"Nieudacznik". Dlaczego NBA nie kocha Donalda Trumpa?

Getty Images / Cole Burston/EPA/CJ GUNTHER/DAVID MUSE / Na zdjęciu: LeBron James, w kółku Kamala Harris i Donald Trump
Getty Images / Cole Burston/EPA/CJ GUNTHER/DAVID MUSE / Na zdjęciu: LeBron James, w kółku Kamala Harris i Donald Trump

"Wybór jest dla mnie jasny" - pisał LeBron James przed wyborami. Kamala Harris miała olbrzymie wsparcie w świecie NBA, ale nie zostanie nowym prezydentem USA. Dlaczego Donald Trump nie jest kochany w świecie koszykówki i nazywany "nieudacznikiem"?

Wszystko wskazuje na to, że Donald Trump zostanie nowym-starym prezydentem Stanów Zjednoczonych i wprowadzi się ponownie do Białego Domu po czteroletniej przerwie. Chociaż Amerykanie nie przedstawili jeszcze oficjalnych wyników elekcji, to kandydatowi Republikanów niewiele brakuje do zdobycia 270 głosów elektorskich.

Środowisko NBA przeciwko Donaldowi Trumpowi

O ile Donald Trump w tegorocznej kampanii miał olbrzymie wsparcie świata sportów walki, o tyle Kamala Harris mogła liczyć na głosy ze środowiska NBA. "Kiedy myślę o moich dzieciach i mojej rodzinie oraz o tym, jak będą dorastać, wybór jest dla mnie jasny. Głosujcie na Kamalę Harris" - napisał ledwie parę dni temu LeBron James, jeden z najlepszych koszykarzy w dziejach amerykańskiej ligi.

Na wiecach Demokratów często występował też Magic Johnson, kolejna z legend koszykówki. - Czarni mężczyźni muszą zrozumieć, że Donald Trump nie dotrzymał obietnic, które złożył naszej społeczności - przekonywał 65-latek, który na początku lat 90. przerwał karierę po tym, jak wykryto u niego zakażenie wirusem HIV.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Szczególna data. Żona Wasilewskiego pokazała wspólne zdjęcia

To było strategiczne działanie. Demokraci wiedzieli, że aby pokonać Trumpa muszą zdobyć jak najwięcej głosów wśród mniejszości, stąd mobilizowanie czarnoskórych i latynoskich. Z kolei kandydat Republikanów podgrzewał język debaty i twierdził, że imigranci "zatruwają krew Stanów Zjednoczonych". Chociaż wielu uznało wypowiedzi 78-latka za rasistowskie, to najwidoczniej trafiły one na bardziej podatny grunt.

"Nieudacznik" Trump

Donald Trump najpewniej w styczniu wprowadzi się do Białego Domu i nie będzie rozpaczał z braku poparcia w środowisku NBA. W przeszłości LeBron James miał już na pieńku z politykiem Republikanów i nazwał go "nieudacznikiem". Miało to miejsce tuż po tym, jak drużyna Golden State Warriors wygrała rozgrywki i nie była zainteresowana tradycyjnym odwiedzeniem Białego Domu właśnie ze względu na urzędującego prezydenta.

Po decyzji klubu z San Francisco, Trump wycofał zaproszenie i skrytykował Warriors. "Wizyta w Białym Domu jest uważana za wielki zaszczyt dla drużyny mistrzowskiej. Stephen Curry się waha, dlatego zaproszenie zostaje wycofane" - brzmiał komunikat prezydenta USA.

"Ty nieudaczniku! Stephen Curry ogłosił już, że się do ciebie nie wybiera, więc nagle nie ma zaproszenia. Wizyta w Białym Domu była honorem do momentu, w którym się w nim pojawiłeś" - odpowiedział później James głowie państwa.

Spór Donalda Trumpa z najlepszymi koszykarzami NBA sięga czasów kampanii Black Lives Matter. Politykowi nie podobał się fakt, że sportowcy klękają na znak protestu podczas odgrywania hymnu państwowego. - To haniebne - powiedział Republikanin w jednym z wywiadów i zdradził, że z tego powodu przestał oglądać mecze NBA.

- Nie sądzę, aby społeczność koszykarska była smutna ze względu na to, że straciła takiego widza - odgryzł się od razu LeBron James.

Stephen Curry, który jako pierwszy powątpiewał w sens wyprawy do Białego Domu i mówił o konieczności walki z rasizmem w Stanach Zjednoczonych, dziękował później koledze z parkietu za wsparcie. - To jednoznaczne oświadczenie. Odważne, bo głos zabrał gość, który ma tyle do stracenia. Wszyscy musimy być zjednoczeni - mówił Curry, nawiązując m.in. do walki z rasizmem i krytykując politykę Trumpa.

- Nie chcę być oklaskiwany za osiągnięcia na boisku przez kogoś, kto moim zdaniem nie szanuje większości Amerykanów w tym kraju - dodawał później czterokrotny mistrz najlepszej ligi na świecie. Poparcie okazało mu też Stowarzyszenie Koszykarzy NBA, które w specjalnym oświadczeniu podkreśliło, że broni praw graczy do "korzystania z wolności słowa przed tymi, którzy chcieliby ją stłumić".

"Celebrowanie wolności słowa - a nie jej potępienie - jest tym, co naprawdę czyni Stany Zjednoczone wspaniałymi" - napisano w oświadczeniu stowarzyszenia koszykarzy i chociaż nazwisko Trumpa w nim nie padło, to aluzja do urzędującego prezydenta była jasna.

Niedawno rozpoczął się nowy sezon NBA. Czy koszykarze zwycięskiej drużyny na wiosnę zdecydują się odwiedzić Biały Dom, w którym gospodarzem będzie Trump? Czas pokaże.

Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty