Tai Woffinden nie ma najlepszych skojarzeń z Lublinem. Przed rokiem jego udział w meczu z Motorem zakończył się już na pierwszym wyścigu. Został przyblokowany pod bandą, wywrócił się i doznał kontuzji. Początkowo wydawało się, że niegroźnej. Dopiero kolejne badania wykazały uraz kręgosłupa.
- Złamałem kręg T4. Gdyby uraz był ciut wyżej albo ciut niżej, to istniało spore ryzyko, że byłbym teraz sparaliżowany. Kość pękła od lewej do prawej strony po przekątnej. W tym miejscu jest ona otoczona miękką tkanką. I to mnie uratowało. Bo kręg się przemieścił, ale został przytrzymany - opisywał sytuację zawodnik Betard Sparty Wrocław w "Speedway Starze".
Co jest nie tak z tym Lublinem?
To pytanie zadawał sobie Woffinden w trakcie tegorocznego meczu w Lublinie. Tym razem już na próbie toru Brytyjczyk zahaczył nogą o krawężnik i nabawił się kontuzji. Pierwsza diagnoza - złamana noga. Kończyna została zmrożona i Woffinden przystąpił do zawodów. Zdobył 13 punktów i bonus, był najlepszym zawodnikiem swojej ekipy.
ZOBACZ WIDEO Pojedynek Pawlickiego ze Zmarzlikiem, pogoń Woffindena i nie tylko. Kronika 8. kolejki PGE Ekstraligi
- Nie mam pojęcia, co się dzieję, gdy jadę przeciwko Motorowi Lublin. Najpierw uszkodziłem kręgosłup, później - we Wrocławiu - złamałem stopę, teraz znów doznałem takiego urazu - opowiadał Woffinden w nSport+.
Jak to możliwe, że żużlowiec był w stanie jechać tak skutecznie z uszkodzoną nogą? W tej dyscyplinie to nic nowego. - To niebywale dziwna sytuacja. Gdy dociskam motocykl stopą, ona - o dziwo - nie boli. Ale już gdy chodzę, czuję piekielny ból - dodawał Brytyjczyk.
Dla Woffindena ból nie jest niczym nowym. W przeszłości zdarzało mu się już startować m.in. ze złamaną kością łódeczkowatą. Wtedy sytuacja była gorsza. O ile noga tak bardzo nie pracuje na motocyklu w trakcie jazdy, o tyle ręka odpowiada za utrzymanie kierownicy.
Spawanie, metal i jazda
Żużlowcy do jazdy z niezaleczonymi kontuzjami przyzwyczajeni są od lat. Sławę zdobyła swego czasu klinika Briana Simpsona w brytyjskich Ipswich, gdzie masowo leczyli się żużlowcy, w tym Polacy. Simpson jako jeden z pierwszych w środowisku zaczął oferować "spawanie" kości poprzez użycie specjalistycznego lasera, potem w ofercie innych klinik pojawiło się łączenie kości metalowymi prętami czy płytkami.
Medycyna poszła do przodu, więc obecnie żużlowcy nie muszą się wybierać na Wyspy. Tego typu operacje przeprowadza się i u nas. Zabiegi pozwalają szybciej wrócić na tor, a po kilku miesiącach - zazwyczaj po zakończeniu sezonu - dochodzi do kolejnej wizyty. Wtedy żelastwo jest wyciągane z organizmu.
Spawane zazwyczaj są miejsca dość sztywne, które się nie przemieszczają w trakcie ruchu. Nie da się znacząco przyspieszyć złamania kości łokciowej czy udowej, ale kości ramiennej czy obojczyka już tak.
Jason Doyle w roku 2017 został nawet mistrzem świata, mimo że do prezentacji przed zawodami i po parku maszyn poruszał się o kulach. Miał zmieloną stopę wskutek poważnego wypadku. Niemal przez cały sezon była ona opuchnięta tak mocno, że Doyle musiał korzystać ze specjalnego buta.
Czy Doyle ze złamanymi kośćmi powinien wsiadać na motocykl? Lekarze nie widzieli przeciwwskazań, choć trener Marek Cieślak chwytał się za głowę, gdy widział stan kończyny swojego podopiecznego. W tym miejscu znów musimy wrócić do specyfiki żużla - podczas jazdy Doyle nie naciskał kontuzjowaną stopą o podłoże, więc nie czuł aż tak dużego bólu. Co innego, gdy musiał chodzić po parku maszyn.
Żużlowiec to nie piłkarz
Po poważnych wypadkach żużlowców furorę wśród kibiców robią na memy, na których upadek zawodnika zestawiany jest chociażby ze wślizgiem na piłkarzu. Żużlowiec wstaje, otrzepuje się z brudu i jedzie w powtórce wyścigu. Piłkarz często symuluje, wyje z bólu, choć został lekko draśnięty. Oczywiście, tego typu memy są dość stereotypowe, ale coś racji w nich jest.
Trzeba mieć przy tym świadomość, że żużlowiec to nie piłkarz - nie dostaje tygodniowej czy miesięcznej pensji. Zarabia głównie, a w większości przypadków tylko na torze. Pauza wymuszona kontuzją oznacza brak źródła przychodów, a trzeba opłacić mechaników, leasing busa czy ZUS.
- W kalendarzu, zwłaszcza w obecnym sezonie, mamy mecz za meczem. Zawodnicy nie chcą tracić pieniędzy poprzez absencję na spotkaniach. Dlatego jeżdżą z kontuzjami, niedoleczonymi urazami. Odpuszczenie nawet jednego czy dwóch meczów to ogromna strata finansowa - powiedział Jan Krzystyniak, były żużlowiec i trener.
Krzystyniak niedzielne zachowanie Woffindena opisał jednym słowem - głupota. - Zdrowie jest tylko jedno. Ja bym się nie posuwał do takich ruchów. Każdy uraz trzeba jednak wyleczyć, bo inaczej da o sobie przypomnieć na starość - dodał nasz rozmówca. Tyle że on startował w innych realiach, gdy zawodów w kalendarzu nie było tak wiele, a i pieniądze w żużlu były mniejsze.
Czytaj także:
Jason Doyle padł ofiarą pandemii
Trafienie składu PGG ROW-u Rybnik jak totolotek