To miały być kolejne zawody do zaliczenia, zakończone zapewne pokaźną zdobyczą punktową. Dzień jak co dzień. A jednak 4 maja 1988 roku Bogusław Nowak zapamięta do końca życia.
Finał Mistrzostw Polski Par Klubowych na żużlu odbywał się w Rybniku. Na torze ścigało się sześciu, a nie jak zazwyczaj w speedwayu, czterech zawodników. - Najwidoczniej ktoś uznał, że to uatrakcyjni turniej - wspomina w rozmowie z WP SportoweFakty Nowak. Ta decyzja miała dla niego fatalne konsekwencje.
Prowadził z ogromną przewagą. Do ukończenia biegu został mu ostatni wiraż, a potem już tylko pół prostej do mety. - Cały czas łuki pokonywałem szeroko, ale na koniec zdecydowałem się pojechać przy krawężniku. Wiedziałem, że nikt nie jest w stanie mnie dogonić, więc chciałem spokojnie dojechać do mety - opowiada.
ZOBACZ WIDEO Ważne słowa Emila Sajfutdinowa. Mówi o dużym zagrożeniu dla żużla
Kilka chwil później leżał na torze. - Wpadłem w dziurę, której się nie spodziewałem. Ręka spadła mi z kierownicy i siadłem na tyłek. Pozostało mi czekać, jak pozostali zawodnicy mnie ominą. Przejechał jeden, drugi, trzeci... - sięga pamięcią Nowak. Niestety, następny zawodnik w niego uderzył. Był nim Grzegorz Dzikowski.
- Nie widział mnie. Tłumaczył się, że słońce go oślepiło. Oglądałem powtórkę na wideo i faktycznie nie zrobił żadnego ruchu, więc musiał mnie nie widzieć, bo można było mnie ominąć z dwóch stron. Zobaczył mnie w ostatniej chwili i było za późno - stwierdza Nowak, który został uderzony silnikiem motocykla Dzikowskiego w plecy.
Cios był tak silny, że na nic zdał się ochraniacz na kręgosłup. Nowak doznał poważnych urazów, a ten niosący za sobą trwałe konsekwencje to złamanie kręgosłupa, w wyniku którego uszkodzony został rdzeń kręgowy.
- Apeluję, by o to, co się stało, nie obwiniać Grzesia Dzikowskiego. To była późna pora, słońce na horyzoncie było już nisko. Dokładnie pamiętam, że wjeżdżając w drugi łuk sam miałem obawy, bo praktycznie robiło się to w ciemno. Nie dość, że kurzyło się niesamowicie, to jeszcze słońce świeciło po oczach. Wszyscy zawodnicy mieli ten sam problem - wspomina Jan Krzystyniak, który także brał udział w tamtych feralnych dla Bogusława Nowaka zawodach.
Dwa ostrzeżenia
Choć minęło wiele lat od wypadku, Nowakowi wciąż trudno się o tym rozmawia. Między wierszami daje do zrozumienia, że żałuje, że w ogóle w Rybniku wystartował. - Dwa tygodnie wcześniej dostałem dwa ostrzeżenia, bo miałem dwa bardzo poważne wypadki. Muszę przyznać, że trochę to zlekceważyłem. Wiadomo jednak, jak to jest w żużlu. Zawodnik czasem niewyleczony jedzie i ryzykuje. Tak samo ja się zachowałem. Powiedziałbym, że było to mało odpowiedzialne - przyznaje.
To dlatego dziura na torze w Rybniku tak go zaskoczyła. Nie do końca sprawną ręką nie był w stanie utrzymać kierownicy.
Przez jakiś czas Nowak był utrzymywany w śpiączce farmakologicznej. Potem długo nie mógł pogodzić się ze swoim losem. - Myślałem, że moje życie się skończyło - nie ukrywa i trudno mu się dziwić. Do tego zdarzenia był niezwykle aktywnym człowiekiem. Jazdę na żużlu z powodzeniem łączył z funkcją trenera Unii Tarnów. W momencie wypadku miał 36 lat i powoli myślał już o przyszłości po zakończeniu kariery.
A tę miał bogatą, bo zdobywał wielokrotnie drużynowe mistrzostwo Polski, był mistrzem indywidualnie, był też wicemistrzem świata z drużyną i kilkukrotnym mistrzem w parach. Szczyt jego kariery przypadł na lata 70., kiedy to był jednym z liderów sięgającej jak na zawołanie po kolejne tytuły Stali Gorzów. Na niego, Zenona Plecha czy Edwarda Jancarza w tamtych czasach zwyczajnie nie było mocnych.
Odnalazł nową drogę
Dla człowieka, który większość dotychczasowego życia spędził jako sportowiec, nagłe zesłanie na wózek inwalidzki to był koniec świata. - Na szczęście trafiłem na redemptorystę spod Tarnowa, prywatnie żużlowego kibica, Tomka Nowickiego. Zaopiekował się mną duchowo. Przewartościował moją wiarę chrześcijańską. Nauczył mnie i przekonał, że dostałem ten krzyż od Jezusa i mam go dźwigać, podziękować mu za to i poprosić o pomoc. Dopiero wtedy odważnie wyszedłem do ludzi - opowiada Bogusław Nowak.
Zaczął pracę z młodzieżą w Gorzowie, gdzie podjął się szkolenia miniżużlowców. Początki nie były łatwe, bo ze względu na niepełnosprawność część rodziców była sceptycznie nastawiona do takiego trenera. Zmienili zdanie, gdy widzieli efekty jego pracy i podejście do dzieci. A Nowak dbał o to, by rozwijały się nie tylko sportowo. Gdy jeden z wychowanków miał słabe oceny w szkole, to najpierw musiał je poprawić, by móc brać udział w kolejnych treningach. - Wiadomo, że nie każdy ma predyspozycje, by jeździć na żużlu, dlatego zależało mi, by ci chłopcy wyrośli na wartościowych ludzi - komentuje.
Sam jest wykształconym człowiekiem. Ukończył AWF na Uniwersytecie Jagiellońskim z wyróżnieniem. - Nie było łatwo, bo studia łączyłem z jazdą na żużlu. W pewnym momencie myślałem nawet, by zakończyć karierę, bo pojawiły się kontuzje i trudno było to połączyć - wspomina.
Jak wylicza, przez 20 lat jako trener miniżużlowców w Gorzowie i później Wawrowie pracował z około 160 wychowankami, z których blisko 70 zdało licencję w "dorosłym" żużlu. Wśród nich są Krzysztof Cegielski czy dwukrotny Indywidualny Mistrz Świata Bartosz Zmarzlik. - Od początku miał niesamowitą pasję do jazdy. Wyróżniał się ważną cechą - potrafi słuchać, co się do niego mówi. Poza tym jest bardzo dobrze wychowany, o co zadbała jego kochająca, ale wymagająca mama. Moim zdaniem to jest klucz jego sukcesów. Do dzisiaj jest ułożony i zawsze wie, jak się zachować - wspomina obecnie najlepszego polskiego żużlowca Nowak.
Jedno marzenie
Od kilku lat nie pracuje jako trener, a wspomniany Krzysztof Cegielski na łamach "Przeglądu Sportowego" powiedział, że ma wrażenie, iż to najbardziej niewykorzystana postać w tym sporcie. - Intelektualnie przerasta wielu obecnych trenerów, a nie przez przypadek tak mocno chwalą go wszyscy zawodnicy, których miał okazję trenować. (...) To zawsze był człowiek, który wyprzedzał swoją epokę - mówił Cegielski.
W tym samym artykule zamieszczonym w 2020 roku znajdujemy informację, że Nowak chciałby znów szkolić miniżużlowców w Gorzowie, ale bez wsparcia finansowego nie jest to możliwe. Teraz tłumaczy, że plany nieco się zmieniły. Marzy mu się stworzenie szkoły jazdy na żużlu, coś na wzór szkół przygotowujących do egzaminu na prawo jazdy.
- To miałby być kurs jazdy na żużlu dla każdego, kto chciałby tego sportu spróbować. Myślę o tym od półtora roku. Jednak żeby do tego doszło, potrzebne są dla mnie pewne warunki, które mam nadzieję, że się spełnią. Chodzi o mały bus z wysuwanym podestem z podłogi, abym mógł wózkiem elektrycznym wjechać za kierownicę. Zdaję sobie jednak sprawę, że to duże pieniądze - mówi Nowak. Niewykluczone, że ze wsparciem przyjdzie Stal Gorzów. - Prezes obiecał spróbować mi pomóc - przyznaje.
Za swoją pracę i życiową postawę został wyróżniony nagrodami, m.in.: "Zwycięzca za metą", "Człowiek Roku Wśród Osób Niepełnosprawnych" oraz medalem Kalos Kagathos, który przyznawany jest wybitnym sportowcom, którzy osiągnęli sukcesy również poza sportem.
W sobotę Bogusław Nowak obchodzi 70. urodziny. - Jako sportowiec jestem spełniony, choć nie tak wyobrażałem sobie zakończenie kariery. Spędzenie pół dotychczasowego życia na wózku chyba dla nikogo nie jest optymalnym rozwiązaniem - puentuje.
Zobacz też:
Polak prowadził Ukraińców w rosyjskiej lidze. "Szybko chciałem wracać"
Co dalej z wielką inwestycją?! Prezydent miasta mówi o "potężnym problemie"