W tym artykule dowiesz się o:
Ten rekord należy do Biało-Czerwonych
Aż dwudziestoma zawodnikami startującymi na pełnych prawach w cyklu Grand Prix w latach 1995-2019 może pochwalić się polski żużel. Druga na liście Dania doczekała się piętnastu jeźdźców ze stałą przepustką. Polska miała wielu zawodników, którzy zamarzyli iść drogą Tomasza Golloba (18 edycji) i także na stałe wypracować sobie miejsce w światowej czołówce. Udało się nielicznym. Jarosław Hampel doczekał się dziesięciu takich sezonów, z kolei Piotr Protasiewicz i Maciej Janowski (licząc już ten rok) sześciu.
Sztuka utrzymania się wśród najlepszych i wyrobienia sobie odpowiedniej marki jest niełatwa. Często już pierwsza próba okazywała się ponad siły i jazda w najtrudniejszych żużlowych zmaganiach na świecie kończyła się tylko na jednym sezonie. Miejsca w historii nikt nikomu jednak nie zabierze. My przyjrzeliśmy się dokonaniom takich "rodzynków" nieco bliżej.
Sławomir Drabik - 1997 rok, 11. miejsce (38 punktów)
Jednym z pierwszych Polaków, który podjął próbę zawojowania cyklu, był ówczesny indywidualny mistrz kraju z pamiętnego finału warszawskiego. Drabik był na topie, choć należy pamiętać, że w 1995 roku nie jeździł na żużlu w ogóle z uwagi na utracone prawo jazdy po tym, jak został przyłapany na kierowaniu pojazdem pod wpływem alkoholu. W wielkim stylu powrócił na tor, bo w 1996 oprócz tytułu w IMP dołożył złoto DMP i awans do GP w Finale Kontynentalnym w Abensbergu. W wyścigu dodatkowym pokonał Zoltana Adorjana, Roberta Bartha i Rinata Mardanszyna. To była polska noc, bo zawody wygrał Tomasz Gollob.
Debiut częstochowianina wypadł znakomicie. Drabik dojechał w Pradze do finału, gdzie zajął czwarte miejsce. Później już tak kolorowo nie było, choć nie można było odmówić mu walki. Udanie spisał się jednak jeszcze tylko we Wrocławiu, gdzie był ósmy. Ostatecznie cykl zakończył na miejscu 11. - Jak wpadasz do takiego Grand Prix, a nie masz ludzi obok siebie takich, którzy mniej więcej ci powiedzą, jak to ma wyglądać przede wszystkim sprzętowo i organizacyjnie, to niewiele można zdziałać. Tego zaplecza nie miałem i tu był cały problem - przyznał z niedosytem po latach "Slammer" w rozmowie z naszym portalem.
ZOBACZ WIDEO Bartosz Zmarzlik typował Roberta Lewandowskiego na sportowca roku w Polsce
śp. Robert Dados - 1999 rok, 21. miejsce (20 punktów)
Drugi po Piotrze Protasiewiczu polski żużlowiec, który przepustkę do startów w elicie wywalczył dzięki zdobyciu tytułu najlepszego juniora świata. W 1998 w finale w Pile pokonał w wyścigu dodatkowym Krzysztofa Jabłońskiego i osiągnął życiowy sukces. Przypomnijmy też, że liczba stałych uczestników w GP w latach 1998-2004 wynosiła 22, więc śp. Dados (zmarł w 2004 roku) znalazł się w szerokim gronie. Obok walczącego o medale Tomasza Golloba był jedynym reprezentantem Polski, który w ówczesnym sezonie startował w IMŚ.
Wyzwanie Dadosa niestety przerosło i nie odegrał w tamtej edycji znaczącej roli. Długo nie do przeskoczenia była dla niego runda eliminacyjna. W pięciu turniejach kończył zawody po dwóch, trzech biegach. Wejść do fazy głównej udało się dopiero na koniec w Vojens, gdzie uplasował się na 16. miejscu. W klasyfikacji generalnej krajowy lider GKM-u Grudziądz zajął 21. pozycję. Z pełnoprawnych uczestników słabsi okazali się tylko Brian Andersen i Marian Jirout.
CZYTAJ WIĘCEJ: Logistyka kluczem do sukcesu Nicolaia Klindta
Rafał Dobrucki - 2000 rok, 21. miejsce (16 punktów)
W kolejnym sezonie znów mieliśmy w stawce tylko dwóch Biało-Czerwonych. Miejsce Dadosa zajął wysoki wzrostem zawodnik Polonii Piła. Dobrucki awans wywalczył w Lesznie w zdominowanym przez Polaków Finale Kontynentalnym. W pierwszej ósemce znalazło się aż sześciu naszych jeźdźców, ale 23-latek pokonał wszystkich rywali i jako jedyny cieszył się z wywalczenia awansu do grona najlepszych na świecie. Oczekiwania co do występów utalentowanego młodziana były spore. W 1999 roku, jadąc z dziką kartą, w turnieju na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu zajął przecież 10. miejsce, ocierając się o półfinał.
Niestety, Dobrucki także zapłacił frycowe i nie podbił cyklu. Podobnie jak Dados zakończył mistrzostwa na 21. lokacie i tylko w Bydgoszczy przebił się do rundy głównej, zajmując 16. miejsce. Należy jednak pamiętać, że to właśnie w roku milenijnym doznał pierwszej poważnej kontuzji kręgosłupa po upadku na treningu w Rawiczu. Próbował startować z bólem, nie wziął udziału w zmaganiach w Coventry, stąd też tak niska lokata na koniec. Szanse na osiągnięcie lepszych wyników były małe i przygoda z GP trwała w jego przypadku krótko.
Tomasz Bajerski - 2003 rok, 15. miejsce (51 punktów)
Wykorzystał swój najlepszy moment w karierze i w 2002 roku jako pierwszy w historii torunianin wywalczył awans do GP. Był to pierwszy sezon, gdy droga do cyklu nie wiodła przez klasyczny Challenge, a przez tzw. Wielki Finał IMŚ, z którego bilety do grona najlepszych zdobywała szóstka zawodników. W turnieju w Pile Bajerski był jednym z dwóch obok Piotra Protasiewicza reprezentantów naszego kraju, któremu udało się znaleźć nad kreską. Sukces był niewątpliwy i drugi znaczący po powrocie do Apatora. W 2001 zdobył z macierzystym klubem złoto DMP.
Współpracując z Romanem Jankowskim nie dał w cyklu plamy. Przeplatał słabsze występy dobrymi lub nawet bardzo dobrymi. Po pięciu z dziewięciu rund miał na koncie dwa awanse do półfinałów (Avesta i Krsko). Najlepiej wypadł w Słowenii, gdzie był szósty, a po tamtych zawodach w ogólnej klasyfikacji jedenasty. Bajerski znacznie słabiej spisywał się jednak w drugiej części sezonu i koniec końców uplasował się na 15. pozycji. Nie otrzymał od organizatorów stałej dzikiej karty na kolejny sezon i jego starty w GP dobiegły końca.
CZYTAJ WIĘCEJ: Arcytrudna misja Tomasza Bajerskiego w Apatorze
Tomasz Chrzanowski - 2005 rok, 15. miejsce (28 punktów)
Nie bójmy się stwierdzenia, że wychowanek Apatora Toruń jest sprawcą jednej z największych sensacji w historii kwalifikacji do GP, a już na pewno największej, jeśli mowa o Polakach. Zajmując 2. miejsce w finale eliminacji w Vojens (triumf Antonio Lindbaecka), Chrzanowski sprawił ogromną niespodziankę, ale zasłużenie zdobył miejsce w zreformowanym cyklu 2005. Liczba stałych uczestników została bowiem zmniejszona z 22 do 15. - Ten moment na zawsze pozostanie w mojej pamięci i sercu - mówił po awansie w rozmowie ze sport.trojmiasto.pl. Smaczku dodaje fakt, że był wtedy jeźdźcem tylko pierwszoligowego Lotosu Gdańsk.
Od początku widziano Chrzanowskiego w roli autsajdera. Zgodnie z przypuszczeniami okazał się najniżej sklasyfikowanym pełnoprawnym zawodnikiem. Ani razu nie przebił się do półfinału zawodów, najbliżej będąc tego w Cardiff. Duża publiczność w Walii nie sparaliżowała Polaka i zajął tam 9. miejsce, wyprzedzając m.in. Leigh Adamsa, Grega Hancocka, Nickiego Pedersena i Jasona Crumpa. Ogólnie wygrał 3 z 45 biegów. Torunianin dawał się z siebie maksimum, ale przewaga sprzętowa, doświadczenie i umiejętności rywali górowały nad jego ambicją.
Wiesław Jaguś - 2007 rok, 11. miejsce (81 punktów)
Trzeci żużlowiec z Torunia, który wywalczył awans i następnie zaliczył sezon startów wśród najlepszych lewoskrętnych. Wjechał tam w świetnym stylu, triumfując w GP Challenge w Vetlandzie. "Mały Wojownik" pojedyncze starty w cyklu zanotował już w latach 2004 i 2006 z dziką kartą, odpowiednio: we Wrocławiu i Bydgoszczy, gdzie był czwarty. Prób dostania się do elity wykonał w swojej karierze kilka, ale dopiero w wieku 31 lat udało mu się dopiąć swego. Torunianin po latach ciężkiej pracy osiągnął wówczas tzw. życiową formę.
Zaczął wspaniale, bo od trzeciego miejsca w Lonigo, przegrywając tylko z przyszłym mistrzem Nickim Pedersenem i Gregiem Hancockiem. Piętno na występach filigranowego zawodnika w sezonie 2007 odcisnął jednak koszmarny wypadek w trzecim turnieju na doskonale sobie znanym i lubianym torze w Eskilstunie. Wyrastał na faworyta zawodów, ale wszystko zniweczył Pedersen, który doprowadził do kraksy. Poturbowany Jaguś nie miał długiej przerwy w startach, ale ewidentnie został wytrącony z rytmu i nie był już potem tak błyskotliwy. Na koniec zajął niezłe 11. miejsce, lecz nie dostał szansy od BSI na występy w GP w kolejnej edycji.
Przemysław Pawlicki - 2018 rok, 14. miejsce (36 punktów)
Niewiele brakowało, a przepustkę do GP wywalczyłby już w 2015 roku w Challenge'u w Rybniku. W ostatnim biegu na linii mety minął go jednak niezmordowany Chris Harris i leszczynianin musiał odłożyć marzenia w czasie. Nie poddał się i awans miał w garści dwa lata później. W Togliatti wygrał finał eliminacji i odgonił rybnickie koszmary. W cyklu zastąpił młodszego brata Piotra, który po nieudanym sezonie 2017, gdy zajął dopiero 11. miejsce, z niego wypadł.
Przemysław nie nawiązał do wyniku brata z debiutanckiego roku i daleko było mu do 6. miejsca, czy wygrania pojedynczego turnieju (Piotr zwyciężył w rywalizacji w Daugavpils). Obok Craiga Cooka wyraźnie odstawał od pozostałych i ani przez moment nie groziła mu batalia o pierwszą ósemkę. Miał duże problemy z wygrywaniem gonitw, co udało się to tylko raz na 51 prób! Tylko w Cardiff zdołał wjechać do fazy półfinałowej i przy okazji zapisać się w historii. W swoim półfinale miał za rywali... samych rodaków: Bartosza Zmarzlika, Macieja Janowskiego i Patryka Dudka. Dodajmy, że to drugi taki przypadek w GP po wyczynie Australijczyków.