Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Pana gabinet rehabilitacji …
Michał Kliba, fizjoterapeuta żużlowych mistrzów: Nie działa, zamknięty przez koronawirusa. Od pięciu tygodni nie pracuję.
Widziałem w telewizji, że niektórzy, w akcie desperacji, zakrywali szyby gabinetów i pracowali, żeby biznes nie upadł.
Nie chcę się takie rzeczy bawić. Po co ryzykować. Chciałbym natomiast powiedzieć, że ludzie nas potrzebują, bo mają też inne choroby. Przez wirusa chyba o tym zapomnieliśmy. Jak ktoś jest po operacji więzadła krzyżowego i nie jest rehabilitowany, to może umrzeć na zakrzep.
ZOBACZ WIDEO Krzysztof Cugowski: Żużel jest sportem, który powinien najszybciej wrócić na stadiony
Jak pan sobie wyobraża taką rehabilitację?
Są gogle, rękawiczki, środki odkażania. Dałoby się jakoś to ogarnąć. Myślę sobie, że nawet trzeba by spróbować, bo wirus nie ucieknie za tydzień, czy dwa, w kosmos nie poleci. Jakoś na logikę to trzeba wziąć. W innych krajach fizjoterapeuci działają normalnie, a u nas zrównano nasze gabinety z salonami masażu. Tylko że to nie masaż. Mam pacjenta, którym ćwiczyłem trzy tygodnie, zanim zaczęły się zakazy. On był po operacji więzadeł krzyżowych. Noga mu się prostuje, nie chce się zginać. Ja mu filmy teraz wysyłam, co ma robić, ale nie tędy droga. Za chwilę przez te nasze zamknięte gabinety po tyłku dostanie medycyna. Pacjenci po urazach będą wracać na stół, bo brak rehabilitacji oznacza problemy.
Nie ma dla was żadnej propozycji?
Mieliśmy taką opcję, by udzielać teleporad. Ja tego nie robię, bo nie lubię oszukiwać pacjentów. To by było branie pieniędzy za to, że powiedziałbym, zrób to tak i tak. To nie jest fizjoterapia.
Nie pracuje pan od pięciu tygodni. Żyje pan?
Z oszczędności, które powoli się kończą. Żona pracuje, więc jakąś kwotę na życie mamy. Na dłuższą metę tak się jednak nie da. Jeśli to jeszcze jakiś czas potrwa, to w branży nastąpi poważne załamanie. Ono już jest. Jakby mi ktoś powiedział, że za trzy, cztery tygodnie otwieramy gabinety, byłoby mi łatwiej.
W planie rządu dotyczącym powrotu do normalności jesteście?
Nie ma nas w planie. Jak powiedziałem, zrównali nas z masażystami. To tak jakby porównać żużel do jazdy na rowerze. Krajowa Izba Fizjoterapii tłumaczy nam co prawda, że najgorsze stany powinniśmy przyjmować, ale to nie działa, kiedy wszyscy żyjemy w zawieszeniu.
Jak długo da pan radę żyć bez gabinetu?
Miesiąc może dwa. Potem będzie coraz ciężej. Już trzeba wielu wyrzeczeń, bo dochodu brak, a opłaty trzeba ponosić. Te związane z wynajęciem, ale i też leasingiem sprzętu, który nie jest tani. Na dokładkę obecny stan przekłada się na to, co będzie po wyjściu z wirusa. My teraz tracimy pacjentów. Nie ma gwarancji, że oni do nas wrócą.
Tarcza antykryzysowa?
ZUS nie płacę. Księgowa mi wszystko liczy i wyszło, że na mało co się łapię. To jest śmiech na sali, jak słyszę, że mogę dostać jednorazową pomoc rzędu dwóch tysięcy. Jeden ze sprzętów do rehabilitacji kosztuje 30 tysięcy, a przesunięcie leasinów w czasie nic nie daje. Kiedyś i tak trzeba będzie zapłacić.
Przydałoby się coś więcej niż zwolnienie z ZUS.
Ogólnie jest dramat. My nie zarabiamy, a na dokładkę nie możemy pomóc ludziom, którzy tego potrzebuję. Podam taki przykład. Mam pacjenta po urazie kolana, który nie był w stanie dostać się do szpitala, bo odsyłali go z jednego do drugiego. Tak jeździł, a miał objawy świadczące o zakrzepicy żylnej. To grozi śmiercią. Jemu na szczęście udało się pomóc. Zadzwoniłem do lekarza-ortopedy, którego znam i poprosiłem, żeby coś z tym zrobił.
Tak pan słucham, to jeszcze bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że z niektórymi zakazami poszliśmy za daleko.
Nikt nas jednak nie słucha. Możemy godzina mówić, że powinno się otworzyć gabinety, ale jesteśmy nieważni. A najlepsze jest to, że u siebie nie możemy pracować, a wojewodowie w każdej chwili mogą nas przekierować do walki z koronawirusem.
Niedawno było głośno o pielęgniarce, którą wezwano do pracy w Domu Opieki Społecznej. Została sama w miejscu, gdzie wiele osób miało koronawirusa.
Bo tak jest, że każdy lekarz, pielęgniarka, położna czy fizjoterapeuta mogą być oddelegowani do takich domów. Mogą do nas przyjść o szóstej rano z wezwaniem i tyle. Do mnie nie przyszli. Pewnie, dlatego że mam pod opieką dziecko do lat 14. Żyjemy w abstrakcyjnych czasach.
Mnie się w głowie nie mieści, że ktoś może zmuszać jakąś osobę do pracy w miejscu, które nie jest bezpieczne. To chyba jakoś inaczej powinno być robione.
Chyba tak, bo każdy z nas mieszka z kimś bliskim. Mamy z żoną dwójkę dzieci, jest z nami także teściowa. Mówi się nam, że mamy się izolować, trzymać się z dala od wirusa, żeby nie roznosić, a z drugiej strony taki ktoś jak ja może dostać wezwanie tam, gdzie tego wirusa jest w nadmiarze. Z drugiej strony pozwoliliby nam wreszcie normalnie pracować. Dania, Niemcy, tam się powoli otwierają, a u nas nic. Chciałbym też zauważyć, że kasjerki w sklepach mają kontakt z drugim człowiekiem i jakoś nikt im nie zakazuje pracy. Tak nie można, bo wirus nie wyparuje, on już z nami zostanie, a żyć trzeba.
Jeśli czarodziej od rehabilitacji ma kłopoty, to strach pomyśleć, jak radzą sobie ci inni, mniej znani.
Każdy mocno narzeka, jest ciężko. Ja jeszcze niedawno stawiałem na nogi Grześka Zengotę. Miał u mnie jeden z etapów rehabilitacji. Jesteśmy w kontakcie, coś mu od czasu do czasu próbuje podpowiedzieć. Cieszę się, bo wiem, że on ma w tym roku wrócić na tor.
Rehabilitował też pan mistrza świata Taia Woffindena, mistrza Europy Mikkela Michelsena i wielu innych.
Tydzień przed zamknięciem był u mnie Antonio Lindbaeck. Przyjechał do Rzeszowa na targi swojego sponsora i wpadł też do mnie. U niego na szczęście cały proces rehabilitacji został zamknięty.
Czytaj także:
Boniek poszedł do premiera i załatwił, że sport wraca
PGE Ekstraliga szykuje się do jazdy, ale są tacy, co płaczą