W pierwszym podejściu do siódmego wyścigu spotkania Motor Lublin - Fogo Unia Leszno na pierwszym łuku doszło do kontaktu między Krzysztofem Buczkowskim a Piotrem Pawlickim. W jego efekcie kapitanowi mistrzów Polski zdefektował motocykl, po czym sędzia przerwał bieg.
I o ile była to decyzja jak najbardziej słuszna, tak samo jak ta o dopuszczeniu pełnej obsady do powtórki, o tyle już obrazków, które oglądaliśmy po zapaleniu się czerwonego światła, nie da się obronić.
Chodzi o to, że do Pawlickiego, którego motocykl uległ sporemu uszkodzeniu, nie dojechał quad, który zabrałby maszynę do parku maszyn. Ten obowiązek spadł na ręce mechaników leszczynianina.
Tunerzy stawiają się żużlowcom. Burza w szklance wody czy realny problem?
- Sporo nerwów, bo my dostajemy upomnienia, gdy po wypadku nie wracamy na quadzie do parku maszyn, a co w drugą stronę? - pytał zdenerwowany Piotr Pawlicki przed kamerą nSport+.
- Potrzebujemy czasu, by mechanicy zrobili motocykle, a tutaj nic nie wyjechało. Tego czasu zabrakło, bo mechanicy musieli znosić motocykl z pierwszego łuku na drugi łuk, do parku maszyn - opisał kapitan Fogo Unii.
To duża wpadka organizatorów, na której Pawlicki ucierpiał. - Zabrakło mi tej minuty, by wyjechać na tym motocyklu w powtórce. Musiałem wziąć drugą maszynę. Ale ta pierwsza była zdecydowanie lepsza ze startu - przyznał.
Zobacz też:
Daniel Kaczmarek o małej liczbie startów i występie podczas gali u Najmana [WYWIAD]
Żużel. Prezes Stali wspiera Falubaz. "Po prostu mi przykro"