Wystarczyło, że go zobaczył. Bryant uwielbiał polskiego aktora

Getty Images / Ronald Martinez oraz instagram/Martin Harris / Na zdjęciu: Kobe Bryant oraz Marcin Harasimowicz.
Getty Images / Ronald Martinez oraz instagram/Martin Harris / Na zdjęciu: Kobe Bryant oraz Marcin Harasimowicz.

- Już po śmierci Kobe Bryanta uzmysłowiłem sobie, że to właśnie on miał na największy wpływ na moje życie - twierdzi Marcin Harasimowicz (Martin Harris), który mieszka i pracuje w USA.

Pięć lat temu (26.01.2020) doszło do katastrofy powietrznej, która wstrząsnęła całym światem. Około 50 km od Los Angeles rozbił się śmigłowiec, na którego pokładzie był m.in. Kobe Bryant ze swoją córką - Gianną. Nikt nie przeżył. Zginęło dziewięć osób (oprócz wyżej wymienionej dwójki: trener baseballu John Altobelli, jego żona Keri i jego córka Alyssa, Sarah Chester i jej córka Payton, trenerka koszykówki Christina Mauser oraz pilot Ara Zobayan).

42-letni Bryant był jednym z najlepszych zawodników w całej historii koszykówki: pięciokrotny mistrz NBA, 18-krotny uczestnik All Star Game, dwukrotny mistrz olimpijski, zdobywca 33643 punktów w najlepszej lidze świata (średnio 25,0 na mecz). Człowiek-legenda!

Marcin Harasimowicz (w USA znany jako Martin Harris), były dziennikarz m.in. "Przeglądu Sportowego", autor książki "Los Angeles Lakers. Złota historia NBA", obecnie aktor, który wystąpił m.in. w popularnym serialu "Stranger Things": Byłem w sklepie i otrzymałem wiadomość od mojego menedżera o katastrofie helikoptera i śmierci Bryanta. Zmroziło mnie. Zacząłem działać jak automat, tak mam w obliczu trudnych sytuacji. Wróciłem do domu. Włączyłem telewizję, zacząłem czytać wszystkie możliwe artykuły w internecie. Łudziłem się, że to nieprawda, że Kobe żyje. Dopiero po kilku godzinach emocje puściły. Rozkleiłem się.

ZOBACZ WIDEO: Tomasz Majewski stawia sprawę jasno. "Konfliktów jest więcej!"

Marek Bobakowski, dziennikarz WP SportoweFakty: Wytłumaczmy czytelnikom, dlaczego Kobe Bryant jest tak ważną postacią w twoim życiu.

Można powiedzieć, że dzięki niemu zostałem aktorem.

Jak to?

W 2007 roku, pamiętam dokładnie, jak po meczu LA Lakers - Seattle Supersonics zadałem Kobe'emu pytanie: "Czy możesz mi coś doradzić?". Byłem wtedy na rozdrożu. Miałem świetną posadę, pozycję w zawodzie, pracowałem dla telewizji, publikowałem w czołowych magazynach w Europie, ale ciągnęło mnie do aktorstwa. Myślałem, by to wszystko rzucić, przeprowadzić się na stałe do Los Angeles i zacząć nowe życie.

Jak zareagowała gwiazda światowego formatu na tak bezpośrednie pytanie, które zadał mu dziennikarz z Polski?

Bardzo spokojnie. Kiedy mnie cierpliwie wysłuchał, spojrzał mi w oczy i zapytał: "Co ci podpowiada serce?". "Aktorstwo" - odpowiedziałem bez zastanowienia. "Zawsze słuchaj swojego serca" - usłyszałem. To był moment, który przechylił szalę. Zostałem aktorem, a już po śmierci Kobe'ego uzmysłowiłem sobie, że to właśnie on miał na to największy wpływ.

Trzeba tutaj zatrzymać się na chwilę i opowiedzieć o waszej znajomości. Bo to nie była normalna relacja dziennikarz-gwiazda sportu. Nieprawdaż?

Tak. Kobe traktował mnie wyjątkowo. Nie byłem dziennikarzem, który "męczył go" po każdym meczu, pytał o kolejne spotkania, o kryzysy, o aktualną formę. Byłem dla niego takim trochę buforem, odskocznią. Jak tylko się widzieliśmy, od razu na jego twarzy pojawiał się uśmiech, zawsze udało nam się zamienić kilka zdań.

Jak się poznaliście?

W 1998 roku poleciałem do Nowego Jorku i miałem okazję pracować przy Meczu Gwiazd NBA. To było szaleństwo, poleciałem jako młody dziennikarz, miałem zaoszczędzone 700 dolarów, wyczyściłem swoje konto do cna, jadłem gdziekolwiek, spałem u kolegi, ale nic nie było w stanie mnie powstrzymać. Kochałem NBA. I przy okazji tego meczu udało mi się przeprowadzić krótką rozmowę z Bryantem. To było nasze pierwsze spotkanie.

Dlaczego akurat ciebie zapamiętał?

Może dlatego, że zacząłem go pytać o Europę (Bryant wychowywał się we Włoszech - przyp. red.), ja byłem z Polski, trochę pogadaliśmy o piłce nożnej, którą uwielbiał.

Gwiazda NBA interesowała się piłką nożną?

Tak. Był fanem AC Milan i FC Barcelony. Wielokrotnie pytał mnie o to, co słychać w najlepszych ligach piłkarskich. Oglądał mecze, był zorientowany. Mieliśmy wspólny temat do dyskusji. Z miejscowymi dziennikarzami nie mógł o tym pogadać.

Wróćmy do waszej relacji. Pierwsze spotkanie w 1998 roku, a potem?

A potem pewnie jeszcze kilkadziesiąt rozmów. Kręciłem się na linii Polska-USA. Latałem, pojawiałem się na meczach, rozmawialiśmy krócej, dłużej. Poznawaliśmy się coraz bliżej. Były takie sezony, że oglądałem z wysokości trybun praktycznie 99 procent spotkań domowych Lakersów.

Kiedy widzieliście się po raz ostatni?

Niespełna miesiąc przed katastrofą, w której zginął Kobe. To było 29 grudnia 2019 roku. Byłem na meczu LA Lakers - Dallas Mavericks. Bryant też się pojawił ze swoją córką - Gianną. Tą, która zginęła z nim w katastrofie. Po meczu postanowiłem poczekać na niego, zauważył mnie i wręcz rzucił mi się w objęcia. Nie widzieliśmy się trochę, więc przywitanie było dość czułe. Przedstawił mi też córkę, która zaczynała karierę koszykarską. Miała wielki talent.

Wyjątkowe, ale i ostatnie takie spotkanie.

Dokładnie o tym pomyślałem już po śmierci Kobe'ego. Że to było takie swoiste pożegnanie. Choć ani ja, ani on nie mieliśmy przecież o tym pojęcia. Do końca życia nie zapomnę jego słów, że "jest ze mnie dumny", bo moja kariera aktorska już się rozwijała. Wow. Cudowny człowiek. Tym mocniej przeżyłem jego śmierć.

Przeżyli też kibice na całym świecie, przeżyło całe Los Angeles. Co ci zapadło szczególnie w pamięć w pierwszych dniach zaraz po katastrofie?

Los Angeles kochało i nadal kocha Kobe'ego. To niesamowite, że w mieście pełnym aktorów, muzyków, artystów, celebrytów to właśnie koszykarz zbudował taką pozycję. Dwa dni po katastrofie Lakersi rozgrywali kolejny mecz ligowy. Kibice ustawili na drodze dojazdowej do hali setki tysięcy świeczek, zniczy, kwiatów. W mieście powstało również mnóstwo murali z Bryantem w roli głównej. LA nie zapomniało o swoim bohaterze.

Czy Bryant interesował się Polską? Rozmawialiście o naszym kraju?

Wielokrotnie. Kobe interesował się generalnie światem, Europą zwłaszcza. Pytał mnie o wiele rzeczy związanych z Polską. Kiedyś przywiozłem mu koszulkę reprezentacji Polski w koszykówce z jego numerem i nazwiskiem. Wzruszył się, podziękował, zabrał do domu. Piękne wspomnienia.

Ty też masz jakąś pamiątkę?

Oj, tak. W marcu 2003 roku byłem na ostatnim meczu Bryanta z Michaelem Jordanem. Kobe rzucił wtedy MJ-owi aż 55 punktów! Co to był za mecz. Po nim znów czekałem na niego, a gdy przyszedł, widząc mnie wypalił: "Przynosisz mi szczęście!". Wtedy złożył dedykację na koszulce. Niestety, teraz po ponad 20 latach tusz zszedł, dedykacja zniknęła, ale koszulkę i zdjęcie z tego spotkania mam do dzisiaj.

Kim byłby dzisiaj 47-letni Bryant?

Biznesmenem i filantropem. W tych dwóch dziedzinach sprawdzał się doskonale. Za co się zabierał, zamieniał w sukces. Jak na parkiecie. Być może produkowałby filmy, kto wie?

Filmy?

Tak, przecież dostał nawet Oscara w 2018 roku! Kobe był współtwórcą filmu "Dear Basketball". Krótkometrażowa animacja powstała na podstawie jego wiersza, który napisał, żegnając się z czynną karierą dwa lata wcześniej.

Pozostając w temacie Holywood. Myślisz, że w końcu powstanie film o Bryancie?

Jasne, musi. To zbyt ważna postać dla LA, dla USA, dla świata. Wcześniej czy później ktoś się zmierzy z jego historią i będzie to potężny film. Taki z gatunków oscarowych.

Wejdźmy w strefę marzeń: film powstaje, do ciebie dzwoni menedżer, że jest możliwy udział w tym projekcie.

Dodam tylko, że udało mi się zagrać w jednym z odcinków pierwszego sezonu serialu "Lakers. Dynastia zwycięzców", który reżyserował Jonah Hill. Wracając do pytania… Bez zastanowienia przyjmuję ofertę. I naprawdę nie ma znaczenia, jaka to będzie rola. Nieważne są też pieniądze. Byłbym najszczęśliwszym człowiekiem świata, gdybym mógł wziąć udział w produkcji upamiętniającej człowieka, który miał realny wpływ na moje życie.

Rozmawiał Marek Bobakowski, WP SportoweFakty

Komentarze (3)
avatar
Irian_lc
3 h temu
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Debil który myślał ze jest bogiem a zwykły helikopter go zabił bo baran szukał adrenaliny i drugi debil ,który twierdzi ze jest Polakiem, a za parę srebrników swoja ojczyznę zdradził !!; 
avatar
Dickembe Mutombo
13 h temu
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Ja ryczałem jak dziecko. Szkoda że Bozia zabrała go do siebie. Tym bardziej szkoda jego córki. 
avatar
Egon
19 h temu
Zgłoś do moderacji
6
1
Odpowiedz
Haha zaczął działać jak automat wrócił do domu i oglądał telewizję, po prostu człowiek czynu