Tegoroczny kalendarz Formuły 1 miał składać się z 22 wyścigów. Najpewniej będzie jednak liczyć jedną rundę mniej, bo z powodu koronawirusa odwołano Grand Prix Chin. Gorsza wiadomość jest taka, że w ledwie siedmiu krajach-gospodarzach F1 nie odnotowano przypadków zachorowań na koronawirusa.
Wątpliwości, co do rozegrania Grand Prix Australii, które ma otwierać nowy sezon F1, zaczynają mieć tamtejsi działacze. - Problem robi się poważny i musimy zrobić absolutnie wszystko, aby zmniejszyć ryzyko zachorowań i zapewnić bezpieczeństwo ludziom - powiedział w "3AW radio" dr Brett Sutton, który w stanie Wiktoria zajmuje się sprawami zdrowia publicznego.
To właśnie w tym stanie, którego stolicą jest Melbourne, gościć będzie królowa motorsportu w połowie marca. F1 zaplanowała w tym kraju nie tylko sam wyścig, ale też oficjalną prezentację zespołów. Impreza, wzorem ubiegłorocznej, ma się odbyć w centrum miasta.
ZOBACZ WIDEO: Polska akademia na Zielonej Wyspie. Mariusz Kukiełka otworzył szkółkę w Irlandii
- Musimy być otwarci na wszelkie opcje - dodał Sutton, choć w Australii odrzucane są sugestie, jakoby zawody F1 trzeba było odwołać.
- Mamy trwający sezon AFL, mistrzostwa świata w krykiecie, więc i Grand Prix Australii powinno się odbyć. Chyba, że zamkniemy nasze miasto. Jednak musimy podejmować środki ostrożności odpowiednie do sytuacji, musimy zwracać uwagę na higienę i podstawowe zasady zdrowia - skomentował Andrew Westacott, szef Grand Prix Australii.
Problemy z koronawirusem odczuwają już zespoły F1. Ferrari wprowadziło konkretne zmiany w systemie pracy w swojej fabryce. W Barcelonie, gdzie w środę zacznie się druga tura zimowych testów, niektóre hotele oferują ekipom specjalne mydła w recepcji.
Czytaj także:
Lista płac przed nowym sezonem. Prawie 50 mln euro dla Hamiltona
Ogromne zainteresowanie prezentacją Alfy Romeo