W F1 od kilkunastu tygodni trwa dyskusja nad silnikiem Ferrari. Włosi w tym roku podkręcili tempo i posiadają najbardziej wydajną jednostkę napędową. Zdaniem Mercedesa i Renault, tak znaczący wzrost osiągów nie jest możliwy bez łamania przepisów. Dlatego oba zespoły apelowały do FIA, by skontrolowała maszynę Ferrari.
Federacja zapowiedziała, że zrobi to, ale w momencie, gdy któraś z ekip zgłosi oficjalny protest. Przed GP Meksyku w padoku F1 pojawiły się plotki, jakoby jeden z rywali był gotowy na złożenie skargi do sędziów w przypadku uzyskania przez stajnię z Maranello korzystnego wyniku. Tyle że wyścig F1 zakończył się wygraną Mercedesa.
Czytaj także: Znów spięcie pomiędzy Kubicą a Williamsem
- Byłbym szczęśliwy, gdyby w końcu ktoś złożył protest przeciwko nam. Wtedy moglibyśmy wykazać, jak głupie są te wszystkie plotki. Zostałyby one zatrzymane raz na zawsze - skomentował w "Motorsporcie" Mattia Binotto, szef Ferrari.
ZOBACZ WIDEO: Robert Kubica otwarty na starty poza F1. "Chodzi też o rozwój. Chcę się ścigać"
"Motorsport" starał się też uzyskać stanowisko konkurencyjnych ekip, czy faktycznie któraś z nich planuje w najbliższym czasie złożenie protestu przeciwko Ferrari. Część szefów zespołów nie chciała udzielić odpowiedzi na to pytanie.
Czytaj także: Tak Kubica wyprzedził Russella w GP Meksyku (wideo)
- Ferrari jest tak szybkie na prostych, że w sobotę Vettel był o 0,89 s od nas. Kiedy spojrzysz na resztę stawki, silnik Hondy zbliża się do Mercedesa. Renault też jest blisko. Punktem odniesienia jest Ferrari, ale różnica jest ogromna. Nie pozostaje nam nic innego, jak nadrabiać to w zakrętach - skomentował Christian Horner, szef Red Bull Racing.