Nelson Piquet - narwany i szybki

Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Nelson Piquet
Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Nelson Piquet

- Moja krew zawiera więcej benzyny niż hemoglobiny - mawia Nelson Piquet, trzykrotny mistrz świata Formuły 1. Brazylijczyk to jeden z najwybitniejszych kierowców w dziejach królowej motorsportu.

Przyszły wirtuoz kierownicy urodził się 17 sierpnia 1952 roku w Rio de Janeiro jako Nelson Souto Maior i jest synem Estácio Souto Maiora, czyli ministra zdrowia w rządzie João Goularta. Dorastał w stolicy kraju, Brasilii, gdzie obowiązki pełnił jego ojciec. W państwie, w którym większość nastolatków marzy o karierze piłkarza, Nelson za namową ojca trenował tenis. Do liceum rodzice wysłali go natomiast aż do San Francisco. W USA miał zdobyć odpowiednie wykształcenie oraz szlifować swoje umiejętności na korcie, ale miał zupełnie inne plany.

- Zaangażowałem się w zajęcia z mechaniki samochodowej i mnóstwo czasu spędzałem w warsztatach - mówi Nelson Piquet w wywiadzie dla magazynu Motor Sport.

- Właśnie wtedy wykiełkował w mojej głowie pomysł o spróbowaniu swoich sił w wyścigach. Po powrocie do domu w tajemnicy przed rodzicami kupiłem gokarta i udałem się na tor. Od początku byłem bardzo szybki. Wszystko przychodziło mi naturalnie. Nie musiałem wyrabiać w sobie nawyków czy zastanawiać się nad czymkolwiek. To nie była też kwestia ciężkiej pracy czy szczęścia. Po prostu urodziłem się z tym czymś.

ZOBACZ WIDEO: Tylko spójrz, co zrobili przed meczem z Realem Madryt. "Ojcze nasz"

Gokarty i F3

Z biegiem czasu motorsport stał się dla Nelsona już nie tylko pasją, ale i sposobem na życie. Chłopak w wyścigach startował pod panieńskim nazwiskiem matki, Piquet, ponieważ nie chciał, żeby ktokolwiek rozpoznał w nim syna znanego w Brazylii oficjela. W końcu o wszystkim opowiedział rodzicom. Ci nie byli zachwyceni, ale postanowili nie czynić Nelsonowi przeszkód na drodze do realizacji marzeń. W latach 1971 i 1972 Brazylijczyk sięgnął po kartingowe mistrzostwo kraju, a niedługo później powtórzył to osiągnięcie w Formule Super Vee, co stanowiło przepustkę do rywalizacji w Formule 3 na Starym Kontynencie.

- Mówiłem trochę po angielsku, ale zapomniałem większość słownictwa poznanego w USA – dodaje. - Kiedy przybyłem do Europy, ludzie brali mnie za Australijczyka. Niemniej jednak w mistrzostwach Starego Kontynentu zajęliśmy trzecie miejsce, co było całkiem niezłym wynikiem. Następnie w 1978 roku udaliśmy się do Anglii, żeby rywalizować w wyścigach brytyjskiej Formuły 3.

Sezon 1978 w wykonaniu Nelsona Piqueta okazał się fenomenalny. Kierowca z Kraju Kawy triumfował w klasyfikacji generalnej brytyjskiej Formuły 3, wygrywając aż osiem z siedemnastu wyścigów. Brazylijczyk w tym czasie otrzymał również możliwość spróbowania swoich sił w Formule 1 i ostatecznie zakotwiczył w teamie pod batutą Jacka Brabhama.

- Pomogło mi na pewno to, że byłem mechanikiem i mogłem samodzielnie pracować nad rozwojem auta - opowiada w rozmowie przeprowadzonej przez Roba Widdowsa. - Zawsze ciągnęło mnie do majsterkowania i lubiłem mieć wszystko zrobione po swojemu. Wynalazłem podgrzewacze opon dla bolidów F3, a to była prawdziwa rewolucja. Mogliśmy korzystać z nowej technologii zanim ktokolwiek pomyślał o czymś takim. Dzięki tym podgrzewaczom już od pierwszych okrążeń po starcie można było kręcić znakomite czasy.

Pierwszy tytuł mistrzowski

Piquet ze stajnią Brabhama podpisał trzyletni kontrakt, a po raz pierwszy w barwach tego zespołu miał okazję zaprezentować się w ostatniej gonitwie sezonu 1978, czyli Grand Prix Kanady w Montrealu. Po parafowaniu umowy opiewającej na pięćdziesiąt tysięcy dolarów za sezon Brazylijczyk udał się do sklepu po trochę nowych ubrań, żeby zrobić wrażenie na ludziach związanych z teamem. Po dotarciu na lotnisko Heathrow srogo się jednak zdziwił.

- Czekał tam na mnie długowłosy Gordon Murray, który wyglądał jak hipis - śmieje się. - Miał na sobie kwiecistą koszulę, postrzępione dżinsy oraz trampki. W padoku w Montrealu przyuważyłem natomiast mojego partnera z zespołu - Nikiego Laudę. Ten założył na siebie stare i luźne dżinsy, t-shirt oraz wysłużoną, czerwoną bejsbolówkę.

Nelson pierwszy pełny sezon w F1 poświęcił na podpatrywanie Nikiego Laudy oraz rozwój bolidu przy głównym udziale projektanta Brabhama - Gordona Murraya. W efekcie tego ukończył zaledwie cztery z czternastu wyścigów kampanii 1979, ale później było już zdecydowanie lepiej. W sezonie 1980 Piquet wygrał trzy gonitwy i zajął w klasyfikacji generalnej mistrzostw świata drugie miejsce, ustępując tylko Alanowi Jonesowi. W kolejnych zmaganiach natomiast triumfował trzykrotnie i wywalczył tytuł mistrza świata, wyprzedzając Carlosa Reutemanna o zaledwie jeden punkt.

- To było fantastyczne uczucie - wspomina. - Niebywałe, że od mojego pierwszego tytułu minęło już tyle lat. Mieliśmy bardzo udany sezon, ale nie było łatwo i wraz z Gordonem w dalszym ciągu pracowaliśmy nad stworzeniem jak najszybszego bolidu. Nauczyłem się wygrywania i wiedziałem, że stać mnie na zdobycie kolejnego mistrzostwa. Za kierownicą czułem się jak ryba w wodzie. Kolejny sezon nie był jednak łatwy. Rozwijaliśmy silnik BMW i korzystaliśmy również z jednostki napędowej Forda. Silniki miały porażającą moc, ale często wybuchały. Zbawienne dla nas okazało się dopiero tankowanie bolidu podczas wyścigu.

Drugi tytuł mistrzowski

Zmagania A.D. 1982 przyniosły tytuł dla Keke Rosberga. Nelson wygrał tylko jeden wyścig i w tabeli kierowców zajął dopiero jedenastą lokatę. To były jednak tylko przejściowe problemy, gdyż w sezonie 1983 ekipa Brabhama zaprzęgła do akcji znakomity silnik BMW, który pomógł Piquetowi ukończyć na podium osiem z szesnastu gonitw i wywalczyć drugi w karierze tytuł mistrzowski królowej sportów motorowych. Walka była jednak zacięta do samego końca, gdyż zaledwie dwa oczka za Brazylijczykiem uplasował się Alain Prost z Renault.

- Biegi trzeba było zmieniać powoli i z wyczuciem, ponieważ w przeciwnym razie skrzynia mogła się rozlecieć - tłumaczy. - Gordon przygotował kapitalny wóz. Mnóstwo czasu spędziliśmy nad rozwojem jednostki BMW, gdyż wiedzieliśmy, że nam się to opłaci. Wspaniale mi się współpracowało z Berniem, Gordonem i pozostałymi chłopakami: Charliem Whitingiem oraz Herbiem Blashem. Wykonywaliśmy ciężką robotę, ale również doskonale się bawiliśmy. Niektórzy mówili, że jechaliśmy po krawędzi regulaminu. Cóż, jest w tym trochę prawdy. Zespół Renault oskarżał nas o stosowanie nielegalnego paliwa, zbyt lekkie bolidy i wiele innych występków, lecz niczego nigdy nam nie udowodniono.

Konflikt z Nigelem Mansellem

Reprezentant Kraju Kawy w stajni Brabhama został jeszcze przez dwa sezony, wygrał w nich trzy wyścigi, ale na podium mistrzostw świata nie stanął ani razu. Po kampanii 1985 Piquet związał się z zespołem Williamsa, gdzie jego partnerem był Nigel Mansell, z którym urodzony w Rio de Janeiro kierowca nie potrafił znaleźć nici porozumienia.

Tak na temat Brytyjczyka wypowiada się na łamach magazynu Motor Sport: - Mówiłem to już wielokrotnie, ale mogę powtórzyć jeszcze raz: z Mansellem miałem fatalne relacje, a do opisania tego człowieka musiałbym użyć samych nieparlamentarnych słów. Owszem, byłem dla niego niemiły, ale to idiota, a zespół z nim w składzie nie stanowił monolitu. Po wyścigach często rozmawiałem z Frankiem o tym, co powinniśmy zrobić z tym fantem, ale nie miałem wówczas tyle odwagi, żeby o to zawalczyć.

Piquet w barwach Williamsa odjechał dwa pełne sezony. W trzydziestu dwóch wyścigach odniósł siedem zwycięstw, a na podium stał łącznie aż dwadzieścia jeden razy. Kampanię 1986 Nelson zakończył na trzecim miejscu w klasyfikacji generalnej, a w kolejnej świętował trzeci w karierze tytuł mistrza świata. Choć w drugim sezonie w Williamsie wygrał o połowę mniej wyścigów niż Mansell, to on wywalczył trofeum dla najlepszego kierowcy, ponieważ był od Brytyjczyka zawodnikiem bardziej regularnym. Co ciekawe, Piquet po latach wyznał, że wypadek podczas Grand Prix San Marino na torze Imola spowodował u niego poważne zaburzenia wzroku, które nigdy do końca nie ustąpiły. Nelson trzymał to jednak w tajemnicy, ponieważ bał się, że zostanie przez te problemy odsunięty od zespołu.

- Przejście do Williamsa na początku jawiło mi się jako zły ruch - przywołuje z pamięci tamte chwile. - Nie wywiązywano się z pewnych obietnic i nie miałem przy sobie inżyniera, gdyż Patrick Head skupiał się na samochodzie Mansella. Wiadomo, to był angielski zespół z angielskim kierowcą na pokładzie. To jednak ja miałem większe predyspozycje do bycia liderem, gdyż wiedziałem jak to jest być mistrzem świata. Nie czułem się jednak traktowany jak numer jeden, z Mansellem ciągle się kłóciłem, a team nie dotrzymywał złożonych wcześniej obietnic. Minął prawie rok do czasu aż Frank Dernie zaprojektował moje auto, w którym sięgnąłem po swój trzeci tytuł mistrzowski.

Koniec kariery

Lata 1988-1991 to cztery ostatnie sezony Nelsona Piqueta w F1. Pierwsze dwa Brazylijczyk spędził w zespole Lotusa, a kolejne dwa w Benettonie. W tym drugim teamie wygrał jeszcze trzy wyścigi, a w kampanii 1990 zdołał wskoczyć na najniższy stopień podium mistrzostw świata, ustępując tylko Ayrtonowi Sennie i Alainowi Prostowi.

-N adal byłem w stanie rywalizować w Formule 1 - twierdzi. - Kochałem się ścigać, a Benetton zapewnił mi całkiem dobre warunki i udało mi się wygrać jeszcze trzy wyścigi. W końcu zdecydowałem się jednak wrócić do Brazylii i zająć się doglądaniem swoich biznesów. Miałem na karku czterdzieści lat i to był właściwy moment, żeby powiedzieć "pas".

Skandalista na emeryturze

Nelson Piquet na torze i poza nim nie należał do grzecznych chłopców. Zasłynął z wielu niewybrednych komentarzy na temat Nigela Mansella i jego żony, Ayrtona Sennę nazwał gejem, a Enzo Ferrariego starcem. Wiódł życie playboya, zmieniając często partnerki i przepuszczając pokaźne sumy pieniędzy. Twierdził też, że Grand Prix Monako przypomina jazdę rowerem po salonie, ale jedno zwycięstwo tam jest warte tyle, co dwa gdzieś indziej.

Kierowca rodem z Rio wyścigi kochał ponad wszystko, dlatego po zakończeniu kariery w F1 dał się namówić Johnowi Menardowi na start w Indianapolis 500 A.D. 1992. Gdy wydawało się, że wszystko idzie po jego myśli, podczas kwalifikacji zanotował paskudny wypadek, który spowodował u niego poważne obrażenia stóp i kostek. Po udanej rehabilitacji powrócił na tor w kolejnej edycji tych prestiżowych zmagań, ale po przejechaniu trzydziestu ośmiu okrążeń musiał wycofać się z rywalizacji ze względu na problemy z silnikiem.

Później w Indy się już więcej nie pojawił, ale w latach 1996 i 1997 próbował jeszcze swoich sił w 24h Le Mans, gdzie jednak również nie odniósł sukcesu.

- Zawsze marzyłem o starcie w Indianapolis 500 czy 24h Le Mans - zwierza się Robowi Widdowsowi. - Menard zadzwonił do mnie, oferując milion dolarów dodatku do emerytury za pościganie się w Indy, więc nie mogłem się nie zgodzić. Po wypadku spojrzałem tylko na swoje stopy i ujrzałem totalnie roztrzaskane kostki. Zawsze wierzyłem w Boga, więc modliłem się tylko o to, żebym żył. Ból był potworny. Poza tym ta kraksa miała również swoje pozytywy. Wiedziałem, że doszedłem do ściany, której nie przebiję. Musiałem definitywnie skończyć z wyścigami i rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu.

Na sportowej emeryturze Nelson Piquet zajął się swoją firmą Autotrac, która działa w branży lokalizatorów GPS dla aut flotowych. Oprócz tego Brazylijczyk ma w zanadrzu kilka innych biznesów, a od 2000 roku zaczął wspierać swojego syna, Nelsona juniora, w dążeniu do podbicia świata sportów motorowych. Legendarny kierowca ma siedmioro dzieci z czterema kobietami. Piquet od 1998 roku jest żonaty z Vivianne de Souza Leao. Od czasu do czasu nadal lubi wcisnąć gaz do dechy, za co w 2007 roku stracił prawo jazdy i musiał ponownie zdawać egzamin.

Ziemowit Ochapski

Czytaj także:
- Pozew na 100 mln dolarów w F1. Afera z romansem w tle
- Były kolega krytykuje Schumachera. Burzy idealny obraz Niemca

Źródło artykułu: legendysportu.pl