Aż do Grand Prix Singapuru Williams mógł chwalić się piękną statystyką - jego kierowcy jako jedyni dojeżdżali do mety w każdym kolejnym wyścigu F1. Takiego osiągnięcia nie miały nawet Mercedes czy Ferrari, bo zdarzały się weekendy, w których Valtteri Bottas czy Charles Leclerc wypadali z toru i nie kończyli rywalizacji.
Piękna seria Williamsa to przeszłość, bo George Russell ściganie na Marina Bay zakończył w ścianie. "Sytuacja jest do bani" - skomentował w mediach społecznościowych kilka godzin po wyścigu F1.
Czytaj także: Russell obwinia Grosjeana o wypadek z Singapuru
Russell swój pierwszy nieukończony wyścig komentował też na gorąco poprzez radio. - Powinienem był się tego spodziewać - mówił do swojego inżyniera przez radio. 21-latek walczył o pozycję z Romainem Grosjeanem, który słynie z bezkompromisowej jazdy i rozbijania samochodów w dość błahych sytuacjach. Było oczywistym, że w ósmym zakręcie toru Marina Bay nie odpuści Russellowi.
ZOBACZ WIDEO Stacja Tokio. Karol Zalewski rozpętał burzę. Tomasz Majewski odpowiada
Na krętym, ulicznym torze wyszła różnica między doświadczeniem Roberta Kubicy a gorącą głową George'a Russella. Rozwój wydarzeń w wyścigu sprawił, że obaj kierowcy Williamsa mieli kilka okazji, by powalczyć z rywalami. Kubica skutecznie odpierał ataki Kimiego Raikkonena czy Sergio Pereza przez kilka zakrętów, wywołując przy tym zachwyt komentatorów (czytaj więcej o tym TUTAJ).
Russell też miał okazję powalczyć i skończyło się to wypadkiem. Kubica równie dobrze mógł bronić się na limicie przed Raikkonenem czy Perezem, ryzykując kontakt i nieukończenie wyścigu. Pytanie - po co? Skoro oczywistym jest, że samochody Alfy Romeo czy Racing Point są bardziej konkurencyjne i wcześniej czy później uporaliby się z Kubicą.
Krakowianin już na początku sezonu F1 mówił, że forma Williamsa jest tak fatalna, że tak naprawdę nie mają szans na ściganie z rywalami. Raz czy drugi zdarzało się, że Russell wyprzedzał go na dystansie, a Polak nie bronił zaciekle pozycji. - Jesteśmy w takiej sytuacji, że najważniejsze jest dojechanie do mety - powtarzał Kubica w kilku wywiadach. Rozbicie samochodu podczas bezsensownej walki jest ostatnim, czego potrzebuje zespół. Zwłaszcza biorąc pod uwagę jego problemy z produkcją części czy braki finansowe. Kubica ma tego świadomość.
Właśnie tego zabrakło Russellowi w Grand Prix Singapuru. Grosjean, dysponujący lepszym samochodem, i tak wyprzedziłby 21-latka. Jak nie w ósmym zakręcie, to w kolejnym. Zaciekłe bronienie pozycji było pozbawione sensu i mogło wyrządzić więcej krzywd niż pożytku. I tak też się stało.
Skąd bierze się różnica w nastawieniu Kubicy i Russella? Obaj znajdują się na różnych etapach kariery. Polak już wygrywał wyścig F1, walczył w czołówce i mierzył się z najlepszymi kierowcami w zażartej walce. Brutalnie pisząc, Kubicy nie emocjonuje rywalizacja o 17. pozycję w F1. Bo przeżył już w swoim życiu pojedynki o znacznie wyższe lokaty.
Za to Brytyjczyk do tej pory wygrywał juniorskie serie, a po awansie do F1 przyszło mu jeździć na końcu stawki. Dlatego, gdy tylko miał okazję, chciał się wykazać w walce koło w koło. Miało to jednak dla niego opłakane skutki.
Czytaj także: Grosjean uniknął kary za wypadek z Russellem
Bez wątpienia Grand Prix Singapuru będzie cenną lekcją dla Russella. Być może po niedzielnym wyścigu F1 dotarło do Brytyjczyka, że mając do dyspozycji taki samochód Williamsa nie ma co machać szabelką, tylko za priorytet trzeba sobie postawić przetrwanie wyścigu i dojechanie do mety. Tak, by zespół nie miał kolejnych strat i zebrał cenne dane.
Warto bowiem pamiętać, że jesteśmy już po europejskiej części sezonu F1. Zespoły znajdują się daleko od swoich fabryk. Prosto z Grand Prix Singapuru poleciały do Rosji, gdzie już w najbliższy weekend obędzie się kolejny wyścig F1. Sprowadzenie nowych części w celu odbudowy samochodu jest w tej sytuacji nie lada wyzwaniem. Dlatego Russell, choć tak chwalony przez Brytyjczyków, tym razem dołożył im dodatkowej roboty. Takiej, której można było uniknąć.