Jest wrzesień 2008 roku. Allen wysupłał z kieszeni pięciocyfrową kwotę, aby pokonać biurokrację, ale wciąż wspina się po stromym zboczu. Całość inwestycji Trumpa ma zamknąć się w kwocie 450 tysięcy funtów. Przywrócenie żużla w Exeter to niemalże obowiązek wynikający z więzów krwi. Dziadek Allena oglądał żużel na starym stadionie Exeter Falcons przy County Ground od 1929 roku. Najpierw nakarmił metanolem swego syna, a później wnuczka, który z zapartym tchem słuchał opowieści o herosach przedwojennego speedwaya. Vic Huxley i Ron Johnson byli pierwszymi idolami Trumpa. Dziadek stawiał przed Allenem kubek herbaty z mlekiem i nasączał uszy młodego fana historyjkami ze świata żużla. - Musisz pamiętać - ozwał się do wnuczka - że żużel jest piękny w naszym rodzinnym Exeter, bo tor przy County Ground nie jest płaski. Tylko wysoko podniesione wiraże dają ogromną frajdę żużlowcom i widzom. Allen rozdziawiał otwór gębowy, bo sądził, że wszystkie tory w Anglii wyglądają jak obiekt sokołów w Exeter. Długo uważał też, że Jack Geran był mistrzem świata na żużlu, bo raz podsłuchał rozmowę dziadka z ojcem stojąc na bosaka przed drzwiami dziecięcej sypialni. - Dziadek opowiadał tacie z wypiekami na twarzy o mistrzostwach świata, które wygrał Jack Geran. Nie wiedziałem wtedy, że Jack wygrał tylko rundę kwalifikacyjną do IMŚ, a nie finał! W nocy leżąc w swoim pokoiku, śniłem o tym jak leżę pod wielkim podium, na którym stoją obok siebie Juan Manuel Fangio (Argentyńczyk, pięciokrotny mistrz świata w Formule 1 w latach 50-tych) oraz Jack Geran i poklepują się po plecach. Dopiero, gdy wytarłem mleko spod nosa, uświadomiłem sobie, że Geran nigdy nie został mistrzem świata… - zawstydza się Allen.
Miłość do zapachu żużla w rodzinnym mieście była tak ogromna, że gdy w październiku 2004 roku zmarł na raka były promotor sokołów Colin Hill, Trump rozpoczął bój o reanimację speedwaya w Exeter. - Dziadek i ojciec wpoili mi jedną prawdę - jeśli chcesz przejść z chlubą przez życie, musisz wierzyć, że pokonasz największe przeszkody. Fruwałem w przestworzach dzięki determinacji i zaangażowaniu w przedsięwzięcie o nazwie speedway w Exeter. Gdyby nie szacunek dla dziadka i ojca oraz świadomość, że Exeter to moje miasto rodzinne, dawno dałbym sobie spokój. Myślę, że przywiązanie do lokalnych wartości jest kluczem do sukcesu. Jeśli w Cradley Heath czy w Leicester znajdzie się maniak żużla z paroma groszami przy duszy, będzie szansa, że speedway odrodzi się w tych ośrodkach - marzy Trump.
Stos dokumentów i wola walki to jednak za mało. Szpadel wciąż ani myśli rozrywać powłokę ziemi. Były oficer prasowy i menedżer Exeter Falcons, Tony Lethbridge, uważa, że speedway będzie rozwijał się w hali! - Starcie z ekologami, biurokratami, normami spalin w powietrzu jest koszmarnie nierówną bitwą. Poszukiwanie namiastki dawnego toru County Ground to syzyfowa praca. Żużel pod dachem to jedyne wyjście. GP w Cardiff, gala lodowa w Telford czy Bożonarodzeniowe ściganie w Brighton Centre to dowody na to, że speedway świetnie sprzedaje się na zadaszonych obiektach. Oczywiście nie zbudujemy w hali tak długiego toru jak stary County Ground, który miał 396 metrów, ale Graham Reeve, mój przyjaciel ze Speedway Control Bureau poparł mój pomysł, który zakłada, że nowy tor mieściłby się w granicach 200 - 220 metrów. Plymouth dysponuje torem o długości 216 metrów i wszystko jest w majestacie prawa. Odłóżmy więc szpadel, znajdźmy stare magazyny czy budynki farmerów, przeróbmy je i będzie speedway, że głowa mała! - zapala się do pomysłu Lethbridge.
Trump szuka, a póki co musi nacieszyć się faktem, że w jego zespole Coventry Bees jeździ człowiek, który dbał o widowiskowy żużel na County Ground w Exeter - Chris Harris. - Nigdy nie miałem daru do błyskotliwych startów, więc musiałem walczyć na dystansie o punkty. Publiczność w Exeter uwielbiała moje szarże i bomby zrzucane znienacka na rywali. Ktoś rzucił hasło: Bomber i tak już zostało. Nie ma to żadnego związku z Sir Arthurem Harrisem, szefem Bomber Command podczas II wojny światowej. Sir Arthur Harris walczył z nazistami, a dziś, gdy mnożą się ataki terrorystyczne na świecie, niektórzy ludzie mają mi za złe, że noszę taką ksywkę. To tylko ksywka i jeśli ludzie przestaną tak na mnie wołać, niczego to nie zmieni. Będę wciąż normalnym gościem - dodaje Chris.
Coventry to zespół z charakterem o czym w miniony piątek 24 lipca, dość boleśnie przekonali się piraci z Poole. Podopieczni Neila Middleditcha prowadzili 7 punktami po 11 wyścigach, aby przegrać wyjazdowy mecz z pszczołami 43:46! Sygnał do zrywu dał Edward Kennett, o którego Coventry toczyło zażarty bój z Bobem Dugardem z Eastbourne. Były żużlowiec, dziś promotor i menedżer pszczół, Colin Pratt, nie lubi mówić po próżnicy i krótko podsumował batalię o Kennetta. - Chcę tylko przypomnieć Bobowi Dugardowi, że nie handluje bydłem. Żużlowcy to wspaniali ludzie, którym trzeba pomóc na początku kariery. Nie wolno zamykać ich w klatce i wystawiać na targowisku dla uciechy gawiedzi - rzekł Pratt. W piątek Kennett odwdzięczył się Prattowi za nieustępliwość wykazaną w zimie i poprowadził Coventry do odrodzenia zdobywając 13 punktów+bonus. Jedynie Edward potrafił znaleźć sposób na świetnie jeżdżącego pirata - Hansa Andersena. W poniedziałkowy wieczór nie będzie jednak lżej, gdyż na tor Brandon pod Coventry przyjeżdża ekipa Jona Cooka. Co prawda do składu Coventry powrócili już rekonwalescenci: Olly Allen i Ben Barker, ale dłuższą przerwę ma Rory Schlein. 23 sierpnia Olly Allen będzie obchodził swoje święto - tego dnia do Brandon przyjadą jego przyjaciele na turniej rocznicowy - testimonial, ale najpierw Allena czeka ciężka przeprawa z Lakeside Hammers. Tym bardziej, że gwiazda Lakeside - Lee Richardson jeździ bezbłędnie w Anglii. W sobotę Richardson wykręcił czysty komplet 15 punktów na wyjeździe w Eastbourne. Lee zna doskonale obiekt Coventry, bo ścigał się w przeszłości dla pszczół. Co więcej, Peter Kenyon, doktor zespołu Coventry, wybawił Richardsona z największych kłopotów zdrowotnych jakie przydarzyły się w życiu Anglikowi. - Nie wiem co począłbym bez doktora Petera Kenyona - zwierza się Lee. - Peter wspierał mnie przez najtrudniejszy okres. Był taki czas, gdy nie mogłem chodzić, bo miałem zaburzenia równowagi, zawroty głowy i uczucie przemęczenia. Medycy początkowo podejrzewali, że cierpię na raka prostaty. Pewnego razu podczas zawodów w Poole, nie wytrzymałem z bólu podczas jazdy i po 2 okrążeniach upadłem na tor. Ludzie przykleili mi łatkę aktora, bo moja mama Julie była kiedyś reporterką w telewizji, a tata Colin jeździł na żużlu, więc zna się na trikach. Tak ciężko ludziom pojąć, że drugi człowiek może po prostu chorować. Przez pięć, sześć miesięcy przechodziłem rozmaite badania, ale nikt nie potrafił poprawnie zdiagnozować przyczyny mojego bólu. Potrafiłem obudzić się rano po 10 godzinach snu i czuć się jakbym nie zmrużył oka tej nocy. To okropne doznanie - wyznaje Lee.
Richardson miał pecha, bo niemoc dopadała go głównie w momentach, gdy Sky Sports przyjeżdżała sfilmować mecz z jego udziałem. Ludzie zaczynali szeptać, że Lee nie ma charakteru, że skończył się jako żużlowiec. Dziś Anglik udowodnił plotkarzom, że potrafi jeździć na żużlu, przyjąć na swe barki ciężar walki i stawić się w parkingu z wysoką gorączką jeśli drużyna potrzebuje jego pomocy. - Okazało się, że to infekcja gruczołu prostaty, która pozostanie we mnie na zawsze. To nie gen, z którym się rodzisz, to nie jest choroba, którą możesz zarazić innych, ale zwykła infekcja, która wdziera się do organizmu. Doktor Kenyon doszedł po nitce do kłębka i stwierdził, że nabawiłem się jej podczas pobytu w Australii. Musiałem zapytać zaufanego doktora, a za takiego uważam Petera czy mogłem zainfekować się podczas uprawiania seksu, gdyż byłem wtedy kawalerem. W odpowiedzi usłyszałem, że nie, bo zainfekowałem się wodą. Kto był w Australii, ten wie, że woda z kranu może przysporzyć sporo kłopotów. Wtedy, gdy karmiono mnie informacjami o raku, czułem jak świat się pode mną chwieje. Na szczęście żona, rodzice i doktor Peter dodali mi otuchy i sprawili, że nie załamałem się. Zdrowie jest bardziej istotne od zdobyczy punktowej na torze. Nikomu nie życzę dręczących myśli o nowotworze, bo głowy nie sposób wyłączyć. Trudno uświadomić sobie fakt, że masz niewiele ponad 20 lat i cierpisz na chorobę, która zabija mężczyzn po 50-tce, ale nie młodych ludzi. Życie jest jednak pełne niespodzianek i nigdy nie wiesz co czeka cię za rogiem ulicy… - wspomina chwile grozy Lee.
Dziś otrzyma wsparcie od Piotra Świderskiego, który cieszy się z powrotu do Elite League. - Dziękuję za wszystko ekipie Ipswich, ale teraz jestem już zawodnikiem Lakeside. Bardzo mi zależy na ściganiu się w Anglii. Co prawda, nie ma chwili wytchnienia, bo w kalendarzu jest jeszcze Polska i Szwecja, a na dodatek trzeba pilnować się, aby nie przesadzić ze zmęczeniem. Ważne, że Lakeside rozgrywa mecze na własnym torze w piątkowe wieczory, co sprzyja zręcznemu ułożeniu harmonogramu startów. A poza tym, że piątek jest dogodnym terminem, wiem, że Anglia mi służy, rozwijam się na Wyspach i chcę kontynuować ten trend - wyznaje Świder. Jon Cook tylko zaciera ręce słysząc tą argumentację Piotra…
Tomasz Lorek