Choć pierwsza połowa starcia derbowego w hali Koło zakończyła się wynikiem 38:37 dla Dzików, to niezwykle trudno stwierdzić, że była to bardzo wyrównana część. Gospodarze zaczęli bowiem mocno ospale, oddając legionistom inicjatywę. Gdy pod koniec pierwszej kwarty z dystansu przymierzył Dominik Grudziński, goście prowadzili 25:14.
Ostatecznie jednak trójka, którą odpowiedział Janari Joesaar, sprawiła, że po dziesięciu minutach gospodarze tracili do Legii osiem "oczek". I jak się później okazało, celne trafienie estońskiego skrzydłowego było znakiem do ataku dla Dzików. Druga kwarta była bowiem popisem zespołu trenera Krzysztofa Szablowskiego.
ZOBACZ WIDEO: Artur Siódmiak przyszedł do poprawczaka. Straszne, jak zareagował jeden z chłopców
Z bardzo dobrej strony prezentował się Mateusz Szlachetka, a wsady z obu stron sprawiły, że kibice nie mogli narzekać na brak efektownych akcji. Po jednym z tego typu zagrań, gdy Andre Wesson zapakował piłkę z góry, tablica wskazała remis - po 30. Później, po punktach Joesaara, Dziki prowadziły już 38:32, ale w końcówce drugiej kwarty Legia odrobiła nieco strat, co zapowiadało spore emocje po zmianie stron.
I tak też było. Gospodarze zaczęli dobrze tę część i podwyższyli swoje prowadzenie, ale trener Heiko Rannula, w swoim debiucie na ławce trenerskiej Legii, nie chciał przegrać prestiżowego, bowiem przecież derbowego starcia. Po dobrych akcjach Ojarsa Silinsa czy też Kamerona McGusty'ego goście wychodzili na prowadzenie, ale końcówka tej części należała do rywali.
A konkretnie do Mateusza Szlachetki, który najpierw nie dał się zablokować przeciwnikom przy wejściu pod kosz, a po chwili trafił trójkę, która ustaliła wynik po trzydziestu minutach na 54:53. Ostatnia ćwiartka rozpoczęła się od prawdziwej wymiany ciosów. Za trzy trafiali Mokros, Silins czy też Wesson, dzięki czemu to gospodarze odskoczyli na pięć punktów.
Wtedy jednak Silins znów dał o sobie znać Dzikom, ale gracze trenera Szablowskiego grali bardzo konsekwentnie i wtedy znów wzmocnili obronę, dokładając do tego skuteczny atak. Gdy na linii stanął Jarosław Mokros i trafił dwa razy, na tablicy było 68:60.
Ale to nie był koniec dobrej gry gospodarzy, bo gdy dwójkową akcję ze sobą zagrali Mateusz Bartosz z Joesaarem, Dziki osiągnęły dziesięć "oczek" przewagi. Wydawało się więc, że tego meczu już nie przegrają, ale po drugiej stronie był ktoś, kto miał zupełnie inny plan. Tym kimś był Kameron McGusty. Zdobył on osiem punktów z gry z rzędu i na 1,5 minuty do końca było tylko 70:68.
Gospodarze totalnie stanęli w ataku i nie mieli pomysłu na sforsowanie defensywy rywali. McGusty po chwili stanął też na linii, wykorzystał obie próby i na 47 sekund przed końcem był remis - po 70. Gospodarze nie wykorzystali akcji na prowadzenie i tym samym to zawodnicy trenera Rannuli otrzymali od losu szansę na wygraną, której nie zmarnowali.
Decydującą akcję na siebie - a jakby inaczej - wziął na siebie McGusty. Lider Legii zdobył dwanaście ostatnich punktów w całym spotkaniu, biorąc też na siebie wspomnianą już kluczową akcję. Amerykanin trafił równo z końcową syreną i odwrócił tym samym losy rywalizacji!
Dziki Warszawa - Legia Warszawa 70:72 (17:25, 21:12, 16:16, 18:19)
Dziki: Janari Joesaar 16 (11 zb.), Andre Wesson 14, Nikola Radicević 12, Mateusz Szlachetka 11, Mateusz Bartosz 5, Jarosław Mokros 5, John Fulkerson 3, Denzel Andersson 2, Grzegorz Grochowski 2, Piotr Pamuła 0.
Legia: Kameron McGusty 25, Ojars Silins 12, Andrzej Pluta 8, EJ Onu 7, Dominik Grudziński 6, Michał Kolenda 5, Mate Vucić 4, Maksymilian Wilczek 3, Aleksa Radanov 2.