Łyk historii
W ośmioletniej historii rywalizacji o DPŚ tylko czterem reprezentacjom udawało się dotychczas zwyciężyć. Dwukrotnie najlepszymi żużlowymi teamami na świecie zostawali, w kolejności alfabetycznej: Australijczycy, Duńczycy, Polacy i Szwedzi. W tegorocznym finale zabraknie zawodników z "kraju Hamleta". Pozostałe drużyny staną przed możliwością zdobycia Trofeum im. Ove Fundina na zawsze, gdyż jak mówi regulamin, ów puchar otrzyma na stałe ta reprezentacja, która trzy razy wygra w Drużynowym Pucharze Świata. Poza wyżej wymienionymi ekipami tylko reprezentantom Wielkiej Brytanii udało się znaleźć na podium Drużynowego Pucharu Świata. Może sensacyjny "kopciuszek" zza naszej wschodniej granicy - Rosja powiększy po sobotnim finale grono medalistów?
Duńczycy i Szwedzi tylko raz w historii DPŚ nie stawali na podium tych rozgrywek. Oba kraje w swojej kolekcji posiadają po siedem medali drużynowego pucharu (po dwa złote, dwa srebrne i trzy brązowe). Polska i Szwecja także mają w swoim dorobku taka samą ilość krążków wywalczonych w batalii o trofeum firmowane nazwiskiem Ove Fundina. Nasi reprezentanci i zawodnicy z Antypodów dotychczas wywalczyli po cztery medale, z tym że Polacy dwukrotnie zajmowali drugą pozycję, a Australijczycy raz uplasowali się na drugiej pozycji, raz zaś ukończyli finałową potyczkę na trzecim miejscu.
Baraż receptą na złoto?
Od momentu zastąpienia Drużynowych Mistrzostw Świata, drużynowym pucharem trwają dyskusję, czy aby na pewno lepiej jest awansować bezpośrednio do finału, czy może jednak lepiej dać sobie jeszcze możliwość "potrenowania" na torze, na którym przyjdzie się ścigać podczas ostatecznej rozgrywki. Jak pokazuje ośmioletnia historia DPŚ w większości przypadków mistrzowską ekipą okazywała się drużyna, która awans wywalczyła w turnieju barażowym. Wyjątek stanowią pierwsze dwie edycje (zwycięstwa Australii) oraz zeszłoroczny finał w Vojens wygrany przez miejscowych. W pozostałych przypadkach "przymus" dodatkowego turnieju okazywał się zbawienny.
W 2003 roku Szwedzi po zajęciu drugiej pozycji w duńskim Outrup triumfowali także w Vojens, sezon 2004 to ponowny triumf reprezentacji "Trzech Koron", tym razem po zwycięskich turniejach w angielskim Poole. Rok 2005 to wiktoria polskiego zespołu na torze we Wrocławiu, po wygraniu obu zawodów. Rok później w Reading dominowali Duńczycy wygrywając zarówno baraż, jak i finał. Leszno 2007 to pamiętny triumf naszych "Orłów", po uprzednim zajęciu drugiej pozycji w dodatkowym "treningu". Rok temu z tej ryzykownej, aczkolwiek skutecznej "taktyki" zrezygnowali Duńczycy i po zwycięstwie w rundzie eliminacyjnej w Coventry, także na własnym torze okazali się najlepsi. Historia ponoć lubi się powtarzać, oby więc naszym zawodnikom dowodzonym przez Marka Cieślaka, po zwycięstwie nomen omen w angielskiej eliminacji, również na własnym obiekcie przyszło świętować sukces w postaci złotego medalu DPŚ.
Presja największym rywalem
Finały rywalizacji drużynowej mają to do siebie, że rządzą się własnymi prawami. Przed zawodami trudno wyrokować jaki będzie ostateczny rezultat. W roli faworytów przed leszczyńskim finałem stawiane są ekipy Australii i Polski, jednak nie możemy zapominać, że ogromny stres i emocje tych zawodów będą udzielały się wszystkim zgromadzonym na "Smoczyku", od zawodników począwszy, na kibicach skończywszy. Pamiętać należy, że dwa lata temu nawet taki as i znawca obiektu Unii jak Leigh Adams, na torze który zna jak przysłowiową własną kieszeń, podczas finału zdołał uzbierać tylko pięć oczek. Kto by się tego spodziewał? Ale taki jest właśnie urok zawodów o najwyższą stawkę, do ostatecznego triumfu nie wystarczą jedynie umiejętności jazdy po żużlowym owalu. Ta ekipa która wytrzyma obciążenie psychiczne(a niestety nasi zawodnicy najbardziej są narażeni) okaże się zwycięzcą Speedway World Cup 2009. Miejmy nadzieję, że po sobotnim finale trofeum dla najlepszej ekipy Drużynowego Pucharu Świata na stałe stanie się własnością naszych reprezentantów.
Jednego można być pewnym, czekają nas ogromne emocję, więc: "Do boju, Polsko!"