Żużel. Olle Nygren o karierze, problemach współczesnego żużla, Zmarzliku i Janowskim [WYWIAD]

Archiwum prywatne / Olle Nygren / Na zdjęciu: Olle Nygren
Archiwum prywatne / Olle Nygren / Na zdjęciu: Olle Nygren

- Mam 91 lat i czuję się świetnie - mówi Olle Nygren, najstarszy żyjący medalista Indywidualnych Mistrzostw Świata na żużlu. Trzeci zawodnik finału w Londynie z 1954 roku opowiedział nam m.in. o swojej karierze i problemach współczesnego speedwaya.

W tym artykule dowiesz się o:

Konrad Mazur, WP SportoweFakty: Proszę powiedzieć, skąd pomysł na żużel. Dlaczego akurat ta dyscyplina?

Olle Nygren: W Szwecji, jak w każdym kraju, najpierw był dirt-track, a kilka lat później pojawił się normalny żużel. Zacząłem zaraz po zakończeniu II wojny światowej. Wychowałem się w Sztokholmie. Najpierw były zwykłe motocykle, na których jeździłem przez prawie cały rok. Potem maszyny o pojemności 250 ccm. Niewiele później założyli klub w Norrkoeping i zacząłem tam swoje jazdy. Braliśmy udział w test-meczach w Norwegii, gdzie jako młody zawodnik prezentowałem się z bardzo dobrej strony. W 1948 roku organizowali w Sztokholmie mistrzostwa Szwecji, które wygrałem. W następnym sezonie mistrzostwa były już oficjalnie, a na stadionie zebrało się 20 tysięcy ludzi i też byłem najlepszy. W podobnym czasie zwyciężyłem w mistrzostwach Szwecji w motocrossie. Próbowałem wielu motosportów w swoim życiu.

Harald Olof Ingemar Nygren, to pana pełne imię i nazwisko. Jednak do pana przylgnął pseudonim Varg-Olle.

W tamtym czasie klub widział, że jestem jednym z wyróżniających się, młodych zawodników, to nazwali mnie Varg, czyli Wilk. Klub stawiał pierwsze kroki, a ja byłem jednym z pierwszym żużlowców w Vargarnie. A Olle, to skrótowa wersja od moich imion.

Urodził się pan 11 listopada, wie pan, że w Polsce to święto niepodległości?

Naprawdę? Doskonale wiedzieć. Teraz mam już coś wspólnego z waszym krajem. Ważniejsze jest dla mnie to, że urodziłem się tego samego dnia, co następca tronu szwedzkiego, późniejszy król, Gustaw VI Adolf, a w dodatku w tym samym roku, gdy rozpoczął się kryzys światowy w gospodarce (śmiech). Teraz historia się powtarza. Druga wojna światowa to było straszne doświadczenie. Byłem też w Afryce i pamiętam apartheid. Teraz mam 91 lat i czuję się świetnie.

ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: jak przygotować sprzęgło

Przetarł pan szlaki szwedzkim żużlowcom do ścisłego topu. Był pan pierwszym, który wyróżniał się na angielskich torach.

Harringay, moja pierwsza drużyna, ma w moim życiu pewien sentyment. Miałem motocykl, który doskonale się spisywał i robiłem na nim dobre wyniki. Nie zapomnę występu, gdzie zdobyłem maksymalną sumę 18 punktów. Spędziłem tam raptem dwa miesiące, bo wkrótce Szwecja mnie zdyskwalifikowała i zakazała jazdy na wyspach. Tym samym straciłem szanse na zarobek, a pieniądze w Anglii były jednak lepsze niż w moim kraju. Próbowałem odwoływać się od tej decyzji, ale nic nie wskórałem. Po mnie przyszedł Ove Fundin. Ścigaliśmy się z nim w Norwich Stars. Byliśmy w RPA wraz z najlepszymi szwedzkimi zawodnikami.

W 1953 roku wystąpił pan w finale na Wembley. Jak pan wspomina tamte zawody? Czwarte miejsce w debiucie było zadowalające, czy czuł pan na sobie presję by wywalczyć medal?

Absolutnie nie. Od kiedy zacząłem jeździć na żużlu, a później zobaczyłem zdjęcia w gazetach o finale na Wembley, chciałem koniecznie tam być. Najważniejsze było się tam znaleźć. Eliminacje były bardzo długie, a od początku brało udział około czterystu zawodników, a tylko szesnastka wchodziła do finału.

W kolejnym roku także zakwalifikował się pan na Wembley. Było jeszcze lepiej.

Wtedy czułem się bardzo dobry. Miałem dobrą formę zarówno w żużlu jak i motocrossie. Wziąłem też udział w test-meczu reprezentacji Szwecji przeciwko Reszcie Świata, chyba właśnie na tym samym torze, co miał być finał światowy. Wembley jako tor bardzo mi się podobał. Był płaski, równy, bez żadnych niespodzianek. To był znakomity obiekt, który nie był dosłownie żużlowy, ale liczyła się dyspozycja dnia. Przegrałem baraż z Brianem Crutcherem, ale jest co jest. Byłem pierwszym Szwedem z medalem IMŚ. W tym samym finale jechał ze mną Ove Fundin, który był ostatni, a już dwa lata później został mistrzem i mnie przebił. Szkoda, że tak krótko byłem najlepszy (śmiech).

Medaliści finału IMŚ z 1954 roku. Od lewej: Olle Nygren (brązowy medal), Brian Crutcher (srebrny), Ronnie Moore (złoty) / fot. archiwum Olle Nygrena
Medaliści finału IMŚ z 1954 roku. Od lewej: Olle Nygren (brązowy medal), Brian Crutcher (srebrny), Ronnie Moore (złoty) / fot. archiwum Olle Nygrena

Jak z pana perspektywy wyglądał żużel lat powojennych. Z epoki lat 50-tych i medalistów IMŚ pozostali jeszcze wspomniany Ove Fundin i Barry Briggs. Niech pan opowie jak wyglądał tamten żużlowy świat.

Wszystkie kluby budziły się do życia. Nie było telewizji, więc wszystkie informacje czerpało się z oglądania na żywo albo z prasy. Zebrałem trochę gazet, gdzie jestem na pierwszej stronie, to świetne pamiątki. Później gdy pojawiła się telewizja, to udzielałem wywiadów. Ogólnie żużel tamtych lat to wielkie tłumy na stadionach. Do Anglii chcieli się dostać wszyscy. Najpierw Australijczycy, potem Szwedzi, Norwegowie, Duńczycy, Polacy czy Czechosłowacy. Na meczu potrafiło być ponad 20 tysięcy ludzi. Tak było, gdy byłem młody. Moja kariera w żużlu trwała ponad 25 lat, a na sam koniec, gdy zdobyłem 13 punktów na 15 możliwych, mecz oglądało raptem 200 ludzi. To pokazuje pewną sytuację.

Wielu zawodników z Polski jak trafiło do Anglii do łapało się za głowy, że są tam takie pieniądze. Rzeczywiście tak było?

Nie sądzę, że dorobiłem się majątku w tym sporcie. Dlatego szukałem innych zajęć. Zdarzały się imprezy, gdzie płacono lepiej. Ove Fundin mówił kiedyś, co z tego, że jestem pięciokrotnym mistrzem skoro, muszę zakładać własny biznes. Prowadziłem szkółkę żużlową, startowałem w wyścigach motocyklowych, brałem udział w rajdach samochodowych. W swoim życiu zwiedziłem wiele krajów, od Azji po Afrykę Południową. Startując w różnych motosportach, z żużlem włącznie. Był jeszcze ice-racing z bardzo dobrym skutkiem.

To co wyróżniało pana na torze to… białe buty. Proszę powiedzieć skąd taki pomysł, skoro żużlowcy w dużej mierze byli ubrani na czarno, a kurz i pył właśnie na takim ekwipunku mniej rzucał się w oczy.

To było zaraz po wojnie, gdy przyjechałem pierwszy raz do Anglii. Jeździł taki żużlowiec jak Ken Le Breton. Nazywali go White Ghost. Zmarł bardzo wcześnie. Na tle innych bardzo się wyróżniał, bo cały jego ubiór był biały. Pomyślałem, świetnie to wygląda, a ja to podłapałem. Miałem też zielony szalik. Wtedy to było potrzebne, aby chronić twarz i szyję. Chciałem też coś zaznaczyć od siebie. Ścigałem się w tych butach praktycznie od początku przez 20 lat (śmiech).

Co panu najbardziej podobało się w żużlu?

Sam fakt, że w tym sporcie się pojawiłem. To było najbardziej pasjonujące. Jazda przy wielotysięcznej publiczności. Podpisywanie autografów dla małych chłopców, którzy otaczają cię ze wszystkich stron. Rozmowa z dziennikarzami i fanami. Prasa pisała wszystko, w ten sposób ludzie się o nas dowiadywali, może nie przepadałem za tym by brać w udział spotkaniach fanklubów. Dla takich chwil było warto.

Pamięta pan polskich żużlowców?

Tak, oczywiście. Połukard! Kilka razy jeździłem w Polsce. Nieraz organizowaliśmy obóz dla polskich żużlowców i przekazywaliśmy im swoje rady. Wizyta w Bydgoszczy czy Rybniku to było coś. Tor w Częstochowie bardzo dobrze pamiętam. Połukard po moich radach był pierwszym Polakiem, który dostał się do finału światowego. Woryna był niesamowity, dobry technicznie. Bardzo bystry zawodnik, a do tego bardzo zaradny życiowo.

Olle Nygren podczas meczu ligi brytyjskiej / fot. archiwum Olle Nygrena
Olle Nygren podczas meczu ligi brytyjskiej / fot. archiwum Olle Nygrena

Mówił pan o swojej pasji w sportach motorowych. Po karierze zagrał pan w czterech filmach m.in. Motorkavaljer czy Icy Riders. Jak pan to wspomina?

Szczerze? Te nazwy niewiele mi mówią. Brałem udział w wielu programach telewizyjnych i dobrze się bawiłem. Najważniejsze było, że mogłem się tam pościgać (śmiech).

Co pan sądzi o dzisiejszym żużlu?

Żużel jest sportem innym, niż wtedy gdy startowałem. Teraz możemy o nim poczytać w książkach, czy gazetach. Moim zdaniem Anglia i Szwecja są już trupami. Wiele klubów zbankrutowało, a stadiony sprzedano. To wszystko jest zbyt drogie. Za dużo wykłada się pieniędzy już na sam początek. Jest wielu młodych chłopaków, którzy chcą uprawiać sport, ale jak widzą koszty żużla to szybko rezygnują. W moich czasach kupiłem motocykl za 300-400 funtów. Dlatego też zacząłem uprawiać ten sport, bo nie byłem bogaty, a chciałem jeździć. Jak możesz opłacić mechaników, sprzęt, podróże, jeśli dostajesz tak małe pieniądze? To żałosne. Kluby mogą się starać, ale to ich wszystko przerasta. Dwa kółka to nie tylko żużel, ale kolarstwo, cross, motocross. Żużel musi się zmienić jeśli chce przetrwać.

Coś jeszcze się panu nasuwa na myśl?

Na pewno nie podoba mi się ta przesadna skrupulatność ze startami. Żużel sporo traci przez różne przerwy, to wypadki, powrót do parku maszyn, tam przerwany start, powtórka. Mecz, zawody się wydłużają, a ludzi nie interesuje oglądanie trybun, ale akcja i ściganie. W moich czasach rzeczy szły bardzo szybko. Wyjście spod taśmy, następnie do bandy, jak był upadek to trwało to dwie minuty i zaraz powtórka. Odnoszę też wrażenie, że nie do końca mamy ludzi w światowym żużlu, którzy wiedzą, jak się do tego zabrać. Sam Londyn miał pięć albo więcej klubów. Dzisiaj tam nie ma nic. To jest nieprawdopodobne. Żużel trzyma tak naprawdę polska liga i Grand Prix.

Może jest jakiś zawodnik, który robi na panu wrażenie?

Tak. To wasz polski mistrz Bartosz Zmarzlik! Ten chłopak jest nieprawdopodobny. W żadnym wypadku nie jest to szalona jazda. Ma doskonałą kontrolę nad motocyklem. Upadek z zeszłego roku pokazał, że mimo młodego wieku, wie co zrobić z maszyną, gdy znajdzie się nierówność na torze i trzeba ją odpowiednio położyć albo ujarzmić. Robi to lepiej niż ktokolwiek inny. Podoba mi się też Janowski. Bardzo fajny zawodnik, na którego nie można narzekać, co do umiejętności i stylu jazdy. Fredrik Lindgren już swoje przeszedł jako zawodnik, bardzo go lubię. Wyróżniał się na tle pozostałych, ale uważam, że miał zbyt dużo ciężkich kontuzji, to niestety dało o sobie znać. Lindgren jest świetny, ale Zmarzlik jeszcze lepszy, to cudowny chłopak (śmiech).

91 lat to piękny wiek. Ma pan jeszcze jakieś marzenia?

Przeżyć jeszcze trochę lat (śmiech). Trochę podróżuję, a ludzie mi powtarzają: "daj sobie spokój". Tam nie możesz jechać, nie wolno, ale ja robię swoje i jadę. Mam wszystko uporządkowane. Zapas doświadczeń i zdrowy rozsądek. Wróciłem z Gambii dwa tygodnie temu. Spędziłem tam szesnaście dni, jestem i doskonale sobie radzę. Nie słucham polityków i tych ich wystąpień. Chciałbym jeszcze trochę zobaczyć, ale nie wiem w jakim kierunku to wszystko rozwinie się na świecie. Chciałbym oglądać jak najwięcej żużla. W Polsce ma się dobrze i niech tak pozostanie, a inne kraje, jak Dania, Anglia czy Szwecja niech się rozwijają. Oby żużel stał się tańszy, młodzi ludzie chcieli go uprawiać. Znaleźli się nowi pasjonaci tego sportu, by stadiony były pełne.

Zobacz także:
Po bandzie: Na żużel wchodziłem jak do Capitolu [FELIETON]
Suskiewicz pytał, dlaczego Hancock testuje opony Anlas. Amerykanin odpowiada

Źródło artykułu: