Wielki wieczór Chrisa Harrisa i brytyjskiego żużla. "Perfekcyjnie zaplanował swój manewr" [WIDEO]

 / Na zdjęciu: Chris Harris
/ Na zdjęciu: Chris Harris

Jeśli dokonać wyboru najlepszych biegów finałowych w historii serii Grand Prix, ten z 2007 roku z Cardiff na pewno byłby w ścisłej czołówce. Szalejący Chris Harris zaskoczył wszystkich i doprowadził obiekt w stolic Walii do prawdziwej ekstazy.

W tym artykule dowiesz się o:

Do czasu pojawienia się w kalendarzu cyklu Grand Prix zawodów na PGE Narodowym w Warszawie, runda brytyjska w Cardiff przez długie lata miała status wyjątkowej i najbardziej prestiżowej. Ogromny obiekt, rokrocznie kilkadziesiąt tysięcy kibiców, klimat wielkiego święta i tumult robiły wrażenie na każdym. Żużlowcy wyjątkowo cenili sobie sukcesy odnoszone w Walii.

W 2007 roku najlepszy okazał się reprezentant gospodarzy - Chris Harris. W tamtej edycji Kornwalijczyk debiutował w cyklu jako pełnoprawny zawodnik. Jazda w Cardiff oznaczała dużą szansę wrycia się w pamięć rodaków, którzy w liczbie około 45 tysięcy zasiedli na trybunach ówczesnego Millenium Stadium. Walecznemu zawodnikowi udała się ta sztuka, co do dziś wśród tamtejszych sympatyków speedwaya jest wspominane z rozrzewnieniem serca.

Mówi o tym też znany komentator Nigel Pearson, który w duecie z Kelvinem Tatumem miał okazję na żywo relacjonować i przeżywać sukces swojego rodaka. - To był jeden z najbardziej niezwykłych finałów, jaki kiedykolwiek widziałem, ponieważ 45 tysięcy Brytyjczyków na tym wspaniałym stadionie szalało, gdy Chris zbliżał się i zbliżał do liderującego Grega Hancocka - wspomina cytowany przez serwis speedwaygp.com.

ZOBACZ WIDEO Gortat mocno o Skrzydlewskim. "Jego komentarze były wręcz śmieszne"

W finale Harris miał za rywali prawdziwe gwiazdy: Leigh Adamsa, Jasona Crumpa i Grega Hancocka. Zadanie wyjątkowo trudne, biorąc pod uwagę nie tylko pozycję tej trójki w światowym żużlu, ale też to, że znali oni już smak podium w Cardiff, a w przypadku Crumpa i Hancocka nawet wygranej. Wspominany wyścig na mającym wiele dziur tzw. jednodniowym owalu dostarczył ogromnych emocji i jest jednym z najlepszych finałowych w historii GP.

Po starcie "Bomber" został na końcu stawki, jednak szybko uporał się z Adamsem i po dłuższej chwili z Crumpem. Zaczął więc gonić prowadzącego od początku Hancocka. Reprezentantem Wielkiej Brytanii rzucało na nierównościach, ale świetnie panował nad motocyklem. Na wjeździe w ostatni wiraż Amerykanin popełnił drobny błąd, Harris od razu zaplanował i przypuścił atak po wewnętrznej, by na końcowej prostej wyprzedzić rywala. Stadion oszalał.

- Perfekcyjnie zaplanował swój manewr. Gdy mijał linię mety i flagę w szachownicę, to był dla mnie najbardziej niesamowity moment jako komentatora. Prawie straciłem wtedy głos, miałem dreszcze na całym ciele - wspomina Pearson i dodaje: - Tysiące brytyjskich flag powiewało, to było jak Kraina nadziei i chwały podczas ostatniej nocy balu.

Chris Harris nigdy wcześniej, ani później nie wygrał już żadnego turnieju serii GP, w której w sumie wystartował aż 103 razy. A w Cardiff nigdy już nie był w finale. - Żeby Chris Harris mógł to osiągnąć... on był tym słabszym, który nigdy nie miał zostać mistrzem świata, ale był długo w serii Grand Prix, zawsze udawało mu się tam dostawać. Kocham go za to. To, że wygrał finał, w taki sposób z Hancockiem, w sumie czterokrotnym mistrzem świata, na zawsze zapadnie mi w pamięć, jako naprawdę wyjątkowy moment - kończy Nigel Pearson.

Dla Brytyjczyków to jedyny zwycięski moment w Cardiff. Po Harrisie nikt - nawet mimo kilku dużych szans Tai Woffinden - nie powtórzył jego wyczynu. Harris pozostaje jedynym w Walii i ogólnie drugim zawodnikiem z Wysp, który odsłuchał "God Save the Queen" na swojej ziemi. W 2000 roku na Brandon Stadium w Coventry, również sensacyjnie, zwyciężał Martin Dugard.

CZYTAJ WIĘCEJ:
Koronawirus pokrzyżował mu plany! Były mistrz świata komentuje swój stan zdrowia
Peterborough Panthers oparło skład na weteranach. Nicholls dołączył do drużyny

Komentarze (0)