Formuła 1 przeciwna wojnie oponiarskiej

[tag=24562]Paul Hembery[/tag] nie jest pewien, czy [tag=18047]Pirelli[/tag] pozostałoby oficjalnym dostawcą ogumienia do F1, jeśli do sportu powróciłaby wojna oponiarska, argumentując, że wyścigi straciłyby wtedy na atrakcyjności.

W tym artykule dowiesz się o:

- Pracujemy dla sportu. To sport musi dokonać wyboru, czego chce. Jeśli chce wojny oponiarskiej i powrotu procesyjnych wyścigów, podobnie jak miało to miejsce w ubiegłej dekadzie, kiedy spadała widownia, ma do wyboru taką możliwość. To nie jest nasza decyzja. Poczekamy i zobaczymy, czy zmienią się zasady. Jeśli tak się stanie, rozważymy co dalej. Z całą pewnością zespoły nie są na tę chwilę zainteresowane wojną oponiarską - powiedział Paul Hembery dla autosport.com.

Jako drugi argument Hembery wymienił fakt, iż powrót rywalizacji dostawców ogumienia doprowadziłby do ponownej eskalacji kosztów, z czym ostatnio walczy całe środowisko Formuły 1. - Musielibyśmy najpierw zapoznać się z zasadami i tym, co tak właściwie oznacza samo pojęcie wojny oponiarskiej. Jeśli mielibyśmy wydawać sto milionów euro, aby zyskać pół sekundy na okrążeniu i nigdy nie udowodnić, że dostarczamy lepsze ogumienie, ponieważ zawsze będą dominujące zespoły, to cała ta sytuacja nie ma głębszego sensu.

- Widzieliśmy to w przeszłości. W Formule 1 zdobędziesz reputację jako dostawca ogumienia, robiąc drugie Indianapolis i zatrzymasz wyścig. Ostatecznie nikt tak naprawdę nie pamięta, z jakich opon korzystały jakie zespoły w czasach wojny oponiarskiej. Nikt tego nie wie, ponieważ pieniądze były wydawane na szukanie rezultatów, których publiczność nigdy nie zobaczyła. A jeśli widz nie może tego zaobserwować, to my tego nie rozumiemy.

Hembery przytoczył również po raz kolejny przykład Indianapolis 2005, gdy na starcie wyścigu o Grand Prix Stanów Zjednoczonych ustawiło się zaledwie sześć bolidów korzystających z ogumienia Bridgestone, zaznaczając, że powrót do rywalizacji pomiędzy producentami opon może także ostatecznie odbić się na poziomie bezpieczeństwa zawodów. - Żaden z zespołów, z którymi rozmawiałem nie chce wojny oponiarskiej. Postrzegają ją jako marnowanie pieniędzy, strefę bez kontroli i nikłą wartość dla widza, ale także - ostatecznie - jako coś mogącego wpłynąć na bezpieczeństwo. Firmy oponiarskie mogłyby naciskać do granic możliwości, bo tam mogłyby zyskać osiągi. To, co widzieliśmy na Indy w 2005 roku, to ostateczny efekt wojny oponiarskiej. Nie sądzę że jest on dobry dla producentów ogumienia, a na pewno nie dla sportu.

Komentarze (0)