Hamiltonowi puszczają nerwy. W Red Bullu też widać pierwsze tarcia [OPINIA]

Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: Lewis Hamilton
Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: Lewis Hamilton

Lewis Hamilton coraz częściej i coraz głośniej krytykuje Mercedesa, który zawsze był dla niego tak idealny. Ciekawie mamy też w Red Bullu, gdzie wewnętrzny bój toczą Max Verstappen i Sergio Perez - pisze Jarosław Wierczuk.

Tor w Dżuddzie jest wyjątkowy i często zapowiada duże emocje. Najszybszy obiekt w kalendarzu, z przeciętną prędkością wynoszącą ponad 250 km/h jest jednocześnie torem ulicznym, a więc czysto teoretycznie można go porównać np. do Monako.

Dominacja Red Bulla

Dla Red Bull Racing drugi wyścig sezonu był nie mniej ważnym sprawdzianem niż inauguracja. Inny tor, mocno odmienna charakterystyka, a więc istniało ryzyko, że konkurencyjność może być niższa, o czym mówili sami przedstawiciele teamu. Dla mnie było to bardzo wątpliwe przy tak wyraźnej dominacji, jaką Max Verstappen pokazał w Bahrajnie.

Oczywiście konkurencyjność względem innych teamów będzie się w trakcie sezonu zmieniać, zawsze tak jest, bardzo ważne jest choćby tempo rozwoju, ale mimo wszystko trudno było wyobrazić sobie lepszy start sezonu dla aktualnych mistrzów świata.

ZOBACZ WIDEO: Dramat Max Verstappena w Dżuddzie! Ten dźwięk mówi wszystko

W Dżuddzie było podobnie. Verstappen był najszybszy we wszystkich treningach, bez względu na ich plan, liczbę okrążeń czy dobór opon, a kolejne pozycje wskazywały raczej na umocnienie się Aston Martina niż nagły wzrost formy Ferrari.

Nerwowe ruchy Hamiltona

Na początku weekendu widać też było ogólną nerwowość, zarówno w Ferrari jak i w Mercedesie. Lewis Hamilton w swoim stylu, w obliczu niepowodzeń, przeszedł do krytyki i pretensji względem swojego otoczenia. Środowiska, z którym więzy tak konsekwentnie podkreślał w przeszłości.

Najpierw Brytyjczyk stwierdził samowolkę konstrukcyjną, co do aktualnego modelu W14, mówiąc o braku respektowania jego uwag na etapie projektowania, a następnie rozstał się z legendarną już w zasadzie w padoku fizjoterapeutką Angelą Cullen, z którą współpracował od siedmiu lat i niemal przy każdej okazji podkreślał, że jest to w zasadzie najbardziej zaufana osoba w jego najbliższym kręgu.

Hamilton rozstał się z Cullen z wyścigu na wyścig. Komuś wyraźnie puszczają tu nerwy. Czy następnym ruchem będzie wojna z Toto Wolffem i zmiana zespołu? Na razie Lewis stara się rozwiewać tego typu spekulacje i... konsekwentnie walczy o możliwość stosowania biżuterii w wyścigu. Jednak patrząc poważnie, zarzuty o zbyt małą innowacyjność Mercedesa w tworzeniu aktualnego bolidu, są przykre i co ciekawe ich autorem nie jest jedynie Lewis Hamilton. W podobnym duchu wypowiada się George Russell.

Hamiltonowi ostatnio coraz częściej puszczają nerwy
Hamiltonowi ostatnio coraz częściej puszczają nerwy

Russell podkreślał nawet, że jego sukces w zeszłorocznym GP Sao Paulo paradoksalnie przyczynił się do objęcia bardziej ewolucyjnego niż rewolucyjnego kursu przez zespół. Hamilton twierdzi wręcz, że W14 jest w zasadzie identyczny w stosunku do W13 w sensie skali jego problemów. To naprawdę zaskakuje, biorąc pod uwagę fakt, jak jednoznacznie krytyczną ocenę zeszłorocznej konstrukcji miał cały zespół, z Toto Wolffem na czele.

Niespodziewane emocje w kwalifikacjach i wyścigu

Kwalifikacje pokazały, na ile Formuła 1 potrafi być nieprzewidywalna. Nie tylko kara dla Charlesa Leclerca, ale również defekt samochodu Maxa Verstappena w Q2 wykluczyły obu pretendentów do pole position z sobotniej walki. To był wstęp do naprawdę ciekawego wyścigu, w którym szanse neutralizacji były bardzo duże. Dlatego zespoły mogły również spekulować taktycznie. Red Bull nie miał więc łatwo i musiał mocno pogłówkować strategicznie. Christian Horner przyznał w sobotni wieczór, że dla zespołu trzeba w tej sytuacji przygotować de facto dwa, odrębne wyścigi.

Naturalnie dużo zależało od startu, który zapowiadał wyjątkowe emocje. Z pierwszej linii startował Sergio Perez, zdobywając drugie pole position w karierze, a obok, po przesunięciu Charlesa Leclerca, niezwykle zmotywowany Fernando Alonso. Hiszpan miał przy tym świadomość, że start może oznaczać jedyną dla niego szansę na walkę o zwycięstwo.

Szanse Verstappena były oczywiście ograniczone przy tak odległej pozycji wyjściowej, choć trzeba podkreślić bardzo budujące tempo długodystansowe w trakcie treningów oraz wyjątkowo oszczędne traktowanie opon przez bolid Red Bulla, co otwierało mu nowe opcje strategiczne, jak np. duża liczba okrążeń na miękkiej mieszance.

Strategia jednak, pomimo spekulacji, była bardzo zbliżona niemal w całej stawce. Prawie wszyscy zdecydowali się na start na pośredniej mieszance. Wyjątkiem był Leclerc, który startując z dwunastej pozycji zdecydował się na trochę pokerowe zagranie i miękkie opony. Pokerowe, ponieważ wydaje mi się, iż zespół liczył trochę na łut szczęścia w postaci neutralizacji i samochodu bezpieczeństwa. W trakcie ostatnich dwóch lat na torze w Dżuddzie wyścig bowiem obfitował w różnego rodzaju incydenty.

Nieudana zagrywka Ferrari

Ferrari zakładało, że Leclerc wykorzysta miękką mieszankę do szybkiego odzyskania wysokiej pozycji, a następnie dostanie szansę na relatywnie "bezbolesny" pit-stop. Scenariusz wyścigu był jednak inny. Leclerc czekał i czekał, a rywalizacja przebiegała wyjątkowo spokojnie bez żadnych sensacyjnych wydarzeń. Kiedy we wstecznym lusterku Leclerca pojawił się Verstappen, startujący przecież z jeszcze bardziej odległej pozycji, a tempo kierowcy Ferrari wyraźnie spadało, zespół został zmuszony do zmiany opon.

Pokerowa zagrywka przyniosła jednak odwrotny skutek, ponieważ jak na złość dosłownie moment po pit-stopie Leclerca, na torze pojawił się... samochód bezpieczeństwa. Było to oczywistym prezentem nie tylko dla Verstappena, ale również prowadzącego Pereza.

Jednak końcowa przewaga kolejnego, podwójnego zwycięstwa Red Bulla nad choćby trzecim Alonso jasno dawała do zrozumienia, że i bez owej neutralizacji wynik byłby zapewne podobny, choć niektórzy zwracają uwagę, że drugie podwójne zwycięstwo Red Bulla było w zasadzie potrójnym ze względu na bardzo daleko idące podobieństwo techniczne Astona Martina.

Przewaga Red Bulla jest zatem na tyle dominująca, że charakter toru nie jest w stanie tego status quo zmienić, ale warto odnotować zmianę rozkładu sił jeśli chodzi o rywalizację Mercedes-Ferrari. Po GP Arabii Saudyjskiej wypowiedzi kierowców i przedstawicieli Mercedesa nie były już tak pesymistyczne i pełne rezygnacji jak po inauguracji sezonu. Nastawienie było nieporównanie bardziej konstruktywne, mówiono o tym, że zespół znalazł właściwy kierunek i kwestią czasu jest dojście do odpowiedniego poziomu.

W Mercedesie, podobnie jak w Red Bullu, widać mocne tarcia wewnątrz zespołu. Pamiętajmy, że w kwalifikacjach, po raz drugi z rzędu, Russell okazał się szybszy od Hamiltona. Tym samym moim zdaniem potwierdził, że jest ewidentnie materiałem na mistrza świata. Pesymizm Mercedesa z Bahrajnu został w Arabii Saudyjskiej w pewnym sensie przejęty przez Ferrari, które co prawda ukończyło wyścig bez defektu jak to miało miejsce dwa tygodnie temu, ale jednak zaliczyło mocno przeciętny weekend.

Tarcia w Red Bullu

Końcówka wyścigu to dla mnie przede wszystkim rywalizacja pomiędzy kierowcami Red Bulla. Już zeszły sezon pokazał, że Perez ma bardzo konkretne ambicje i nie chce odgrywać roli pomocnika Verstappena w drodze po kolejny tytuł, a takie ambicje najlepiej wdrażać w życie właśnie na początku sezonu. Afera z Brazylii w zeszłym roku odbiła się szerokim echem i byłem przekonany, że zespół nie zdecyduje się na sztywne team orders tak wcześnie w sezonie, a Verstappen nie będzie specjalnie oponował tej decyzji. I tak było. Pozornie.

Pod płaszczykiem bowiem idealnej współpracy zespołowej działo się dużo. Po pierwsze Perez dość wcześnie zaczął kwestionować dyktowane ze strony zespołu pożądane czasy okrążeń obawiając się, że team może go celowo spowalniać, próbując w końcówce doprowadzić do bezpośredniej walki swoich kierowców. Po drugie przez wiele, kolejnych okrążeń tempo Pereza i Verstappena było bardzo wysokie, kierowcy przerzucali się wzajemnie nowymi, najlepszymi czasami poszczególnych rund, co w konsekwencji wywołało nowe protesty ze strony lidera wyścigu pod retorycznym hasłem "czy naprawdę tego potrzebujemy?".

Pytanie było jak najbardziej na miejscu, ponieważ niemal kwalifikacyjne tempo pod koniec wyścigu z przewagą ponad 15 sekund nad trzecim kierowcą jest po prostu zbytecznym ryzykiem. Verstappen odpuścił, ale to też były pozory. Holender skarżył się bowiem na podobne odgłosy, jak w pechowym Q2 dzień wcześniej. Podjął zatem idealną decyzję strategiczną i co najważniejsze był ją w stanie równie idealnie zrealizować. Odpuścił walkę o zwycięstwo z kolegą z zespołu oszczędzając sprzęt i przypuścił atak na ostatnim okrążeniu.

W Red Bullu mamy tylko pozorny spokój
W Red Bullu mamy tylko pozorny spokój

Atak nie na pozycję lidera, a na najszybszy czas okrążenia. Atak był w pełni skuteczny, w efekcie odbierający dodatkowy punkt Perezowi, który po mecie nie miał przecież szansy na jakikolwiek kontratak. Co dla Verstappena ważne psychologicznie to fakt, iż ów jeden, dodatkowy punkt pozwolił mu po GP Arabii Saudyjskiej utrzymać prowadzenie w klasyfikacji. Prowadzenie jak na razie minimalne, ale jednak.

Dżudda z pewnością podbuduje Pereza i da mu ekstra motywację na kolejne starty. Motywację, której mu przecież nie brakuje, ale której w starciu z Verstappenem nigdy za wiele. Nie można z pewnością Pereza lekceważyć. To kierowca często równie szybki jak Verstappen, który absolutnie nie zamierza spocząć na laurach. Ten kuriozalny dialog radiowy pomiędzy Meksykaninem a zespołem pokazał więcej niż dziesięć wywiadów, pokazał wyraźnie jak gorąca atmosfera już teraz panuje wewnątrz zwycięskiego zespołu i jak paradoksalnie niepewny jest Perez własnego zespołu.

Niepewny czy będzie mu wolno, na równorzędnych zasadach powalczyć o tytuł. I w tym sensie pisałem o pozorności. Moim zdaniem jest to taka trochę pozorność równorzędności. Verstappen jest bowiem aktualnie po prostu szybszy, bez względu na to czy wynika to z zaplecza technicznego czy umiejętności jeździeckich, a po rozbudowaniu przewagi punktowej z równorzędnością, nawet tą pozorną będzie koniec, a wtedy być może Max będzie ponownie potrzebował pomocy Sergio. Zatem pozorna spolegliwość w Dżuddzie miała jak dla mnie podwójny sens.

Jarosław Wierczuk

Czytaj także:
- Max Verstappen narzeka na Red Bulla. Zespół zapowiada reakcję
- Mercedes doniósł na Alonso ws. kary? Nowe doniesienia z padoku F1

Komentarze (0)