Noty dla reprezentantów Polski po Grand Prix w Lublinie:
Bartosz Zmarzlik (1. miejsce) - 6. Nie potrzebował dużo czasu, aby wyjść na prowadzenie w klasyfikacji generalnej cyklu. Najpierw ustrzelił dublet we Wrocławiu i swój zwycięski marsz kontynuował pierwszego dnia w Lublinie. Powoli do jego wygranych zaczynamy się przyzwyczajać, choć za każdym razem funduje nam coś nowego i zachwycamy się jego akcjami. W piątek już w pierwszym biegu wyprzedził Martina Vaculika. Najpierw próbował go minąć po szerokiej, ale skoro tam się nie udało, to poradził sobie ze Słowakiem przy krawężniku. Potem, w drugim starcie, w dla siebie tylko znany sposób założył Artioma Łagutę.
Od ostatniego startu w fazie zasadniczej zawodów już wiedział, co zrobi w półfinale i finale. Znalazł odpowiednie ustawienie na czwarte pole, konsekwentnie na nie postawił w decydujących biegach i sprawę załatwiał już na wyjściu z pierwszego łuku. Jeśli wygra też w sobotę, to wyrówna rekord Tony'ego Rickardssona, który zwyciężył cztery turnieje z rzędu.
Dominik Kubera (2. miejsce) - 6. Rozwiał wszelkie wątpliwości czy przyznanie mu "dzikiej karty" było słuszne. Perfekcyjnie wykorzystał znajomość lubelskiego toru, świetnie startował z każdego pola, aż rywale przecierali oczy ze zdumienia. To jednak nie tak, że całą robotę zrobił handicap swojego toru.
ZOBACZ WIDEO Apator bez Przedpełskiego w meczu z Włókniarzem. Ale to nie jedyny problem
Kubera pojechał z niesamowitym zębem, zacięciem i przede wszystkim inteligentnie obierał linie jazdy, dzięki czemu potrafił obronić się przed atakami trzykrotnego indywidualnego mistrza świata Taia Woffindena czy brązowego medalisty z zeszłego sezonu Fredrika Lindgrena. Brał udział w sytuacjach "na żyletki" i pokazał, że ma charakter do ścigania się na najwyższym poziomie. Miejsce w finale mógł przecież stracić na rzecz Jasona Doyle'a, ale wytrzymał napięcie i nie ujął gazu.
Po zawodach wszystkich chwycił za serca, gdy powstrzymując płacz zadedykował swój najlepszy występ w życiu niedawno zmarłej mamie (zobacz szczegóły ->>). Naszym zdaniem ta dodatkowa motywacja dała o sobie znać właśnie w stykowych sytuacjach, z których wychodził obronną ręką. Wielkie brawa.
Maciej Janowski (13. miejsce) - 2. Po pierwszych dwóch gorszych biegach byliśmy przekonani, że wrocławianin za moment znajdzie odpowiednie ustawienia i serią zwycięstw wjedzie do półfinału. Niestety to nie był dzień Janowskiego. Nie wychodziły mu starty, do czego nas już w tym roku przyzwyczaił, ale dotychczas wszystko nadrabiał na dystansie. Tym razem coś nie zagrało. "Lublin daleki od spełnienia marzeń. Idziemy szukać przyczyny, przed nami pracowita noc" - napisał niedługo po zawodach u siebie na Instagramie. Trzymamy kciuki, że już w sobotę obejrzymy odmienionego Janowskiego, a piątkowy turniej okaże się tylko jednorazowym potknięciem.
Krzysztof Kasprzak (14. miejsce) - 2. Choć zajął odległe miejsce, to spośród dotychczas rozegranych rund zaprezentował się chyba najlepiej. Był waleczny i nie oddawał pozycji lekką ręką. Po turnieju stwierdził, że niepotrzebnie zasugerował się ustawieniami z meczu ligowego. Na ostatni bieg zaryzykował z innymi przełożeniami i to poskutkowało drugim miejscem. Jeśli więc wnioski zostały dobrze wyciągnięte, to w sobotę powinien poradzić sobie lepiej.
Wiktor Lampart - bez oceny. Pojechał tylko raz, a to za mało, by go ocenić.
Mateusz Świdnicki - bez oceny. Nie startował.
SKALA OCEN:
6 - fenomenalnie
5 - bardzo dobrze
4 - dobrze
3 - przeciętnie
2 - słabo
1 - bardzo słabo
Czytaj również:
-> Marek Cieślak mówi, co mogło podłamać Janowskiego i wyjaśnia, na czym polega siła Zmarzlika