Zabić karpia? Nigdy w życiu! - rozmowa z Krzysztofem "Diablo" Włodarczykiem

Najpierw święta z żoną i synem w Zakopanem, a potem przygotowania do walki o mistrzostwo świata federacji WBC. Krzysztof "Diablo" Włodarczyk jest pewien, że mistrzowski pas wróci do niego najpóźniej w kwietniu. O rywalu jeszcze nie myśli, bo na razie czeka na świąteczne przyjemności. Zje wszystko pod warunkiem, że przygotuje to... mama. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl, "Diablo" mówi też o zabijaniu karpi i makowym cieście, które uwielbia.

W tym artykule dowiesz się o:

Wojciech Potocki: Wygrał pan niedawno walkę z Bułgarem Konstantinem Semerdjiewem. Wyszedł pan na ring, by zarobić na świąteczne prezenty?

Krzysztof "Diablo" Włodarczyk: Aż tak, źle u mnie z pieniędzmi nie jest (śmiech). Walka, którą stoczyłem w Ełku była mi bardzo potrzebna, z kilku powodów. Muszę utrzymywać wysoką pozycje w rankingu a poza tym to jednak zupełnie co innego niż najlepszy trening czy sparing. Poruszałem się troszkę (śmiech), ale muszę przyznać, że Bułgar był zupełnie przyzwoitym rywalem.

W nowym roku będzie pan walczył po raz kolejny o mistrzowski pas federacji WBC. Podobno już jest uzgodnione, że rywalem będzie Węgier Zsolt Edrei, który pokonał niedawno Giacobbe Fragomeniego?

- Miałem obiecany rewanż z Fragomenim, później powiedziano, że zawalczę że zwycięzcą pojedynku włosko-węgierskiego, a tak naprawdę trudno powiedzieć czy Erdei będzie ze mną walczył czy nie. Teoretycznie moim rywalem powinien być Węgier, a jak to będzie dowiecie się już niedługo.

Który z rywali bardziej panu odpowiada?

- To nie me znaczenia. Obaj są doświadczonymi bokserami. Fragomeni, chociaż ma ponad 40 lat, rozpoczął karierę zawodowa po trzydziestce, a w ogóle boks zaczął uprawiać bodajże w wieku 22 lat. Jest więc "niewyboksowany". Erdei jest młodszy, ma ogromne doświadczenie z ringów amatorskich. W 2001 roku sparowałem z nim i wtedy widać było, że jest ode mnie dużo wolniejszy. Z kim bym jednak nie walczył, wygram i na pewno odzyskam ten "pasek". Nie wyobrażam sobie żeby mogło być inaczej.

Wierzy pan jeszcze, że po tak długim czasie, można znów być mistrzem świata?

- Gdybym nie wierzył, to po prostu zawiesiłbym rękawice na kołku i zajął się rodziną oraz wychowywaniem syna. Obiecuję wszystkim kibicom, że w marcu, albo najpóźniej w kwietniu znów będę mistrzem świata.

Nie myśli pan o zmianie kategorii? Ostatnio modne jest przechodzenie do wagi ciężkiej.

- Ha, ha, ha. Jakie modne? Jeden człowiek powędrował do ciężkiej i chce tam zrobić furorę - to wszystko. Po co tyle hałasu. Nie, nie zamierzam walczyć w wadze ciężkiej i nigdy nawet o tym nie pomyślałem. Mam jeszcze dużo do zrobienia w cruiser.

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Co Krzysztof Włodarczyk przygotował żonie pod choinkę?

- Siebie (śmiech), a z innymi prezentami mam kłopot. Kupowałem żonie bardzo drogie prezenty. Ciuchy, bardzo kosztowną bieliznę, kosmetyki, ale nie zawsze trafiałem, jak to się mówi, w gust Małgosi. A to nie ten kolor, a to zapach wolałaby inny. Ona jest bardzo praktyczna i zanim coś kupi długo się zastanawia, przebiera, szuka. A ja kupuje jej prezenty pod wpływem impulsu. Dlatego ostatnio już nie ryzykuję. Wyciągam pieniądze i mówię kup sobie sama, to co sprawi ci najwięcej radości.

Gdzie planujecie spędzić święta?

- Z żoną i 6-letnim synkiem, Czarkiem wyjeżdżamy do Zakopanego. Tylko na same święta bo Sylwestra jeszcze nie zaplanowaliśmy. Bardzo lubię góry i narty. Tym razem jednak muszę zrezygnować ze zjazdów, by nie kusić licha. Po prostu powinienem uważać, by nie złapać jakiejś kontuzji. Przecież dopiero niedawno uporałem się z nieszczęsnym łokciem lewej reki.

A świąteczne potrawy? Potrafi pan jednym "strzałem" zabić karpia?

- "Zabić" to ja mogę w ringu (śmiech). Ale karpia? Nigdy w życiu! Wolę już pójść do sklepu i kupić filety. Ryby to nie jest moja pasja. Jak pan chce o nich pogadać to najlepiej z Tomkiem Boninem. On potrafi przesiedzieć z wędką nawet kilka godzin. Jeśli zaś chodzi wigilijne potrawy, to lubię wszystko, pod warunkiem… że zrobi to moja mama. Uwielbiam jej pyszne, domowe ciasto z makiem. No i czerwony barszczyk z uszkami. W ubiegłym roku właśnie mama zrobiła taki fantastyczne, świąteczne dania, że siedliśmy do stołu w 11 osób i wszyscy mało nie padli z przejedzenia (śmiech).

W przeciwieństwie do Rafała Jackiewicza, ma pan ten komfort, że nie trzeba tak rygorystycznie pilnować wagi.

- No i tu wszyscy się mylą. Muszę się pilnować. Nie mogę przecież przez kilka dni świąt przytyć pięć albo sześć kilogramów (w tym momencie Włodarczyk odwrócił się do trenera Fiodora Łapina i krzyknął: 93,5 kilo!).

Musi pan codziennie meldować trenerowi ile waży "Diablo"?

- Niby nie, ale on lubi wiedzieć, żeby zaplanować odpowiedni trening. Nie mogę przecież przyjść na salę i ważyć, powiedzmy, 98 kilo (śmiech). A poza tym, zawsze warto wiedzieć czy człowiek za dużo nie przytył (śmiech).

Po szaleństwach świątecznego stołu, warto się trochę poruszać. Widziałem pana kiedyś na piłkarskim boisku.

- Tak? To chyba tylko na jakiejś charytatywnej imprezie. Nie lubię kopać piłki i robię to tylko w wyjątkowych sytuacjach. Wolę już pobiegać, pójść na spacer z żoną i synem... Polecam wszystkim taki relaks.

Komentarze (0)