Wielki powrót Polaka. Wolski jedzie na igrzyska z kadrą Kanady. "Z trudem powstrzymuję łzy"

Getty Images / Na zdjęciu: Wojtek Wolski
Getty Images / Na zdjęciu: Wojtek Wolski

Po makabrycznej kontuzji lekarze dawali kuzynowi Sebastiana Mili minimalne szanse na powrót do sportu. Zawodnik bał się, czy wróci do życia. Tymczasem Wojtek Wolski jedzie z hokejową kadrą Kanady na igrzyska. - Płaczę ze szczęścia - nie ukrywa.

Gdy z dużą siłą uderzył głową w bandę, kibice zamarli. "Horror", "To było przerażające", "Ludzie odwracali głowy" - opisywali sytuację rosyjscy dziennikarze. Dalsza kariera Polaka stanęła pod znakiem zapytania. Zresztą on sam miał jeszcze gorsze przeczucia. - Nie mogłem się ruszyć, myślałem że jestem sparaliżowany - mówił później.

14 października 2016 roku w meczu ligi hokejowej KHL Wojtek Wolski doznał poważnej kontuzji kręgosłupa. Jego świat się zawalił, on sam myślał o powrocie do normalnego życia, a hokej, który był dla niego wszystkim, po raz pierwszy znalazł się na drugim miejscu.

Jest styczeń 2018 roku. Wolski nie tylko nadal gra w hokeja, ale jest członkiem reprezentacji Kanady na igrzyska olimpijskie w Pjongczang. - Ze szczęścia trudno powstrzymać łzy - wyznaje 31-latek. Urodzony w Zabrzu hokeista dotarł na szczyt, choć jako dzieciak nie mógł sobie pozwolić na własne łyżwy.

Mógł zostać piłkarzem, Kanada nie dała szans

- Brałem łyżwy brata i wypychałem je gazetami - tak wspomina swoje początki z tym sportem. W hokeja uczył się grać już w Kanadzie. Gdy miał dwa lata rodzice przenieśli się z rodziną do Berlina, by po kilkunastu miesiącach wylecieć za ocean.

- W Niemczech było bardzo ciężko. Byliśmy przenoszeni z obozu do obozu. Rodzice przyznają dziś, że nie było łatwo. Istniała obawa, że będziemy musieli wracać do Polski. Na szczęście dzięki pomocy rodziny mojej mamy udało się wyjechać do Kanady - opowiadał kiedyś "Przeglądowi Sportowemu".

Mieszkając w Kanadzie, musisz grać w hokeja. Istnieją dowcipy, że ludzie rodzą się tam już z łyżwami na nogach. Dyscyplina wciągnęła i jego, choć nie brak głosów, że mógłby być dobrym piłkarzem. - Miał do tego dryg. Dzwonili do mnie z różnych klubów, żebym go zapisał na treningi. Uderzał jednak piłkę tak mocno, że potem rodzice innych dzieci prosili mnie, żeby tak mocno nie kopał, bo ci chodzą cali obolali - przypominał z uśmiechem jego ojciec, Wiesław.

ZOBACZ WIDEO: Snowboardzista z Polski spędził w śpiączce 9 dni. "To bardzo duże zagrożenie"

Postawili więc na hokej. Na początku nie było łatwo, bo mimo ciężko pracujących rodziców, nie było go stać na własne łyżwy. Brał więc buty starszego o dwa lata brata Kordiana i wypychał je gazetami. - Pierwsze łyżwy kupiłem sobie dopiero za pieniądze z Komunii Świętej. Kosztowały 200 dolarów. Też za duże, ale chciałem, aby mi dłużej służyły - wspominał.

Zahartowanie przyniosło pozytywny skutek. Dążący do sukcesu nastolatek miał w sobie wiele determinacji i nigdy nie odpuszczał. - Na treningach graliśmy tak długo, aż wygrałem - opowiadał. Trenował też więcej niż inni, co jak mówił, odziedziczył po ojcu. - Pracował nawet po 15 godzin dziennie. Zawsze był moim wzorem i chyba pracowitość mam po nim. Źle się czuję w dzień, gdy nie mam treningu.

W wieku 16 lat został zauważony przez klub Brampton Batalion i trafił do ligi Ontario Hockey League. Tam był prawdziwą gwiazdą - przez cztery sezony gry ustanowił trzy rekordy ligi: pod względem liczby goli, asyst i zdobytych punktów.

Wymarzona NHL

Jego występy nie mogły przejść niezauważone. W 2005 roku został wybrany z numerem 21. w pierwszej rundzie draftu NHL i trafił do drużyny Colorado Avalanche. Niewiele jednak brakowało, by pozyskałby go jeszcze lepszy klub.

Wolski miał szansę na znalezienie się w pierwszej "10" draftu, jednak przeszkodziło mu w tym jedno zdarzenie. Wdał się w bójkę w jednym z nocnych klubów, o czym dowiedziały się media i jego reputacja bardzo ucierpiała. - Ktoś specjalnie popchnął moją dziewczynę i doszło do bójki. W jej efekcie ktoś spadł ze schodów, a winą obarczono mnie, bo nie byłem anonimowy - wspominał. - Jednak widocznie tak musiało być, bo trafiłem do Avalanche - dodawał. I wystarczył ledwie rok, by stał się podstawowym lewoskrzydłowym drużyny z Denver. W zespole miał okazję spotkać się z samym Peterem Forsbergiem, jednym ze swoich idoli. Co więcej, w szatni siedział właśnie obok legendarnego Szweda. - Samo siedzenie obok niego było dla mnie wielkim przeżyciem - mówił Wolski.

Strzelał gole, notował asysty, przez amerykańskich dziennikarzy był nawet nazywany następcą słynnego Joe Sakicia. Nic dziwnego, że wieści o jego dobrych występach dotarły do Polski. Nie było już tam Mariusza Czerkawskiego i Krzysztofa Oliwy. Mający podwójne obywatelstwo Wolski był naszym jedynakiem w najlepszej lidze świata. Pojawiły się pytania, dlaczego nie gra dla Polski?

Wszystko przez bezduszne przepisy IIHF, która pozwalała na grę w barwach danej reprezentacji dopiero po dwóch latach gry w lidze tego kraju. - Wychowałem się w Kanadzie, w wieku 19 lat trafiłem do NHL. Kiedy więc miałem grać w Polsce? Zawsze jednak czułem i czuję się Polakiem, w rodzinie mówimy zawsze w naszym języku - przekonywał w 2012 roku. Wówczas na kilka miesięcy przyleciał jednak do kraju i z powodu lockoutu mógł przez kilka miesięcy występować w Ciarko PBS Bank KH Sanok.

Colorado Avalanche, Phoenix Coyotes, New York Rangers, Florida Panthers, Washington Capitals - osiem laty gry w NHL, setki rozegranych spotkań, dziesiątki asyst i łącznie 99 bramek. Choć brakowało mu tylko jednego trafienia do "100", w 2013 roku Wolski postanowił spróbować sił w drugiej najlepszej hokejowej lidze na świecie, rosyjskiej KHL.

Koszmarna kontuzja

Podpisał kontrakt z Torpedo Niżny Nowogród, by po dwóch latach przenieść się do Mietałłurga Magnitogorsk. To właśnie będąc zawodnikiem tej drużyny, przeżył najtrudniejsze momenty w życiu.

14 października 2016 roku jego zespół grał z Barysem Astana. Na 11 minut przed końcem znany ze swojej determinacji Wolski nie odpuścił do końca walki o krążek. Będąc już w parterze, zderzył się z rywalem, a następnie z dużą siłą uderzył głową w bandę.

- To było przerażające, ludzie odwrócili głowy - opisywali tę scenę dziennikarze. Wolski leżał nieruchomo na tafli. Wówczas w jego głowie pojawiły się myśli o złamaniu rdzenia kręgowego.

- Myślałem, że jestem sparaliżowany, nie mogłem się ruszyć. Dopiero po chwili usłyszałem w głowie głos, by się podnieść. Był coraz głośniejszy. W końcu udało mi się poruszyć nogami i rękami. Odczułem wielką ulgę - wspominał pierwsze momenty po uderzeniu Wolski. Z boiska zniesiono go na noszach.

Dodatkowe problemy pojawiły się w drodze do szpitala. Karetka jechała przez nierówny teren i lekarze z trudem dbali o to, by leżał nieruchomo. - W przeciwnym razie doszłoby do uszkodzenia nerwów i paraliżu - wspomina Jarosław Byrski, znany na świecie trener i przyjaciel zawodnika. Udało się na szczęście bezpiecznie dojechać.

Wolski poczuł ulgę, że może ruszać kończynami, jednak pierwsze diagnozy lekarzy nie brzmiały optymistycznie. Zdiagnozowano wstrząśnienie mózgu, a przede wszystkim złamanie dwóch kręgów szyjnych. Trudno było wówczas przewidywać, kiedy wróci do pełnej sprawności.

- Myślałem, że to koniec mojej kariery. Wróciłem do Kanady, pierwsze trzy miesiące rehabilitacji nie przyniosły efektów. Słyszałem wtedy, że już nie wrócę na boisko - mówił na łamach "PS" Wolski. Ratunkiem była operacja. - Wszczepiono mi płytkę tytanową, która wzmacnia kręgosłup - wyjaśnił.

Dzięki temu rehabilitacja zaczęła przynosić efekt, a po ośmiu miesiącach po koszmarnym wypadku wrócił do gry. - To cud, że mogę chodzić. Miałem momenty zwątpienia, ale jestem szczęśliwy, że się nie poddałem - mówił Polak. Minęło kilka kolejnych miesięcy, a los wynagrodził mu wszystkie cierpienia.

Spełnione marzenia kuzyna Mili

Podczas trudnych miesięcy rehabilitacji sił dodawała mu jedna perspektywa. Decyzją władz ligi NHL, zawodnicy w niej występujący otrzymali zakaz występu na igrzyskach olimpijskich w Pjongczang. Wówczas pojawiła się szansa dla urodzonego w Zabrzu hokeisty, o którym przypomniano sobie w Kanadzie.
 
 - To mnie bardzo motywowało i napędzało do pracy. Gdy wróciłem na lód, znalezienie się w kadrze stało się moim głównym celem - przekonywał. Kilka miesięcy po powrocie do gry został powołany do tamtejszej reprezentacji na turniej w Finlandii, będącym częścią przygotowań kadry na koreańską imprezę. W styczniu ogłoszono kadrę. Wśród napastników: Wojtek Wolski.

- Dokładnie rok temu leżałem w szpitalu po operacji kręgosłupa. Dzisiaj jestem tak szczęśliwy że nie mogę powstrzymać łez. Są to jednak przede wszystkim łzy szczęścia. Nie mógłbym sobie tego wyobrazić, że dokładnie po roku będę członkiem reprezentacji Kanady na igrzyska olimpijskie. Dziękuję wszystkim za wsparcie w mojej długiej walce z kontuzją i w trakcie całej kariery - napisał na Instagramie wzruszony hokeista.

Z ogromnego sukcesu Wolskiego cieszy się również... Sebastian Mila. Niewiele osób wie, że piłkarz Lechii Gdańsk jest jego kuzynem. Gdy jako nastolatek przylatywał do Polski na wakacje, większość czasu spędzali razem. - Duma mnie rozpiera! - napisał na Twitterze były piłkarz kadry Biało-Czerwonych.

I choć na igrzyskach będzie reprezentował barwy Kanady, trudno byłoby nie trzymać za niego kciuków. Za znakomitego hokeistę z wielkiego świata, pełnego determinacji, ale przede wszystkim normalnego człowieka, który nawet wakacje lubi spędzać w Polsce.

- Koledzy z drużyny wolą Florydę, mi najlepiej wypoczywa się w Niechorzu. Tam czuję się jak w domu - mówił kilka lat temu.

Źródło artykułu: