Oczywiście jeśli mówimy o lokalnych bohaterach, bezsprzecznie z tego grona na pierwszy plan w przypadku klubu z Częstochowy wysuwają się Sławomir Drabik czy Joe Screen, których sylwetki i historie związane z Włókniarzem przypominaliśmy w poprzednich latach. Przyglądając się jednak tej najbliższej przeszłości, na wyróżnienie zasłużył Daniel Nermark.
Historia Szweda jest o tyle ciekawa, że pierwotnie nie był brany pod uwagę przy budowie składu Lwów na 2011 rok. W momencie jednak, gdy na ostatniej prostej biało-zielonym "wysypał się" kontrakt Nielsa Kristiana Iversena, który zmienił zdanie i postawił na lepszą finansowo ofertę gorzowskiej Stali, częstochowianie musieli szybko znaleźć kogoś w miejsce Duńczyka.
Wybór Daniela Nermarka nastąpił z prostej przyczyny - pasował do koncepcji składu dzięki swojemu KSM-owi. Liderami Lwów mieli być Grigorij Łaguta oraz jego młodszy brat Artiom. Po 34-letnim Szwedzie nie obiecywano sobie złotych gór. Jego ówczesna żużlowa przeszłość na kolana nie powalała. Ścigał się głównie na ekstraligowym zapleczu. W elicie właśnie dopiero miał zadebiutować.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Gollob i Hancock byli ikonami, w które wcielał się gdy grał na komputerze
- Różnie o nim mówiono. Ja natomiast zwróciłem uwagę na jedną rzecz. Mianowicie zawodnika obdarzonego taką umiejętnością startu i dojazdu do łuku nie widziałem w całej swojej karierze. To było nieprawdopodobne. Andrzej Korolew, który przyjechał wtedy z Łagutami, mówił, że Daniel ma jakiś nadprzyrodzony dar od Boga - mówił nam niedawno Marian Maślanka, który zaufał Szwedowi. Zresztą były prezes Lwów raczej nie miał innego wyjścia, bo KSM Nermarka odgrywał kluczową rolę.
Tymczasem dotąd pierwszoligowy zawodnik bardzo dobrze odnalazł się w najwyższej klasie rozgrywkowej. Rzeczywiście imponował startami i szczególnie dobrze radził sobie na częstochowskim torze. To był jego bastion. Nie było jednak tak, że Nermark uciekał ze startu i tyle go widzieli. Powalczyć też potrafił, również na wyjazdach.
Nieoczekiwanie pierwszy sezon w barwach Włókniarza ukończył z drugą średnią w drużynie - 1,873. Rok później było jeszcze lepiej, bo 1,965. Kibice Lwów, którzy od 2010 roku byli przyzwyczajeni do tego, że ich zespół walczy o utrzymanie, z miejsca polubili szwedzkiego żużlowca. Nie tylko za to, że radził sobie z rywalami z Grand Prix czy liderami przeciwnych drużyn, ale również za to, jaki był poza torem.
Daniel Nermark odbiegał bowiem od stereotypu Skandynawa - posępnego, zimnego i wydawać by się mogło, zdystansowanego człowieka. On bardziej przypominał Australijczyka. Wyluzowany, uśmiechnięty, otwarty na otoczenie. Ze skandynawskiego ducha pozostał mu chyba jedynie stoicki spokój. Nie zdarzyła się sytuacja, aby odmówił komuś autografu czy wspólnego zdjęcia.
Co się jednak dziwić, skoro upodobał sobie Antypody. - Daniel opowiadał mi o wyjazdach do Nowej Zelandii z samym plecakiem, na luzie. Mówił mi: "wiesz, ja tam czerpię radość z życia, z jazdy na żużlu itd.". Od razu się zorientowałem, że trafił mi się kolejny, którego trzeba prowadzić spokojnie, bez żadnych napięć, nerwów i to powinno wydać. I wydało - wspomina Maślanka.
Ostatecznie Nermark spędził we Włókniarzu dwa sezony, choć plany były inne. Szkoda, bo być może napisałby wraz z tym klubem kolejne karty historii.
Czytaj również:
-> Budowa domu, dar od Boga i zbyt szybki progres
-> Kompetentny i koleżeński. Na pierwszym miejscu stawiał drużynę