Zaczęli od obiadu, teraz jest MVP. "Zwariował"

WP SportoweFakty / Rafał Sobierański / Phil Greene IV
WP SportoweFakty / Rafał Sobierański / Phil Greene IV

Kiedyś uratował ekstraklasę dla Trefla Sopot, później udał się na wspólny obiad z trenerem Przemysławem Frasunkiewiczem, z którym właśnie sięgnął po największy triumf w karierze. Amerykanin Phil Greene to "cichy zabójca".

Kwiecień 2019 rok. Walczący o utrzymanie w Energa Basket Lidze - Trefl Sopot - stawia wszystko na jedną kartę i gra va-banque. Za bardzo duże pieniądze ściąga do Polski Amerykanina Phila Greene'a, który - zdaniem trenera Marcina Stefańskiego (on był zwolennikiem tego transferu) - jest w stanie zrobić różnicę w grze i utrzymać ekstraklasę dla Sopotu. Słyszymy, że w grę wchodziła kwota... 20 tys. dolarów (za kilka meczów). Tak duża suma nie byłaby możliwa, gdyby nie pomoc finansowa właściciela klubu: Kazimierza Wierzbickiego. Sopocianie wygrali wyścig o amerykańskiego combo-guarda z ekipami z innych krajów: Włochy i Izrael.

Amerykanin w barwach Trefla rozegrał osiem spotkań, w których średnio zdobywał 15,9 punktu, będąc jednym z liderów zespołu w najważniejszej części sezonu. Greene błyszczał w sopockiej drużynie, udowadniając, że graczem, który potrafi zdobywać punkty na wiele różnych sposobów. Podczas starcia z BM Stalą uzyskał 24 pkt, trafiając 7 z 11 rzutów z gry. Z trybun jego występ... oglądał Przemysław Frasunkiewicz, który jeszcze wtedy prowadził zespół Arki Gdynia.

- Pamiętam tamten mecz. Phil grał wyśmienicie. On w Treflu prezentował się bardzo dobrze, rzucał sporo punktów. Szczerze? Nie byłem w ogóle tym zaskoczony - wspomina polski szkoleniowiec.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Polski koszykarz zszokował. "Prawdziwe czy oszukane?"

Warto przy okazji dodać, że dla Frasunkiewicza postać Greene'a nie była anonimowa. Doskonale znał jego umiejętności, już wtedy mocno go cenił. Nawet rozmawiał z nim kilka miesięcy wcześniej w Stanach Zjednoczonych podczas Ligi Letniej. Amerykanin był mocno brany pod uwagę przy budowie zespołu, ale ostatecznie wybrał grę w Turcji (Gaziantep - tam zarabiał ponad 20 tys. dol. na miesiąc). Tam nie pokazał wszystkich swoich atutów. Na przeszkodzie stanęła kontuzja. Amerykanin rozegrał dziewięć spotkań, w których przeciętnie notował 5,7 punktu i prawie dwie asysty. Na końcówkę sezonu wylądował w Treflu, co okazało się strzałem w dziesiątkę.

Las Vegas. Później obiad

Wiemy, że Frasunkiewicz i Greene - po rozegraniu ostatniego meczu przez Trefla w rundzie zasadniczej - spotkali się na wspólny obiad w jednej z trójmiejskich restauracji. Taki obrazek nie jest akurat żadnym zaskoczeniem, bo polski szkoleniowiec często umawia się na rozmowy z zawodnikami, by nie tylko podyskutować na temat koszykówki, ale też poznać charakter i światopogląd.

Greene wywarł na nim na tyle dobre wrażenie, że kilka miesięcy obaj spotkali się na treningu w Gdyni. Było to w sezonie 2019/2020, gdy zespół Arki występował w renomowanych rozgrywkach EuroCup. Amerykanin miał udany początek sezonu, ale w meczu z Unicaja Malaga (grał wyśmienicie - miał 18 punktów) nabawił się poważnej kontuzji kolana.

Pierwsze rokowania były bardzo niepokojące, mówiło się nawet o zakończeniu sezonu, ale ostatecznie skończyło się "tylko" na strachu. Greene'a ponownie na parkiecie oglądaliśmy po trzech miesiącach. Gdy wrócił do optymalnej formy, wybuchła pandemia, która storpedowała rozgrywki Energa Basket Ligi.

Oto kulisy transferu do Anwilu

Następnie Greene grał we Włoszech (Tezenis Verona - II liga), w Turcji i w Grecji. Prezentował tam bardzo solidny i równy poziom. - Phil grał w dużych klubach i zawsze dawał radę - nie ukrywa trener Frasunkiewicz, który dopiął swego i przed tym sezonem podpisał z nim umowę. Nie było jednak łatwo.

Bardzo pomocna okazała się wizyta polskiego szkoleniowca w Las Vegas (rozgrywki Ligi Letniej). Wiemy, że 44-latek odbył kilka rozmów telefonicznych z agentem Phila Greene'a, które okazały się kluczem do sukcesu. Udało się - jak podkreśla Frasunkiewicz - wynegocjować znakomitą cenę w stosunku do jakości koszykarza. Z naszych informacji wynika, że Amerykanin zarabia we Włocławku znacznie poniżej 10 tys. dol. miesięcznie (świetny stosunek jakości do ceny).

- Kilka rozmów z agentem podczas pobytu w Las Vegas bardzo pomogło. Wynegocjowaliśmy świetną cenę w stosunku do jakości, a także pozyskaliśmy świetnego gracza samego w sobie: bardzo twardego, fizycznego, grającego na obu pozycjach obwodowych, typowego combo, który rzuci, ale też gra kolektywnie - podkreśla polski szkoleniowiec.

"Zwariował"

Greene miał przeciętny początek sezonu, był krytykowany przez kibiców i ekspertów. W kuluarach można było usłyszeć, że Amerykanin jest "nijaki". Koszykarz wystrzelił z formą po transferze Lee Moore'a. Został wtedy przesunięty na pozycję rzucającego obrońcy i w pełni może skupić się na tym, co robi najlepiej, czyli zdobywaniu punktów. Za każdym razem - gdy Frasunkiewicz o nim mówił - podkreślał, że Greene wykonuje też świetną pracę w obronie, uprzykrzając życie rywalom.

- Jestem fanem tego gracza. Widziałem, co kiedyś robił na Lidze Letniej przeciwko graczom, którzy później trafiali do NBA. Wiem, że ludzie teraz doceniają jego kunszt w ofensywie, ale proszę zauważyć, że on w każdym spotkaniu uprzykrza życie rywalom w obronie. Potrafi agresywnie kryć na całym boisku, nie oszczędza się w defensywie. Cieszę się, że go mamy - przyznaje Polak.

Frasunkiewicz i Greene po ostatnim meczu w Cholet
Frasunkiewicz i Greene po ostatnim meczu w Cholet

- Chciałem go do zespołu, bo wiem, co ten zawodnik potrafi. To też świetny człowiek, który po cichu dąży do swoich celów. Bardzo go lubię, choć... ostatnio zwariował - śmieje się Frasunkiewicz, gdy opowiada o popisach Amerykanina. Te słowa idealnie oddają formę Greene'a. Spójrzmy na jego ostatnie mecze.

Ze Startem Lublin zdobył 24 punkty (6/12 za trzy), z Treflem Sopot 21 pkt (5/8 za trzy), a w dwumeczu z Cholet uzyskał łącznie 31 pkt (20+11). Warto dodać, że w rozgrywkach FIBA Europe Cup Amerykanin 15 z 17 meczów kończył z podwójną zdobyczą punktową. Nie było dużym zaskoczeniem, gdy po ostatnim spotkaniu odebrał nagrodę MVP. Tę podarował mu Antoine Rigaudeau, wicemistrz olimpijski z Sydney 2000.

- Phil? To świetny chłopak. Nie ma z nim na co dzień żadnych problemów. Można na nim polegać. Rozgrywa świetny sezon, super, że jest częścią naszego zespołu - tak mówią o nim inni zawodnicy.

Nie ma co ukrywać, że Greene zagrał na nosie niedowiarkom, udowadniając, że bardzo się mylili na początku sezonu, gdy mówili o tym, że jest "nijaki" i nie pasuje do takiego zespołu jak Anwil Włocławek. Amerykanin cieszy się z tytułu MVP, ale wie, że jest kolejne zadanie do wykonania: awans do play-off i walka o medale.

Warto przy okazji dodać, że kontrakt Greene'a w Anwilu obowiązuje do czerwca 2023 roku, jednocześnie w przypadku, gdy zespół awansuje do finału play-off, obie strony ustaliły już warunki współpracy na sezon 2023/2024.

Karol Wasiek, dziennikarz WP SportoweFakty

Zobacz także:
Andrzej Pluta, syn legendy: Zabrać od taty rzut
Polak liderem, zespół robi furorę. Żołnierewicz: Pytania o finanse irytują
Michał Michalak: Być najlepszą wersją siebie [WYWIAD]
Norik Koczarian, trener mentalny: Zamykanie rozdziałów i krótka pamięć

Komentarze (0)