Licencję zdobył w 1983 roku. Piotr Styczyński był jednym z najbardziej uzdolnionych zawodników lubelskiego Motoru w pierwszej połowie lat 80. - Na licencję jechaliśmy w dziesięciu, a dziewięciu zdało. Moim pierwszym trenerem był śp. Rysiu Bielecki, który wyszkolił wtedy wielu znakomitych zawodników - opowiada główny bohater.
Styczyński zaczął swoje jazdy w momencie, gdy klub znajdował się w najwyższej klasie rozgrywkowej. Tam odjechał sześć spotkań. Doświadczenie zbierał głównie w rezerwach, które powstały z powodu… nadmiaru wychowanków. - Nie wiedzieli co z nami zrobić, to założyli Motor II - dodaje Styczyński.
Był to swego rodzaju eksperyment, bo do stworzenia rezerw potrzebne były środki finansowe, a te szły w głównej mierze na pierwszą drużynę. Plus rezerw był taki, że kto wybił się podczas ligowego spotkania miał szansę jechać w pierwszej lidze. Motor II wygrał raptem dwa spotkania, z czego jedno dość sensacyjnie na wyjeździe w Częstochowie.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Przedpełski: Jest to frustrujące, kiedy ktoś na starcie spisuje cię na stratę. Myślę, że Apator ma fajny skład
Motor spadł do drugiej ligi, rezerwy rozwiązano, a drużynę po Marianie Staweckim na nowo budował Witold Zwierzchowski. Styczyński był jednym z tych zawodników, na których stawiał Zwierzchowski. Rok od debiutu ligowego "Styku" wraz z kolegami Andrzejem Gąbką, Januszem Łukasikiem, Piotrem Mazurkiem i Andrzejem Kowalczykiem dokonał historycznego osiągnięcia w MDMP. W 1984 roku Motor Lublin został najlepszą juniorską drużyną w kraju. - To jest nasz jedyny złoty medal w historii lubelskiego klubu - dodaje Styczyński.
Tamte zawody wspomina tak: - Zrobiłem trójkę w jednym z biegów, a później zero. Witek Zwierzchowski podszedł do mnie i mówi: widzisz, namalowałeś piękny obrazek, a teraz na niego narobiłeś. Tak się wtedy wkurzyłem, że musiałem wygrać następny bieg. Zmobilizował mnie i zwyciężyłem bez problemów.
[color=#000000]A jaki był Styczyński na torze? - Potrafiłem tak wyjść ze startu, że daszkiem od kasku zahaczałem o taśmę - stwierdza.
[/color]- Te starty miał diamentowe, a prowadzenie motocykla przy krawężniku bardzo dobrze opanowane. Styl miał trochę podobny do Marka Kępy - mówi Jerzy Głogowski, zaczynający swoje jazdy w podobnym czasie, co Styczyński. - Dusza towarzystwa, choć jak chciał, to zawsze postawił na swoim. Nienaganna sylwetka. Niesamowita jazda po małej, trzymał krawężnik. Ciężko go było odsunąć od tej smugi po wewnętrznej - tłumaczy były lider i trener Motoru Lublin.
Styczyński w kolejnych sezonach stał się jednym z wiodących żużlowców drużyny, ale w Motorze nie działo się wówczas najlepiej. Nieudana walka o awans kosztowała, a zespół nie miał w pewnym momencie na czym jeździć. W książce Macieja Maja, pt. "Z Koziołkiem na plastronie" możemy przeczytać: "Oto w ostatniej rundzie drugoligowych rozgrywek, 5 października na torze w Lublinie doszło do meczu Motor - Ostrovia. Miała miejsce wtedy sytuacja kuriozum. Zespół gospodarzy przystąpił do rywalizacji wyposażony w cztery sprawne motocykle. W dodatku jeden z nich zatarł się w parkingu przed zawodami podczas grzania". Motor przegrał wtedy 41:48. Opisana sytuacja pokazała, że klub bardzo potrzebował pieniędzy. Najłatwiej było... kogoś sprzedać.
- Już w trakcie ostatniego sezonu działacze z Tarnowa zagadali nas, czy nie chcemy z Januszem Łukasikiem przejść do Unii Tarnów. Pojawiła się dobra oferta to skorzystaliśmy, choć do ostatnich chwil prezesi nie chcieli nawet o tym słyszeć -komentuje.
Transfer doszedł do skutku. Styczyński i Łukasik zasilili tarnowską Unię i w pewnym sensie uratowali byt lubelskiego klubu. - Można powiedzieć, że początkowo to Motor zyskał więcej, dostali za nas wynegocjowane kwoty oraz Marka Iwańca, a ja od początku sezonu miałem kontuzję, a Janusz nie mógł wystąpić - mówi były żużlowiec.
W Tarnowie spędził cztery lata startując u boku Mariana Wardzały, Bernarda Jądera czy Bogusława Nowaka. Ponadto miał na swoim koncie występy w barwach klubów z Krosna, Machowej czy Krakowa. Ostatni rok kariery spędził w LKŻ Lublin.
Czytaj także:
W poniedziałek rozprawa Maksyma Drabika. Trzy scenariusze, ale wyroku raczej nie będzie.
Lwim pazurem: Świetny technik i talent, któremu zabrakło determinacji [FELIETON]