Żużel. Lista wstydu Orła Łódź. Czasami trzeba zdecydować się na przecięcie pępowiny. W Łodzi wciąż brak juniorów

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Hans Andersen
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Hans Andersen

Z pewnością ostatnie lata są udane dla łódzkiego żużla, który z ośrodka z wielkimi problemami, przekształcił się w stabilny klub. Nie oznacza to jednak, że jest tylko różowo. Nie wszystkie decyzje kadrowe są udane.

Gdy w 1995 roku reaktywowano żużel w Łodzi, dyscyplina ta nie mogła kojarzyć się najlepiej. W ciągu dziesięciu lat powoływano trzy kluby (najpierw JAG Speedway, w 1999 roku ŁTŻ, w 2002 roku TŻ) i tak naprawdę nie było pomysłu na to, jak stworzyć stabilny ośrodek, który nie musiałby zmieniać swojego szyldu, by uciec od długów. To z pewnością wstydliwe czasy łódzkiego speedwaya.

Wszystko zmieniło się w 2005 roku, gdy w żużel zaczął inwestować Witold Skrzydlewski. Od tego czasu zamiast występów na starym, wysłużonym stadionie, zawodnicy Orła Łódź dorobili się nowoczesnego obiektu. Co prawda jego otwarcie nieco się przeciągało, ale teraz to wizytówka klubu. 

Przez 15 lat istnienia Orła, po stronie minusów funkcjonowania klubu z pewnością można wytknąć brak wychowanków. Klub od zawsze ściąga młodzieżowców, którzy nie przebijali się w innych klubach. Ośrodki szkolące zawodników nie kwapią się do oddawania swoich liderów, formacja młodzieżowa Orła nie należy przez to do najsilniejszych, a przy wyrównanych meczach często to ma istotny wpływ.

ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a

Przykładem był ostatni czas, gdy w Orle kontrakt miał m.in. Dawid Wawrzyniak, który niekoniecznie imponował sportową sylwetką. Prawda jest taka, że jeśli w Łodzi nie zacznie się myśleć o szkoleniu, takie problemy będą się powtarzać notorycznie. Na tym poziomie praktycznie wszyscy szkolą, bez tego nie byłoby w kim wybierać.

Kolejny rok w Orle Łódź będzie jeździł Hans Andersen. Duńczyk to utytułowany zawodnik, którego przed laty chciałoby wiele klubów. Czy jednak teraz ustawiałaby się do niego kolejka? Niekoniecznie. W ubiegłym sezonie pojechał w pięciu meczach, w których osiągnął średnią biegową 1,476, a dostał kolejny kontrakt. Czasami rezygnacja z kogoś, kto jest w klubie w dużej mierze za niewątpliwe zasługi, to jedyna szansa na progres.

W swojej historii Orzeł potrafił jednak rezygnować z żużlowców przedwcześnie. Przykładem jest tu Jakub Jamróg. Najpierw jeździł w Orle jako gość, później przeszedł do tego klubu na stałe. Był tam idolem, jednak nie porozumiał się z Witoldem Skrzydlewskim i przed 2017 rokiem prezes powiedział: - Wybrał pieniądze, traktował mnie jak bankomat. Teraz Jamróg, który wówczas związał się z macierzystą Unią jeżdżącą na tym samym poziomie rozgrywkowym jest zawodnikiem ekstraligowym, Orzeł wciąż ściga się na drugim poziomie. Za Jamroga przyszedł Edward Mazur. Miał go zastąpić bez straty jakości, dziś można tę tezę potraktować jak nieśmieszny żart.

W Orle w przeszłości jeździli też m.in. Timo Lahti, Nicolai Klindt czy Magnus Zetterstroem. Cała trójka potrafiła rozwinąć swoją karierę już poza Łodzią i osiągali po odejściu z Orła lepsze wyniki. Ciekawy był też przypadek Antonio Lindbaecka, który w sezonie 2014 w barwach Orła zmagał się również z problemami osobistymi. Po roku opuścił Łódź, w końcu się "ogarnął" i po roku w Lokomotivie Daugavpils jeździ w PGE Ekstralidze. Może należało raz jeszcze wyciągnąć do niego rękę?

Czytaj także: 
PZM szykuje biało-czerwony kevlar dla Janowskiego 
Sławomir Drabik odnajduje się jako trener młodzieży

Źródło artykułu: