Bartosz Komsta, ratownik medyczny: Wchodząc wiedziałem, że jest tam koronawirus

Zdjęcie okładkowe artykułu: Materiały prasowe / Mariusz Sądy / Na zdjęciu: Bartosz Komsta (z lewej) i Leon Madsen (z prawej)
Materiały prasowe / Mariusz Sądy / Na zdjęciu: Bartosz Komsta (z lewej) i Leon Madsen (z prawej)
zdjęcie autora artykułu

Przed tygodniem pisałem, że powrót kibiców na stadiony jest już coraz bliżej. Nie czuję się prorokiem, ale teraz wiemy, że to stało się faktem. Dziś niestety nie przeczuwam końca epidemii. Niedawno sam byłem w środku nowego dużego ogniska wirusa.

W tym artykule dowiesz się o:

Przez ostatnie tygodnie na łamach WP miałem możliwość pisania tekstów, w których dzieliłem się swoimi odczuciami z dyżurów jako ratownik medyczny. Celowo nie użyłem tu słowa przyjemność, bo jeśli czytelnicy portalu mieli się dowiedzieć o tym, że jeden z autorów jest zawodowo ratownikiem medycznym, to wolałbym, żeby to nadeszło przy innej okazji niż walka z pandemią. Doskonale pamiętam swoje pierwsze relacje z dyżurów, gdzie panował wszechobecny strach, niepewność i ogólna dezinformacja. Teraz już wiemy o wiele więcej, a to co trzy miesiące temu było czymś nowym teraz jest zwykłą rutyną.

Od dziś nie musimy zakrywać nosa i ust w przestrzeni publicznej. Proces odmrażania wszystkiego, co paradoksalnie zamarło tej wiosny, wkracza w ostateczną fazę. Przed tygodniem pisałem, że w temacie otwarcia obiektów sportowych dla kibiców widzę malutkie światełko w tunelu. Sam nie spodziewałem się, że jeden tydzień rozjaśni tyle niewiadomych. Szczególnie mocno śledziłem doniesienia dotyczące drugiej ligi żużlowej, gdzie po roku przerwy na tory wraca rzeszowski ośrodek. Informacja o dostępności 25 proc. krzesełek na trybunach sprawiła, że profil facebookowy Rzeszowskiego Towarzystwa Żużlowego został zasypany lawiną pytań o dostępności karnetów. Jako jeden z administratorów tego profilu mogę już dziś śmiało poinformować, że w Rzeszowie uda się zapełnić wszystkie z tych 25 proc. miejsc, co daje prawie cztery tysiące kibiców. Miejscowi kibice mogą się tylko cieszyć, że to właśnie w Rzeszowie znajduje się największy żużlowy obiekt spośród wszystkich drugoligowych drużyn. Dla porównania w sąsiednim Krośnie 25 proc. pojemności stadionu wyniesie około tysiąca miejsc dla fanów.

ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Jason Crump

Tak jak wspomniałem, sytuacja epidemiologiczna wydaje się być opanowana. Każda decyzja o poluzowaniu obostrzeń musi być uargumentowana i uzasadniona. Statystyki rosną tam, gdzie jest mało i dużo. Mało miejsca i dużo ludzi. I tak właśnie podczas jednego z ostatnich dyżurów dyspozytor przyjął informację o potwierdzonym przypadku zarażenia wirusem Sars CoV-2 w jednym z warszawskich ośrodków dla cudzoziemców. Oznaczało, że każdy z pozostałych lokatorów oraz pracowników tego ośrodka jest automatycznie objęty kwarantanną.

Pełniłem wówczas dyżur na tzw. "wymazówce", czyli jednej z karetek przeznaczonych do pobierania wymazów u pacjentów z podejrzeniem koronawirusa. Gdy usłyszałem informację, że do pobrania jest 140 wymazów, to pierwszą rzecz, o jaką poprosiłem, to zorganizowanie dodatkowych ludzi do pomocy. Drugorzędną kwestią było to, że niezależnie czy z czyjąś pomocą, czy też zdany sam na siebie, będzie to kolejny dyżur, który nie skończy się po dwunastu godzinach.

Do wspomnianego ośrodka udaliśmy się w kilkuosobowym zespole. Wcześniej założyliśmy pełne pakiety epidemiologiczne i wzajemnie zadbaliśmy o to, aby każdy z nas był dokładnie zabezpieczony. Przed startem całej misji podzieliliśmy się pracą i zadaniami. Wchodząc do takiego miejsca w głowie medyka tli się milion myśli. Było to dla nas czymś w rodzaju wejścia do jaskini lwa. Bo ten wirus na pewno tam był, skoro u jednego z mieszkańców wynik się potwierdził. Wchodząc tam liczyłem się z obecnością wirusa, ale to jedynie u nas wyzwoliło poczucie obowiązku pomocy pozostałym, dla których sytuacja niewątpliwie była mocno stresogenna.

Część z nas pobierało wymazy, a inni dbali o odpowiednie zabezpieczenie próbek i przypisanie każdego pacjenta do uniwersalnego kodu. Staraliśmy się zrobić naszą pracę możliwie najszybciej, ale jednocześnie z należytą starannością. Niestety brak znajomości języka polskiego i angielskiego nie ułatwiał współpracy z pacjentami. Po kilku godzinach opuściliśmy budynek i mogliśmy rozpocząć dezynfekcję i proces uwolnienia się z tych niemalże nieprzepuszczających świeżego powietrza kombinezonów.

Wracając do tematu wyjściowego, to właśnie takie miejsca uważam za powody, dla których statystyki nowych zakażeń wciąż będą utrzymywać się na pewnym poziomie i nie zejdą poniżej niego. Duże zakłady pracy, ośrodki dla cudzoziemców, akademiki (te na szczęście jeszcze przez kilka miesięcy pozostaną niezamieszkane), a więc wszystkie miejsca, gdzie kuchnia, stołówka czy łazienka często są wspólne.

O stadiony się nie martwię, bo głęboko wierzę, że kibice, którzy dostaną szansę wejścia na trybuny obiektów sportowych, odwdzięczą się odpowiedzialnością i rozsądkiem. Zdaję sobie sprawę, że świętowanie zwycięstwa swojej ukochanej drużyny w meczu derbowym z największym rywalem trudno jest robić bez wzajemnych uścisków lub tańczenia "labada" (kibice mnie zrozumieją). Od razu też uprzedzę, że wybierając się na stadion trzeba będzie się uzbroić w cierpliwość, gdyż proces wejścia i wyjścia może się przedłużyć ze względu na wymagany odstęp dwóch metrów.

Bartosz Komsta Ratownik medyczny Dziennikarz działu Żużel - WP SportoweFakty

Czytaj też: Koronawirus. Bartosz Komsta, ratownik medyczny: Chciałbym już traktować to jako wspomnienie PGE Ekstraliga na 25 procent. Tysiące kibiców będzie zgrzytać zębami

Źródło artykułu: