Władysław Komarnicki: Skoro ludzie mogą być w kościele, to mogą też na stadionie. Trzeba jeszcze walczyć (wywiad)

Newspix / Łukasz Trzeszczkowski / Tomasz Gollob i Władysław Komarnicki.
Newspix / Łukasz Trzeszczkowski / Tomasz Gollob i Władysław Komarnicki.

- Jaka jest różnica pomiędzy jedną osobą na 15 m2 w kościele i na stadionie? Żadna. Nie uprawiajmy hipokryzji. Warto jeszcze walczyć o mecze nawet z ograniczoną liczbą widzów - mówi Władysław Komarnicki, były prezes Stali Gorzów i senator.

Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Jest pan już pewny, że PGE Ekstraliga wkrótce ruszy?

Władysław Komarnicki, były prezes Stali Gorzów, senator Koalicji Obywatelskiej: W telewizji prawie na sto procent obejrzymy mecze. Jeśli chodzi o udział widzów, to szanse oceniam na 70 proc, że uda się to zrobić w lipcu. Taka jest logiczna kalkulacja.

70 proc. szans na żużel z kibicami? Przecież premier i minister zdrowia na razie wykluczają imprezy masowe.

Jeśli będzie duży spadek liczby zachorowań, to jestem głęboko przekonany, że możemy to zrobić. Nie mówmy o tym, że nie wyobrażamy sobie meczów z udziałem widzów, skoro cały czas planujemy zagonić naród do wyborów. Jeżeli można zrobić jedno, to znaczy, że można i drugie. Nie zgadzam się na robienie z ludzi wariatów. Poza tym pan mówi o imprezach masowych, a obecność kibiców wcale nie musi oznaczać od razu pełnych stadionów.

ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Leigh Adams

To znaczy?

Prezes Stali Gorzów mówił niedawno, że warto pomyśleć o wpuszczeniu choćby 999 widzów. Wtedy imprezy masowej nie będzie. Bardzo go w tym wspieram. Trzeba o to walczyć, ale jeszcze raz podkreślam, że trzymam kciuki za pełne stadiony. Rozwiązanie Marka Grzyba też ma jednak sens i warto o nim mówić. Jeśli będzie limitowana liczba wejściówek, to można zrobić sprzedaż w formie licytacji. To byłby niezły zastrzyk finansowy dla klubów w tych trudnych czasach. Ekonomicznie to naprawdę bardzo dobre rozwiązanie. A musimy stawać na głowie, żeby gospodarka budziła się do życia. Sport też jest potrzebny, zwłaszcza żużel, w którym mamy tyle sukcesów. Poza tym znowu odwołam się do logiki. Ona nakazuje, żeby minimum tylu widzów wpuścić.

Co ma pan tym razem na myśli?

Niech mi pan spróbuje wytłumaczyć, jaka jest różnica pomiędzy jedną osobą na 15 m2 w kościele, a jaka na stadionie? Ja uważam, że nie ma żadnej. Nie można zatem uprawiać hipokryzji. Jeśli jest jakaś zasada, to niech ona obowiązuje wszędzie. Jedną głupotę już zrobiliśmy, kiedy zamknięto ludziom parki i lasy. To chyba wystarczy. Poza tym ręce mi opadają, kiedy rządzący mówią, że branża związana z organizacją imprez masowych nie jest aż tak ważna dla gospodarki. Przecież ci ludzie tak samo płacą podatki. Mówię panu z pełnym przekonaniem, że źle robimy. Za wolno to wszystko się dzieje. Nie korzystamy z dobrych przykładów.

Jakich?

Czech, Austrii, Niemiec. Nasz plan odmrażania gospodarki trudno traktować poważnie. Jestem pragmatykiem, wiele lat prowadziłem biznes i nie trafia do mnie rozwiązanie, które nie zawiera żadnych dat. Co to za projekt? Nasi południowi sąsiedzi rozpisali wszystko precyzyjnie. A u nas jest to rozmemłane. Żaden przedsiębiorca nie trawi bałaganu, bo on nie sprzyja zarabianiu pieniędzy. Nie można nic zaplanować. To odmrażanie to niewypał taki sam jak pierwsza wersja tarczy. No chyba, że zakładamy, że biznes można robić w lesie.

Wróćmy do żużla. Czy klubom PGE Ekstraligi na pewno starczy pieniędzy, jeśli nie będzie kibiców?

Nie jestem tego pewny. I tak może pojawić się dziura. Jedyne wyjście to takie budżety jak w Szwecji. Musimy jechać za 40 proc. tego co u nas. Czytałem różne propozycje. Jedni mówią, żeby ciąć o 30 proc, inni dochodzą do 50 proc. To wszystko za mało. Prezesi muszą się dogadać. Druga opcja to walka o kibiców. Nawet jeśli miałoby być ich dużo mniej.

To może pan jako senator związany z żużlem się o to głośno upomni?

Oczywiście, że tak. Ma pan moje słowo. Przy pierwszej okazji będę sygnalizował ten problem.

Idzie pan na wybory?

A kiedy są?

Nie wiem. To pan jest bliżej.

W maju nigdzie nie idę. Zbyt poważny ze mnie człowiek. Nie zamierzam w tym uczestniczyć. Dla mnie realnym terminem jest sierpień lub wrzesień, jeśli wszystko się uspokoi. A o formę korespondencyjną niech mnie pan nawet nie pyta. PiS jej nie chciał, bo twierdził, że to oszustwo. Warto im o tym przypominać, bo sami krzyczeli, żeby tak nie robić. A porównania do Bawarii są śmieszne. Oni mają 60 – letnią tradycję, a my sześciu dni. Poza tym, co to za wybory, które ma organizować urzędnik jednej z partii? Ostatnia kwestia to mój wiek. Jestem w grupie wielkiego ryzyka. Będę zresztą namawiać wszystkich seniorów, żeby postąpili tak samo, bo zwyczajnie nie warto. Jestem również przekonany, że listonosze zachowają się właściwie.

Czyli jak?

Nie zdziwię się, jeśli będzie jakaś forma strajku. Oni dobrze wiedzą, że życia nie dał im żaden minister. Ci ludzie mają swoje rodziny, więc z tyłu głowy jest myśl, że trzeba uważać. W Bawarii i Francji po wyborach poważnie wzrosła liczba zachorowań. Lekarze słusznie piętnują ludzi, którzy wyrazili na to zgodę. Nie można igrać z ludzkim życiem. Dziwię się prezydentowi Dudzie, że nie zajął konkretnego stanowiska. Nigdy bym nie chciał zostać wybranym w takich warunkach. Jeśli zwycięży w wyborach, na które nie mogli pójść wszyscy, to zapewniam pana, że będą mu to przypominać przez kolejne 10 lat. Europa i świat będą patrzeć na to z przymrużeniem oka.

Zobacz także:
Zenon Plech ryzykuje życiem, bo musi zadbać o zdrowie
Sławomir Derdziński: W Danii nie ma dramatu i epidemii strachu

Źródło artykułu: