Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Panie prezydencie, jest nadzieja, że sezon żużlowy ruszy. Niemal na pewno bez kibiców, ale prezes Marek Grzyb ma swój plan. Zamierza walczyć o 999 widzów na każdym meczu. Warto?
[b][tag=47886]
Jacek Wójcicki[/tag], prezydent Gorzowa Wielkopolskiego:[/b] Przede wszystkim trzeba walczyć o zdrowie i życie. Jeśli epidemiolodzy powiedzą, że można stopniowo dopuszczać do pewnych form kontaktu, to jak najbardziej. Emocje, które generuje żużel i inne wydarzenia sportowe, najlepiej opowiada się z kibicami na stadionach. Rozumiem to, ale dla mnie na końcu każdej dyskusji najważniejsze zdanie będzie należeć do fachowców. Musimy ich słuchać, a oni na razie mówią, że mamy być ostrożni.
Dla klubów sportowych te 999 widzów to jednak duża różnica, która może zdecydować, czy uda się domknąć budżet. To z tego powodu prezes Grzyb toczy swoją walkę. Zrobił nawet symulację, z której wynika, że tylu fanów wejdzie na Stadion im. Edwarda Jancarza i usiądzie w odpowiednich odstępach.
Pomysł Marka Grzyba jest bardzo ciekawy i popieram to, że jako działacz szuka rozwiązań. Nie podejmę się jednak oceny, bo to zadanie dla służb sanitarnych. Dobrze, że prezes pomyślał o odstępach, ale ja mam już kilka kolejnych pytań, które nasuwają się od razu. Co zrobić przy kasach? Jak będzie wyglądać wejście na obiekt, a jak jego opróżnienie? Moglibyśmy tak długo. Nie twierdzę jednak, że się nie uda, bo jako społeczeństwo jesteśmy bardzo zdyscyplinowani. Zdajemy egzamin, a z każdym kolejnym tygodniem pewne zachowania są dla nas naturalnym odruchem. To może pomóc w zorganizowaniu wielu dziedzin życia. Poza tym kluby sportowe czeka poważne zadanie. Muszą zbudować u fanów zaufanie, żeby na takie zgromadzenie przyszli i czuli się bezpiecznie.
Czy może pan wyjaśnić fenomen województwa lubuskiego, które na polskiej mapie koronawirusa jest zieloną plamą? 83 zachorowania, połowa już wyzdrowiała, a do tego brak zgonów. Nigdzie nie jest tak dobrze, jak u was. Przypadek?
To zbieg wielu czynników. W samym Gorzowie nie mamy w tej chwili ani jednego przypadku, bo w piątek ostatnia osoba wyzdrowiała i opuściła szpital. Dlaczego tak to wygląda? Mam wrażenie, że w dużej mierze przyczynił się do tego pierwszy przypadek koronawirusa w Polsce, który pojawił się w naszym województwie. Od pierwszych godzin nastąpiła wielka mobilizacja. Wszystkie służby stanęły na głowie. Nie bez znaczenia są również obiektywne dane. Jesteśmy jednym z najmniej zaludnionych województw, o dużej powierzchni terenów leśnych. To dodatkowe czynniki, które też mają znaczenie, ale wygrywamy jednak dyscypliną. Ten pierwszy przypadek paradoksalnie zrobił robotę, bo mieliśmy ostre i zdecydowane reakcje, a takie są kluczem do sukcesu. Ważne decyzje podejmowało miasto, wojewoda, zarządcy. Egzamin zdali jednak przede wszystkim mieszkańcy. Nie było u nas "krzykaczy", którzy chcieli się popisać i pokazać, że oni nie będą chodzić w maseczce. Wykonaliśmy konkretne ruchy, a ludzie nam przyklasnęli i miasto momentalnie zamarło.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Kryzys dotyka Michała Winiarskiego. "Dogadaliśmy się, że będziemy płacić 1/3 czynszu"
Rząd reagował szybko, ale wy w niektórych kwestiach jeszcze szybciej.
Zgadza się. Kilka dni po stwierdzeniu pierwszego przypadku wraz z prezydentem Zielonej Góry i panią marszałek Elżbietą Polak podjęliśmy decyzję, że zamykamy wszystkie imprezy masowe. Później poszły kolejne obostrzenia. Najważniejsza była maksymalna eliminacja kontaktów międzyludzkich.
Pamiętam, że wtedy te decyzje nie spotykały się ze zrozumieniem. Niektórzy mówili wręcz, że zwariowaliście, że panikujecie.
Ma pan rację. To nie były popularne decyzje, ale teraz nikt nie ma wątpliwości, że tak należało postąpić. Zrobiliśmy wiele, żeby uniknąć rozprzestrzenienia się wirusa. Nie ma jednej decyzji, która sprawiła, że jesteśmy teraz w tym miejscu. Poza tym teraz mówimy, że jest dobrze, ale niech pan pamięta, że ktoś może zachorować w domu pomocy społecznej, szpitalu i będziemy mieć kłopot, który wcale nie będzie spowodowany brakiem właściwych działań. Takie rzeczy się po prostu dzieją. Rygor będziemy jednak trzymać. To mogę obiecać.
Powiedział pan o czynnikach dodatkowych takich jak duża powierzchnia terenów leśnych, mniejsze zaludnienie, ale przecież Gorzów jest blisko niemieckiej granicy, a to generowało od początku ogromne ryzyko.
To rzeczywiście istotna kwestia, bo ogromna liczba mieszkańców Gorzowa jeździ codziennie do Niemiec. Dojeżdżają do pracy w okolicach Berlina. Część została tam, a inni tutaj. Dla tych, którzy wybrali Niemcy, pojawiły się nawet dodatki w wysokości 60 - 70 euro do dniówki. Nasi sąsiedzi doskonale zrozumieli, że bez Polaków ich gospodarka może nieźle dostać po uszach. Wracając jednak do sedna, obecnie mamy 500 osób w kwarantannie granicznej. Miesiąc temu było ich 1500. Każdy, kto przekracza granicę, jest od razu izolowany. Powtórzę jednak słowo, które i w tym przypadku było kluczem do sukcesu - rygor.
A jak radzą sobie szpitale?
Bardzo dobrze. Jednoimienny szpital zakaźny właśnie wyleczył przypadek koronawirusa. W tej chwili mamy codziennie do kilkunastu osób oczekujących na wynik testu. Robimy je wszystkim, u których istnieje podejrzenie zakażenia. Nie ma jednak mowy o zastojach. Jeśli pojawiają się trudne sytuacje, to reagujemy.
O jakich sytuacjach pan mówi?
Załóżmy, że zespół pogotowia mógł mieć kontakt z osobą zarażoną. Wyszliśmy z inicjatywą przygotowania miejsc kwarantanny specjalnie dla nich. Poza tym na bieżąco dezynfekujemy stacje pogotowia. Na razie to wszystko zdaje egzamin, ale nie chwalimy dnia przed zachodem słońca.
A przedsiębiorcom jak pomagacie?
Uruchomiliśmy program Gorzowska Dycha. To oznacza 10 milionów dla gorzowskich przedsiębiorców. Dwa miliony dedykowane są m.in. jako dofinansowanie do wynagrodzeń. Skupiamy się głównie na małych i średnich przedsiębiorcach oraz na samozatrudnionych. Do tego dochodzi osiem milionów złotych w ramach zwolnień podatkowych.
Na pewno wiele rzeczy załatwia pan obecnie w formie online. A czego nie da się tak zrobić?
Z zastępcami rozmawiam przy pomocy różnych aplikacji i powiem panu coś, co może wydać się bardzo ciekawe. Okazuje się, że można zrobić rzeczy, o których nie mieliśmy pojęcia przed pandemią.
To znaczy?
Jako pierwsi w Polsce wprowadziliśmy urzędowy paczkomat. Nie trzeba osobiście sterczeć w kolejkach w wydziale komunikacji, żeby zarejestrować pojazd.
Jak to działa?
Normalnie. Zostawia pan komplet dokumentów, tablice rejestracyjne, dowód rejestracyjny w paczkomacie. Za dzień czy dwa dostaje pan smsa, że dokumenty są do odbioru z tego samego paczkomatu. Ekstremalna sytuacja wymusiła na nas takie rozwiązania. Przestawiliśmy myślenie i okazało się, że wiele rzeczy można uprościć. Dzięki temu już nawet ten świat po pandemii będzie inny.
Teraz pytanie, na które czekają kibice żużlowej Stali Gorzów. Na razie klubu pan nie zostawił, wsparcie jest, ale co dalej? Przecież w czasach kryzysu najłatwiej obciąć pieniądze na sport.
Staraliśmy się pomóc klubowi. U progu rozgrywek, w tak ekstremalnych okolicznościach, łatwo doprowadzić do problemów finansowych lub nawet bankructwa. Dotacje w styczniu, lutym i marcu poszły normalnie. A co dalej? To są trudne pytania. Jeśli PGE Ekstraliga ruszy, nawet przy pustych trybunach, to klub wywiąże się z części umów. W związku z tym liczę, że rozgrywki pojadą. To kluczowe dla dalszego finansowania Stali. Ważne jest też odmrożenie gospodarki. My możemy przez chwilę wzmocnić klub, ale filarem są sponsorzy, a oni odpływają, bo wybierają między swoimi biznesami a sportem. A ten wybór jest naprawdę oczywisty.
Polski żużel, zwłaszcza ten w wydaniu ekstraligowym, to w dużej mierze wsparcie samorządów. Koronawirus sprawi, że te czasy odejdą w zapomnienie i kluby będą musiały poszukać innych źródeł finansowania?
Bez dwóch zdań czeka nas trudny czas. Dostaliśmy już pierwsze informacje dotyczące wysokości subwencji oświatowej. W przypadku Gorzowa to o siedem milionów złotych mniej. A we wtorek mieliśmy konferencję z premierem Morawieckim, który powiedział o danych z Wielkiej Brytanii. Tam spadek gospodarczy, w tej chwili wynosi 30 proc. Takich tąpnięć nie było nigdy. My jako kraj się na razie dobrze bronimy, ale Europa i tak dostanie po plecach. To oznacza, że każdy z nas musi przekalkulować swoje oczekiwania. Premier mówił, że zamrażane są wszystkie podwyżki, premie, więc i zawodnicy muszą sobie odpowiedzieć na pytanie, czy są gotowi jechać za mniej, czy będą się przebranżawiać. I ja nie mówię tylko o sezonie 2020, ale o wielu kolejnych latach. To samo jest z miejskim budżetem. Inwestycje miejskie będą motorem napędowym, ale jeśli wpływy do budżetu spadną o 10 proc., to mamy sto milionów złotych. Znalezienie takich środków jest nierealne. Skutki finansowe tego, co mamy teraz, zobaczymy tak naprawdę na koniec wakacji.
Zobacz także:
Zbigniew Boniek: Sport bez kibiców jest smutny
Komarnicki: Skoro ludzie mogą być w kościele, to mogą też na stadionie