeciwnicy. Ja dołączyłem do mojego zespołu w połowie sezonu i miałem naprawdę kilka udanych tygodni. Zakończyłem rozgrywki ze średnią 14 punktów, co w tak mocnej lidze jest niezłym wynikiem.

Chciałem zapytać cię o twój dwuletni rozbrat z koszykówką. Wszystko zaczęło się do Rosji.


- Dobrze. Nie wejdę w szczegóły, bo nie chcę tak naprawdę do tego wracać, ale mogę trochę opowiedzieć. Więc... Te dwa lata pauzy były dla mnie najtrudniejszym wyzwaniem, jakie mógłbym sobie wyobrazić. Nagle złamał się cały mój świat. Nie pozwolono mi robić tego, co kocham ze względu na problemy, które zaczęły się właśnie w rosyjskim klubie. Myślę jednak, że w życiu wszystko dzieje się z jakiegoś powodu.

Nie mogłem grać, ale znalazłem w sobie siłę, by trenować indywidualnie. I rozwijać się jako sportowiec oraz człowiek. Pracować nad swoją stronę mentalną i nie stracić nic z umiejętności. Musiałem pozostać mocny psychicznie, musiałem być silny fizycznie, musiałem trenować, choć tak naprawdę nie wiedziałem kiedy będę mógł wrócić na parkiet.

[b]

Jak to? Decyzja o twoim zawieszeniu na dwa sezony zapadła właśnie dwa lata temu, tuż przed AfroBasketem.[/b]

- Ona wtedy jeszcze nie zapadła. Najpierw pojawiła się informacja, co mi grozi. Ja oczywiście się odwoływałem, dochodziłem prawdy, starałem się wszystko tłumaczyć, ale cały proces się przedłużał, biurokracja była bardzo męcząca i ostatecznie czekałem rok na końcową decyzję. Cały rok, po którym usłyszałem, że nie zagram przez kolejne 12 miesięcy.

Dwa lata pauzy, które zostały zakończone dopiero kontraktem z Anwilem Włocławek.

- Chcę bardzo mocno podziękować klubowi Anwil Włocławek za szansę, jaką mi dał. To dla mnie wielka sprawa - być częścią jednego z najlepszych klubów w Polsce. Chciałbym, aby nasza współpraca sprawiła, że Anwil wróci do czołówki polskiej ekstraklasy. I już teraz chcę podziękować z góry za wsparcie naszych fanom, o których słyszałem wiele dobrego.

Przez te dwa lata trenowałeś i pracowałeś bardzo mocno i kilka tygodni temu otrzymałeś nagrodę, o której wcześniej mogłeś tylko marzyć. Jesteś mistrzem Afryki.

Champ Oguchi to MVP AfroBasketu sprzed kilku tygodni
Champ Oguchi to MVP AfroBasketu sprzed kilku tygodni

- Nie mógłbym prosić Najwyższego o nic lepszego. Ta historia to idealny scenariusz na film. Rozpoczęliśmy turniej z wielkimi nadziejami, ale nagle przegraliśmy z Tunezją. I wówczas doszło do przełomowego momentu. Spotkaliśmy się w gronie samych zawodników. Bez trenerów, bez personelu, sztabu. Sami koszykarze, sami bracia. Padło wiele słów, ale jedna rzecz pozostała niezachwiana: wiara w końcowy sukces i poświęcenie wszystkiego dla osiągnięcia celu. Nie wszystkie porażki są złe. Niektóry pomagają i właśnie wtedy przegrana z Tunezją nam pomogła.

Zgarnąłeś trzy statuetki: MPV, dla najlepszego strzelca z dystansu i dla gracza w pierwszej piątce turnieju.

- Podczas meczu nigdy nie myślisz o tym wszystkim. Ale już po... Pamiętam jak stałem pośrodku parkietu z moim przyjacielem Aminu Al-Farouq - też został wybrany do najlepszej piątki - i on powiedział mi coś takiego: "Nie było cię przez chwilę, ale widziałem jak pracowałeś przez ostatnie półtora miesiąca. Tak ciężko jak nikt inny. Nikt nie dał ci nic za darmo. Na wszystko zapracowałeś i zasłużyłeś na to wyróżnienie".

Myślałeś podczas turnieju o tym, że możesz być MVP?

- Starałem się odrzucać takie pokusy. Dla mnie od początku celem było, by Nigeria wygrała turniej i zagrała na Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro. W pewnym momencie jednak, przed finałem, kontuzjowany członek naszej kadry Ike Diogu, który wspierał mnie nieustannie przez ostatnie dwa lata, podszedł do mnie i powiedział, że jestem najlepszym rzucającym w Afryce i powinienem być MVP turnieju. Jest tylko jedna rzecz: muszę wyjść na parkiet i zagrać tak, żeby nikt nie miał wątpliwości.

I w tym momencie muszę się cofnąć o dwa lata wstecz, tak żeby wszyscy zrozumieli w jakiej byłem sytuacji. Nie grałem 24 miesiące, byłem poza kadrą, poza poważną koszykówkę. W dodatku, ominąłem wcześniejszy AfroBasket, choć już wtedy mieliśmy wielkie aspiracje. Moim braciom nie wyszło, a ja czułem gdzieś tam w sobie, że to właśnie ja byłem brakującym elementem, że zawiodłem. I teraz, w finale przeciwko Angoli, czułem to wszystko na swoich barkach. Cały ciężar dwóch lat treningów indywidualnych, czułem jak patrzy na mnie mój kraj, moja rodzina, słowem: wszyscy.

Potężny ładunek emocji.

- I gdy to wszystko się już skończyło. Gdy na drugi dzień po wygraniu AfroBasketu mogłem usiąść sobie wreszcie sam w pokoju hotelowym... wówczas rozpłakałem się jak dziecko. Przypominałem sobie wszystko i płakałem, cały czas płakałem.

Nie wiem co powiedzieć, powtórzę to co ty stwierdziłeś: dobry scenariusz na film. Tylko nie wiem kto miałby cię zagrać. Morgan Freeman jest chyba za stary.

- Tak, Denzel Washington niestety też.

Zmieńmy temat: trójki to broń, którą potrafisz dobijać rywali.


- To błogosławieństwo od Najwyższego. Zawsze miałem do tego rękę, a później poparłem ciężką pracą. Pamiętam nawet kiedy to wszystko się zaczęło. Miałem 12 lat, gdy wystartowałem w konkursie przeciwko chłopakom starszym od siebie od dwa-trzy lata. I wygrałem te zawody, tak na dobrą sprawę nie zdając sobie sprawy z tego, co zrobiłem. Dostałem w nagrodę talon, który natychmiast oddałem mamie. Dopiero kilka dni później, gdy za ten talon poszliśmy po kościele całą rodziną na obiad do restauracji, zrozumiałem, że moja rodzina może zjeść niedzielny posiłek za to, że ja wrzucałem piłkę do kosza. To trochę szalone. Od tamtej pory pracuję nad tym elementem bardzo intensywnie i raczej nie opuszczam hali po treningu, zanim nie rzucę kilkunastu trójek z rzędu.

[b]

Jaki jest twój rekord rzuconych trójek bez żadnego pudła?[/b]

- Nie mam pojęcia. Pewnie ponad 20. Dzisiaj (w środę - przyp. M.F.) mieliśmy bardzo ciekawe ćwiczenie na treningu. Rzucaliśmy za trzy i każdy z nas miał 10 punktów na koncie. Chodziło o to, aby zejść do zera. Jedna celna trójka odejmowała jeden punkt, ale jedno pudło dodawało dwa oczka. Najszybciej z ćwiczeniem poradziliśmy sobie ja i David (Jelinek - przyp. M.F.).

Hala Mistrzów pamięta rekord 10 trójek w jednym meczu. Rzucił je Jeff Nordgaard w meczu przeciwko odwiecznemu rywalowi z Wrocławia ponad 10 lat temu. Trafił 10 z 12 rzutów za trzy.

- To jest wyzwanie! W niedawnym meczu na AfroBaskecie miałem 8/14, więc właściwie to jestem tylko dwie trójki od wyrównania tego bilansu. Trudniej będzie zachować wysoką skuteczność, ale i to jest do pobicia. Na pewno spróbuję powalczyć o ten rekord. A jaki jest rekord polskiej ligi w tym elemencie?

O ile mnie pamięć nie myli - 11. Ustanowiony chyba jeszcze w latach 90-tych, albo na początku obecnego wieku. Spróbujesz się z tym zmierzyć?

- Wszystko jest możliwe, ale też nic na siłę. Chodzi o to, żeby zespół wygrywał. Spójrz na AfroBasket. Mnie cały czas chodziło o to, aby wygrać turniej i awansować do Rio. Grałem w Londynie przed trzema laty i chciałem to powtórzyć. Teraz moim celem jest zostać najlepszym zawodnikiem w Polsce i doprowadzić Anwil do sukcesów. Jeśli przy tym uda się pobić jakiś rekord - będzie super.

Z trójkami wiąże się twój znak rozpoznawczy - "Oguchi Salute" (po każdym trafionym rzucie zza łuku Oguchi salutuje trzema wyprostowanymi palcami, a palec wskazujący łączy z kciukiem - przyp. M.F.).

- Salutuję, bo dzielę się radością. Przekazuje sygnał kibicom, trenerowi, ławce oraz moim rywalom, że właśnie wykonałem swoje zadanie. To też element szacunku dla tych, którzy mnie wspierają. Melduję im, że wszystko jest pod kontrolą. Trzy wyprostowane palce oznaczają oczywiście rzut za trzy punkty, a kciuk i palec wskazujący składają się w literę "O", jak Oguchi. Wymyśliłem to dawno temu i działa to dziś.

Jesteś w stanie oszacować ile razy salutowałeś w swoim życiu?

- Bardzo, bardzo dużo. Nie ma opcji, żebym to policzył!

To na koniec odkryj jeszcze jedną tajemnicę: twoja ksywa to "Champ", co jest skrótem od "championa", czyli mistrza. Przyznam, niezbyt skromnie.

- Ale to nie ja ją stworzyłem! "Oguchi Salute" to znak wykreowany przeze mnie, ale mój pseudonim zawdzięczam mojemu trenerowi w szkole średniej. Akurat wtedy zmieniłem miejsce zamieszkania, zmieniłem szkołę, nikogo nie znałem i chciałem odnaleźć się w nowych realiach poprzez koszykówkę. Po jednym z treningu zawołał mnie więc mój trener i powiedział: "Słuchaj, twoje imię Chamberlain jest za długie. Nie mogę do ciebie krzyczeć w ten sposób podczas meczu, gdy będzie tłum kibiców i wielkie emocje. Musimy coś zmienić". I wymyślił tego "Champa". Trochę to rzeczywiście dziwne, ale gdy koledzy zaakceptowali tę ksywkę - i mnie zarazem - to ja też ją zaakceptowałem.

Rozmawiał Michał Fałkowski.

Komentarze (0)