Mateusz Makuch, WP SportoweFakty: Jakby miał pan ocenić swój pierwszy sezon w barwach Włókniarza w skali szkolnej, to jaką wystawiłby pan sobie ocenę?
Paweł Przedpełski, zawodnik Eltrox Włókniarza Częstochowa: Myślę, że nie mnie to oceniać. Na pewno jednak nie był to dla mnie łatwy rok. Wiele rzeczy było dla mnie nowych i musiałem się z tym w pewnym sensie oswoić. Teraz już w stu procentach czuje się przyjęty w Częstochowie.
Kiedyś Tomasz Gapiński, który we Włókniarzu jeździł dekadę temu, mówił mi, że częstochowski tor tylko wydaje się być łatwy. On największy problem miał z rozpracowaniem drugiego łuku.
Rzeczywiście tak jest. Optycznie nasz domowy tor jest przyjazny i łatwy, ale jest na nim dużo ścieżek. Trzeba być szybkim, aby dowozić punkty. Końcówkę sezonu miałem jednak dobrą, więc jestem pozytywnie nastawiony do nadchodzących rozgrywek. Nie będę też ukrywać, że rok temu na początku kompletnie nie potrafiłem porozumieć się ze sprzętem. Nowa geometria toru, nowe otoczenie, brak dogadania ze sprzętem - sporo rzeczy na raz spadło mi na głowę. Sądzę, że sobie z tym poradziłem. Teraz jestem mądrzejszy o wiele rzeczy i spokojnie podchodzę do nowego sezonu.
ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a
W kwestii toru pewnie dużo pomógł trener Marek Cieślak.
Tak, to prawda. Poza tym podpatrywałem zawodników, którzy od kilku lat jeżdżą w Częstochowie. Od trenera dostałem sporo rad i dużo mi pomógł. Ten nowy sezon powinien być takim porządnym w moim wykonaniu.
Wspomniał pan o braku porozumienia ze sprzętem. Myślałem, że nawiąże pan o braku komunikacji z parowym partnerem, Leonem Madsenem. Nie można uciec od tego tematu, bo bywało różnie.
No tak, myślę, że tego nie da rady ukryć, bo było widać gołym okiem, że w niektórych momentach nie dogadywaliśmy się. Bywało, że sytuacja torowa potoczyła się tak, iż obaj znaleźliśmy się w złym miejscu, wzajemnie sobie przeszkadzając.
Wyjaśnialiście to sobie?
Tak. Wiadomo, że teraz każdy zawodnik jest bardzo szybki i trudno jest jechać parą. Każdy walczy o punkty. Myślę, że zmiany w tabeli biegowej, która powoduje rotację par wyjdzie na plus i wyrówna poziom trudności. Być może nie wszyscy to wiedzą, ale numery w składzie naprawdę mają znaczenie.
Na nową tabelę biegową spogląda pan zatem z optymizmem?
Wiem, że tabela została pomieszana, ale nie skupiam się jakoś nad tym. W zeszłym roku w finale SEC w Chorzowie też nie miałem super numeru, a potrafiłem zająć trzecie miejsce w tamtych zawodach.
Do Włókniarza dołączył Jason Doyle. Znacie się z jazdy w Toruniu.
Tak i mam z nim bardzo dobre relacje. Nawet w zeszłym roku, gdy on był w Toruniu, a ja w Częstochowie, to mieliśmy ze sobą kontakt. Uważam, że to zawodnik waleczny i dzięki temu cały zespół dostanie zastrzyk pozytywnej energii.
Czytaj również: Doyle trudny w prowadzeniu to mit
Włókniarz typowany jest do finału PGE Ekstraligi. A jak pan to widzi?
Będąc szczerym, to nie czytam tych wszystkich doniesień i to tej zimy daje mi psychiczny spokój. Skupiłem się na treningach czy spotkaniach ze sponsorami. Nie wiem, co dzieje się w środowisku żużlowym. Oczywiście pewnych istotnych faktów nie da się nie usłyszeć. Co do pytania, rzeczywiście patrząc na papier jest chęć powiedzenia o wielkim finale. Jednak sezon jest bardzo długi, wielu z nas ma sporo innych zawodów i rozgrywek. Myślę, że najważniejsze, aby drużynę omijały kontuzje, a wtedy na pewno wynik będzie.
Sezon długi i przewrotny, co pokazał zeszły rok. W pewnym momencie wydawało się, że Włókniarz już wypisał się z pierwszej czwórki, a tymczasem zdobyliście medal.
Dokładnie tak było. Sądzę, że co najmniej połowa pogodziła się z tym, że Włókniarza nie będzie w play-offach, a jednak wywalczyliśmy brązowe medale. Uważam, że to sukces dla Częstochowy, tym bardziej, że był to pierwszy medal od dziesięciu lat. Niby się mówi, że w kolejnym sezonie powinniśmy być szczebel wyżej, ale wszyscy wiemy, że same nazwiska nie jadą. Wychodzę z założenia, że lepiej się pozytywnie zaskoczyć, niż niemile rozczarować. To jest sport i nie można w nim wszystkiego przewidzieć.
A hasło "Włókniarz będzie w finale" powoduje, że presja wzrasta, pomaga wam, przeszkadza? Stanowi to dla drużyny ciężar?
Może nie tyle, że presja wzrasta, nie wiem czy jest to ciężar, ale byłoby to nasze spełnienie marzeń. To nas dodatkowo nakręca. Gdy człowiek sobie zamknie oczy i wyobrazi siebie na najwyższym stopniu podium, dodaje to siły i jest warte wielu poświęceń. Każdy z nas z takim założeniem będzie zaczynał sezon.
Podobno był pan jedynym zawodnikiem, który odmówił Przemysławowi Termińskiemu z eWinner Apatora Toruń. Rozmawiałem z Jackiem Frątczakiem i doszliśmy do wniosku, że wybrał pan sportowe wyzwanie od łatwiejszych pieniędzy (czytaj więcej >>).
I myślę, że mogę zgodzić się z taką tezą. Nie będę zdradzać jakie pieniądze mógłbym zarobić, ale u mnie było tak, że chciałem dalej jeździć w Ekstralidze. Jestem w takim wieku, że nie mogę patrzeć na to, gdzie więcej zarobię. W moim etapie kariery muszę skupiać się na tym, gdzie będę czuć się bezpiecznie, gdzie mam możliwości rozwijania się, gdzie dostałem pomoc i zaufanie. Jeden sezon nic nie mówi. Potrzebuję więcej czasu i bardzo się cieszę, że kolejny rok spędzę w Częstochowie. Będąc we Włókniarzu jeżdżę z najlepszymi na świecie i wiem, w jakim miejscu jestem. Mogę porównać swoją sytuację sprzętową, fizyczną do najlepszych zawodników. Jestem też świadomy tego, że to początek mojej drogi, a nie połowa czy koniec, bo przecież późno zacząłem jeździć na żużlu. Nie wiemy też jak potoczą się Torunia, Częstochowy i moje losy w najbliższych latach. Uważam jednak, że dzięki jeździe w Ekstralidze będę wartościowym zawodnikiem, na pewno bardziej, niż ułatwiając sobie drogę schodząc ligę niżej.
Trudno było odmówić macierzystemu klubowi?
Ciężko było, bo wiadomo, że jest to bliski mi klub, któremu wiele zawdzięczam. Ta decyzja nie była łatwa, ale jej nie żałuję. W Częstochowie jest sporo fajnych ludzi, którzy bardzo chcą mi pomóc. Od prezesa, Patrycję (Świącik-Jeż, dyrektor klubu - dop. red.), po trenera. Oni w ogóle sobie nie wyobrażali, abym schodził do I ligi. Dziękuję im za wsparcie. Mostów za sobą nie palę i z każdym jestem w zgodzie, z nikim się nie kłócę, więc rozmowa z klubem z Torunia była przeprowadzona po dżentelmeńsku i przyjacielsku.