Trzyletni Kubuś Szwagruk od pierwszych chwil życia walczy o każdy oddech. Maluch z Nowej Brzeźnicy (w woj. łódzkim) urodził się z ciężką wadą serca. Niestety rodzina nie może szukać szans na leczenie chłopca w Polsce.
Jedyną nadzieją okazuje się być klinika w Bostonie. Jednak nadzieja ta kosztuje fortunę. Rodzice trzylatka nawet nie myśleli, by się poddać i założyli zbiórkę w serwisie siepomaga.pl. Cel to ponad 2 mln złotych.
W tej walce istotny jest czas, a on upływa 17 sierpnia 2022 roku.
- Drugiej szansy nie będzie, jeśli teraz nie zdąży, to pozostanie tylko czekać na najgorsze. Jesteśmy zrozpaczeni, robimy, co możemy, żeby uratować Kubusia. Nadzieja umiera ostatnia. Chociaż czas zaciska pętlę na naszej szyi. Trudno się skupić na codziennych obowiązkach, gdy w głowie jest tylko jedna myśl: Czy zdążmy? - przyznaje Sonia Szwagruk, mama Kubusia.
Koszmarne wieści
Rodzice Kubusia o chorobie syna dowiedzieli się podczas drugiego badania prenatalnego. - Badanie trwało bardzo długo, za długo. W pewnym momencie pani doktor kazała mi nawet wyjść z gabinetu. Chciała dać czas dzidziusiowi, żeby się odwrócił, ponieważ nie mogła dobrze zobaczyć jego serca - opowiada.
- Po chwili położyłam się ponownie na leżance i pani doktor kontynuowała badanie w milczeniu. W końcu zaczęła powoli odczytywać wyniki. Czekałam aż powie, że wszystko w porządku, jednak gdy przyszedł czas na wyniki dot. serca, znowu zapadła cisza. W końcu to powiedziała: "Podejrzenie ciężkiej wady serca pod postacią krytycznej stenozy aortalnej" (wada polegająca na zmniejszeniu powierzchni zastawki - dop. red.) - opisuje.
- Od tego momentu już nic nie słyszałam, łzy spływały po policzkach, a w głowie jedno pytanie: "Czy moje dziecko umrze?". Z gabinetu wyszłam w milczeniu, ze wzrokiem wbitym w podłogę, żeby nikt nie zauważył moich zapłakanych oczu. Jednak gdy mąż zapytał, czy wszystko w porządku, wybuchłam płaczem. Odpowiedziałam: "Nie, nie jest w porządku!" - wspomina mama Kubusia.
Rodziców chłopca skierowano na badania w łódzkim szpitalu, a następnie do Warszawy, aby potwierdzić wyniki. - Jeszcze tliła się nadzieja, że to pomyłka - przyznaje pani Sonia.
W Warszawie zaproponowano eksperymentalny zabieg przezskórnej walwuloplastyki balonowej, polegający na poszerzeniu zwężonego miejsca w aorcie. Poprzez brzuch matki do serca synka wprowadzono "balonik", który miał naprawić zwężone miejsce.
- Pamiętam ten dzień, kiedy po raz pierwszy pojechałam na badania echa serca do szpitala Bielańskiego, aby jak najszybciej przeprowadzić zabieg. Czekaliśmy do północy na przyjęcie na oddział, niestety nie udało się. Nie było miejsca - wspomina matka Kubusia.
Dzień później otrzymała informację, że zostanie przyjęta. Jednak nie mogło skończyć się na jednej wizycie i pani Sonia była zmuszona pozostać w Warszawie, oddalonej o 600 km od domu. Aż do rozwiązania.
- Najgorsze były popołudnia, gdy do każdej przyszłej mamy przychodzili bliscy i przyjaciele. Odwracałam się wtedy do ściany i udawałam, że śpię. I mówiłam sama do siebie, że za rok o tej porze będzie zupełnie inaczej, będzie dobrze - opowiada.
Dalsze leczenie prowadzono w instytucie "Pomnik - Centrum Zdrowia Dziecka". Lekarze jednak nie mieli pomysłu, w jaki sposób pomóc. Tak przynajmniej twierdzi mama chłopca.
- Żyliśmy nadzieją, że w Warszawie uda się przeprowadzić operację.
Jednak nikt nam nie potrafił pomóc. Jedyna nadzieja na uratowanie Kubusia jest w Bostonie. Czasu jest tak mało, stres nas dobija - stwierdza.
Codzienna bitwa
Ciężko chory Kubuś waży 11 kg. Na co dzień jest zmuszony do brania ogromnej ilości lekarstw. Jedne z nich mają za zadanie rozrzedzić krew, ponieważ jest ona tak gęsta, że w każdej chwili może powstać skrzep, który go zabije. Inne zaś podtrzymują działanie serca, ich głównym celem jest utrzymywanie chłopca przy życiu.
Oprócz tego, trzylatek jest poddawany zabiegom, ale to za mało. - Leki, przeprowadzone cewnikowania serca czy zabiegi są niewystarczające. Kubuś potrzebuje operacji - tłumaczy Szwagruk.
Sportowcy na ratunek
Na pomoc chłopcu ruszyli polscy sportowcy, którzy przekazali na licytacje swoje przedmioty. Choćby pływaczka, mistrzyni Europy na krótkim basenie, Alicja Tchórz ofiarowała swoją bluzę z autografem (wylicytowana za 240 zł).
Do akcji dołączyła także legenda polskiej koszykówki Marcin Gortat, przekazując podpisaną przez niego piłkę (800 zł). Na ratunek ruszył też pięściarz Rafał Jackiewicz, który podarował koszulkę z autografem (200 zł).
Wspomniane licytacje już się zakończyły. Ale pozostałe nadal trwają i są dostępne TUTAJ.
Rekordowy bieg Polki. Co za wynik! [WIDEO]
Mateusz Klich zaimponował menadżerowi. Co dalej?