Trzeci bieg meczu pomiędzy Betard Spartą Wrocław a PGE Marmą Rzeszów. Na wyjściu z pierwszego łuku Lee Richardson zahaczył o tylne koło Tomasza Jędrzejaka, a następnie Fredrika Lindgrena. Brytyjczyk stracił panowanie nad maszyną i uderzył w drewnianą bandę. Szybko pojawiły się przy nim służby medyczne.
Richardson ruszał nogą. Medykom zdążył przekazać, że go boli. Gdy był transportowany do karetki, rozmawiał z lekarzami. Nic nie zwiastowało tragedii, jaka miała się wydarzyć w ciągu najbliższych godzin.
To tylko kolejny, zwykły wypadek
Gdy doszło do wypadku, jego matka akurat znajdowała się w ogrodzie. Zadzwonił telefon. Gdy Julie Richardson usłyszała w słuchawce, że jej syn miał wypadek, nie przejęła się. - Żużlowcy regularnie łamią kości. Łamią ręce, obojczyki, nogi. Pomyślałam sobie "o kurcze, co on znowu zrobił"? - powiedziała po latach w "Daily Star".
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Jason Crump
Prawda była jednak zupełnie inna. W tym czasie we Wrocławiu rozgrywał się dramat. Richardson wskutek wypadku doznał obrażeń wewnętrznych, o których lekarze na terenie stadionu nie mogli wiedzieć. - Emma (żona Lee - dop. aut). powiedziała mi, że nie brzmi to dobrze, że może mieć odmę płucną albo złamaną nogę. Taki był pierwszy komunikat. Nie brzmiało to tak źle, jak było naprawdę - dodała Julie Richardson.
Wkrótce w domu Richardsonów pojawił się Craig - brat Lee. - Chcieliśmy sprawdzić, czy możemy zarezerwować jakieś loty do Polski. Nagle zadzwonił telefon. To był mechanik Lee. Powiedział nam, że on właśnie zmarł - przypomniała tamte wydarzenia matka brytyjskiego żużlowca.
Zapłakany mistrz świata: Musisz tu przyjechać, on umrze
Richardson, choć w swoim CV miał tytuł mistrza świata juniorów i starty w mistrzostwach świata Grand Prix , akurat wejście w sezon 2012 miał nie najlepsze. Dlatego nie chciał jechać na mecz do Wrocławia. Nie miał ochoty do żużla, czuł się pozbawiony motywacji. Poprosił rzeszowski klub o zgodę na opuszczenie spotkania na Dolnym Śląsku. Działacze nie wyrazili na to zgody.
W tamtym okresie w PGE Marmie startował Jason Crump. Trzykrotny mistrz świata miał przyjacielskie stosunki z Brytyjczykiem - startowali razem nie tylko w Rzeszowie, ale też w szwedzkiej Vetlandzie. - Tego dnia, wieczorem, dostałem telefon od Jasona. Płakał. Powiedział, że muszę natychmiast dostać się do Wrocławia, bo Lee umrze - przypomniał po latach John Davis, były brytyjski żużlowiec.
Davis był dla Lee kimś w rodzaju drugiego ojca. To on uczył go żużlowego rzemiosła. - Po telefonie od Jasona próbowałem wszystkiego. Kombinowałem nawet jak załatwić prywatny samolot i nie byłem w stanie nic zrobić. Nigdy nie zapomnę tego dnia, przysięgam. To był najgorszy telefon, jaki kiedykolwiek odebrałem - dodał Brytyjczyk.
Żużlowe tradycje w rodzinie Richardsonów
To, że Richardson postawił na żużel, nie było w rodzinie dużym zaskoczeniem. Na pierwsze zawody, choć nie mógł tego pamiętać, został zabrany mając ledwie trzy tygodnie. Było to spowodowane faktem, że jego ojciec Colin sam ścigał się w lewo. Efekt był taki, że gdy Lee poszedł do szkoły, to miał bzika na punkcie speedwaya.
- Kiedy był w szkole podstawowej, nauczycielka powiedziała, że z Lee wszystko jest w porządku, ale na każdym przedmiocie stara się mówić o żużlu. Gdy na język angielski trzeba było napisać jakąś historię, dotyczyła ona żużla. Gdy był mały, zwykł ścigać się po ogrodzie. Zakładał stare kaski ojca, sięgał po inne jego rzeczy. Jak mogłabym mu tego zabronić? On tego pragnął - powiedziała Julie Richardson.
Jednak Colin Richardson, ojciec Lee, nie chciał słyszeć o tym, by jego syn zaczął profesjonalną karierę. Być może dlatego, że sam zakończył ściganie mając ledwie 26 lat. Był to efekt koszmarnego wypadku. Złamał w nim obojczyk, wszystkie żebra i kręgi w plecach. Do tego miał przebite płuco. Przez dwa tygodnie żył tylko dzięki aparaturze.
- Byłem przerażony, gdy usłyszałem, że Lee chce postawić na żużel. Absolutnie nienawidziłem tego pomysłu. Mówię szczerze, nie chciałem, by w ogóle z tym zaczynał. Julie miała mnóstwo kotów, a on nawet nie chciał się z nimi bawić. Miał tylko żużel w głowie. W końcu się poddałem - powiedział Colin Richardson.
Richardson myślał o kolejnym etapie życia
To właśnie Richardson senior stał za pomysłem, by Lee korzystał z lekcji pod okiem Johna Davisa. - Stwierdziłem, że skoro ma to robić, to niech to robi dobrze. Kupiłem mu kilka motocykli, przygotowałem silniki. Załatwiłem treningi - stwierdził.
Jak się okazuje, początki w przypadku Lee wcale nie były takie łatwe. - Był mocno zdenerwowany, spięty. To go przerażało. Byłem jednak przekonany, że jeśli będę w stanie go nauczyć pewnych rzeczy, zbuduję jego pewność siebie, to ruszymy do przodu. Ćwiczyliśmy setki startów. Jeden po drugim, tydzień po tygodniu. Aż w końcu zaczął wygrywać i wyrósł na zawodnika klasy światowej - ocenił Davis.
W momencie wypadku Richardson miał 33 lata. Powoli był znużony żużlem. Dlatego planował kolejny etap życia. Chciał współpracować z Davisem w branży gastronomicznej. - W sezonie 2012 miał problemy z silnikami. Dotarł do punktu, w którym chciał nieco czasu, aby uporządkować swoją głowę. Musiał się zebrać w całość. Wysłał nawet do menedżera sms-a, że jest mu przykro, że notuje tak słabe wyniki - powiedział brat Lee, Craig Richardson.
- W Polsce rywalizacja jest bardzo ostra, wszystko kręci się wokół pieniędzy. Skoro płacili konkretne kwoty, to nie chcieli mu dawać wolnego. Proste. Patrząc wstecz, zastanawiam się jakby to wszystko się potoczyło, gdyby wtedy dostał trochę odpoczynku - dodał Craig.
Zginął przez nieregulaminowy silnik?
Davis rozmawiał ze swoim byłym podopiecznym na krótko przed tragiczną śmiercią. - Zadzwonił do mnie w tygodniu. Powiedział, że nie chce tego robić. Nie wiem czy się bał, czy to był strach. Chciał jednak to rzucić. Wiedząc co się wydarzyło, chciałbym aby spóźnił się tego dnia na samolot - powiedział były żużlowiec.
Rzeszowski klub chciał pomóc Richardsonowi w trudnym okresie. Dlatego podsunął mu inny sprzęt. Działacze mieli nadzieję, że na nim Brytyjczyk wróci do odnoszenia zwycięstw. - Powiedział, że ten silnik to istna rakiet. To był ostatni raz, gdy rozmawialiśmy. Pytałem o ten trening. Powiedział, że pożyczył silnik i poszło mu naprawdę dobrze - zdradził brat zmarłego żużlowca.
- On nigdy nie jeździł na takim typie silnika. Nie miał pojęcia o maszynie z jakiej korzystał. Dostałem pewnego czasu telefon od kogoś z Polski. On powiedział mi, że to była nieregulaminowa jednostka. To był silnik klubowy, ale Lee nigdy nie robił niczego nielegalnego. Korzystał jedynie ze standardowych maszyn o pojemności 497 ccm. Można oszukiwać, zmieniać tłoki i otrzymać 550 ccm. Może to nie jest dużo, ale to jednak 10 proc. silnika. Wtedy taka jednostka pracuje zupełnie inaczej - ocenił Colin Richardson.
- Czy to był nieregulaminowy silnik? Nie wiem. Po wypadku jego mechanicy odstawili motocykl do boksów, a ten silnik zniknął. Wyjęli jednostkę z maszyny i ślad po niej zaginął. Tak powiedział mi mechanik Lee z Polski. Czy to prawda? Nie wiem. Powiedziałbym jednak, że chłopak wsiadł na maszynę z jednostką, której pracy nie znał - dodał Richardson senior.
Czytaj także:
Blokada Śląska problemem dla PGE Ekstraligi
Leigh Adams mógł trafić do Torunia