Żużel. Kartka z kalendarza: W maju początek końca Apatora Toruń. Emil Sajfutdinow wykonał akcję nie z tej ziemi

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Jason Doyle, Dawid Lampart
WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Jason Doyle, Dawid Lampart
zdjęcie autora artykułu

W maju 2019 roku żużlowa karuzela rozkręciła nam się na dobre. Mieliśmy piękne momenty jak Grand Prix na PGE Narodowym, ale też nieco smutniejsze, jak spoglądanie na pogrążony w kryzysie Apator Toruń.

Na początku maja na dobre zaczęła się gehenna eWinner Apatora Toruń. Późniejszy spadkowicz ligi podejmował u siebie forBET Włókniarza Częstochowa. Coraz głośniej mówiło się o narastających problemach zespołu, który jeszcze wtedy prowadził Jacek Frątczak. Cel na to spotkanie był jeden - wygrać i złapać oddech. Bo przed sezonem cele były ambitne. Play-offy odjeżdżały jednak z każdą kolejką, a w sumie to już w maju niektórzy nieśmiało mówili, że Apator to będzie drużyna do spadku. Napiętych nastroi nie udało się jednak poprawić. Włókniarz wygrał to spotkanie 51:39, a torunianie stracili swojego lidera. Jason Doyle odniósł kontuzję i zdołał ukończyć tylko jeden wyścig. To był gwóźdź do trumny dla gospodarzy.

18 maja mieliśmy święto żużla na PGE Narodowym. Otwarcie Grand Prix odbyło się z prawdziwą pompą. Najpierw przed zawodami Tomasz Gollob zrobił rundę honorową, podczas której pozdrawiał polskich kibiców. Ci rozochoceni liczyli na sukces Polaka. Nie udało się. Wygrał ostatecznie Leon Madsen. Najlepszy z naszych Patryk Dudek, zajął trzecie miejsce. Późniejszy mistrz świata Bartosz Zmarzlik był 6. Przepadł w półfinale.

Wróćmy do ligowych emocji i 19 maja. Wtedy prawdziwe lanie sprawili Włókniarzowi Częstochowa mistrzowie Polski z Leszna. Wygrali pod Jasną Górą aż 59:31. To była prawdziwa deklasacja i pokaz siły. Przy okazji niesamowitą akcją po samej bandzie popisał się Emil Sajfutdinow. Rosjanin pojechał niczym w beczce śmierci. Ten atak przejdzie na stałe do historii żużla.

I na koniec jeszcze 26 maja i ciąg dalszy kryzysu toruńskiego. Apator jechał wtedy na arcyważny mecz do Lublina. Niektórzy mówili, że musi wreszcie wygrać, jeżeli chce przedłużyć szanse na utrzymanie. W tym celu sprowadzono posiłki w postaci Marka Lemona. Dołączył on do sztabu szkoleniowego, z którego z powodu L-4 zabrakło Jacka Frątczaka. To był jednak początek końca tego menedżera. Więcej już nie poprowadził toruńskiej drużyny. A wynik? Apator choć źle nie pojechał, to i tak znowu przegrał. Tym razem 42:48.

CZYTAJ TAKŻE: Żużel. Kartka z kaledarza: W kwietniu skandal gonił skandal. Kontuzja Hampela, Miesiąc rozpoczął show

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Żużel. Kartka z kalendarza: Marzec pod znakiem dramatu Zengoty. Prokuratura zajęła się Mrozkiem

ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a

Źródło artykułu: