O odwołaniu zaplanowanego na 25 marca posiedzenia zarządu PKOl jako pierwszy poinformował Onet Sport. Nam udało się potwierdzić, że obawy prezesa PKOl Radosława Piesiewicza były jak najbardziej uzasadnione, bo jeszcze w poniedziałek prezesi związków sportowych i członkowie zarządu PKOl analizowali z prawnikami, jak usunąć ze stołka obecnego szefa organizacji.
Pośpiech był duży, a nadzieje jeszcze większe. Ostatnie informacje o możliwych niejasnościach finansowych dość mocno przekonały tych prezesów związków, którzy jeszcze kilka tygodni temu odcinali się od pomysłu odwołania szefa PKOl i bali się zbyt dużej ingerencji ministra sportu Sławomira Nitrasa.
ZOBACZ WIDEO: Aida Bella zrobiła karierę poza sportem. "Prawdziwe zderzenie z biznesem"
Choć Piesiewicz przeszedł do ofensywy po słynnym liście, wzywającym do jego ustąpienia, który podpisało 21 prezesów związków sportowych, to jednak jego działania nie odniosły skutku. W międzyczasie ujawniono niepokojące wnioski po kontroli, a na to Piesiewicz nie miał już skutecznej odpowiedzi.
Co ciekawe, w sprawę odwołania Piesiewicza dość mocno ma być zaangażowany Robert Korzeniowski, który zresztą uczestniczył także w zbieraniu podpisów pod niedawnym listem wzywającym Piesiewicza do dymisji.
Nowy plan obalenia
Najnowszy plan zakładał ponoć, że na najbliższym spotkaniu zarządu miał paść wniosek o zwołanie walnego zgromadzenia. Na nim z kolei miało dojść do zmiany statutu, który ułatwiłby całą procedurę odwołania prezesa i nie zostawiłby żadnych wątpliwości, że czynność jest wykonana skutecznie.
Nie wiadomo, czy wiadomość o tych planach dotarła do samego zainteresowanego, ale i bez tego miał prawo obawiać się o przyszłość na obecnym stanowisku.
Odwołanie najbliższego zarządu tylko z pozoru zwiększa jego szanse na utrzymanie zarządu. Takie postępowanie jeszcze mocniej zagrzało do walki jego oponentów, a dodatkowo mogło zdenerwować tych działaczy, którzy wciąż go wspierali. Skoro bowiem wszystko w PKOl jest w porządku, to dlaczego prezes odwołuje drugie z rzędu posiedzenie zarządu?
- Nie jestem szczególnie zaskoczony, bo standardy działań pana Radosława Piesiewicza od dłuższego czasu pikują w dół. Mimo wszystko można mówić o rozczarowaniu, bo w całej sytuacji od prezesa PKOl oczekiwałbym zachowania zgodnego z duchem idei fair-play - mówi wiceprezes PKOl Tomasz Chamera, reprezentujący w zarządzie PKOl Polski Związek Żeglarski.
- Ostatnie zachowania Piesiewicza pokazują, że rządzi nami cwaniaczek. Tak nie może dłużej być. Mieliśmy opracowany plan, a tym razem z uzyskaniem większości raczej nie byłoby problemu - dodaje z kolei prezes innego związku, który chce zachować anonimowość.
Olimpijska opera mydlana
Odwołanie kolejnego spotkania zarządu zostało potraktowane przez większość działaczy jak policzek wymierzony całemu środowisku sportowemu.
- Świadczy to o braku szacunku. Jako członek PKOl jestem tym coraz bardziej zafrasowany - mówi Chamera. - Przecież zarządy PKOl nie są tylko po to, by zajmować się sprawami Piesiewicza, ale także po to, by załatwiać bieżące sprawy czy wyzwania stojące przed polskim sportem. Czyżby w naszej organizacji życie zamarło, a zarząd stał się tylko zbędnym balastem? Wygląda to tak, jakby pan Piesiewicz tak bardzo zajmował się sobą, że chyba zapomniał, jaka jest jego rola - stwierdza.
Chamera podkreśla, że prezes PKOl ma obowiązek zwoływać zarząd przynajmniej raz na kwartał, a teraz tego obowiązku raczej nie dopełni.
Ostatnie spotkanie zarządu odbyło się w grudniu, kolejne zostało odwołane pod pretekstem ferii zimowych, marcowego też nie będzie.
- Piesiewicz stawia się w roli pokrzywdzonego, reżyserując wątpliwej jakości operę mydlaną - konkluduje Chamera.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Podobno kradzione nie tuczy