One man show. Tak można momentami opisać finał Nice 1.LŻ pomiędzy PGG ROW-em Rybnik a Arged Malesa TŻ Ostrovią. Przez całe zawody Krzysztof Mrozek znajdował się w okolicach startu i analizował jazdę swojej drużyny.
Zepsuła się maszyna startowa? Mrozek nie bał się ubrudzić i sam zadbał o to, by chwycić za klucze i naprawić osprzęt. Skończył się mecz i trzeba było fetować awans do PGE Ekstraligi? To Mrozek szalał na quadzie i jeździł po torze przy aplauzie publiki. Zawodnicy w tym momencie byli na murawie rybnickiego stadionu.
Czytaj także: Kacper Woryna nie zamierza niczego deklarować
Mrozek na quadzie jeździł też przed rokiem, gdy ROW pokonał Speed Car Motor Lublin 52:38. Wydawało się wtedy, że "Rekiny" zapewniły sobie jazdę w żużlowej elicie. Stało się inaczej. W rewanżu rybniczanie przegrali 37:53. Tamte doświadczenia były dla Mrozka trudnym przeżyciem, ale też nauczyły go nieco pokory.
ZOBACZ WIDEO Dyrektor Sparty wyjaśnia: Czepiają się nas o tor, ale nie robimy nic złego
Prezes PGG ROW-u wraca do PGE Ekstraligi po dwóch latach przerwy i na pewno doda rozgrywkom kolorytu. Ze względu na swój charakter, cięty język i styl bycia. Można Mrozka nie lubić, ale jednego o nim powiedzieć nie można. Na pewno nie jest nijaki. Jego się albo kocha - tak jak robią to kibice w Rybniku, albo nienawidzi - jak większość fanów w Polsce, którzy na forach określają go mianem bufona czy pajaca. A to i tak najdelikatniejsze określenia.
Ktoś powie, że zadaniem prezesa jest załatwianie sponsorów, witanie gości podczas spotkań ligowych i tyle, że sternik klubu nie musi być "jakiś". W końcu emocje mają zapewniać żużlowcy na torze. Racja, ale wśród zawodników też są tacy, obok których nie można przejść obojętnie (chociażby Nicki Pedersen), ale znalazłoby się kilku bezbarwnych jak woda.
Co najważniejsze dla PGE Ekstraligi, do elity wchodzi inny Mrozek niż ten, który z niej spadał. W roku 2017 prezes ROW-u poszedł na wojnę ze spółką, wdał się w procesy sądowe. Trzymając się metafory żużlowej, do linii mety walczył o dobro swojego klubu po dopingowej wpadce Grigorija Łaguty. Wtedy dorobił się łatki awanturnika. Pojawiały się nawet głosy, że PGE Ekstraliga ROW-u zarządzanego przez Mrozka nie będzie chciała w swoich szeregach.
Jeszcze w zeszłym roku Mrozek był na kursie kolizyjnym z PGE Ekstraligą. Dopiero po przegranym finale z lubelskimi "Koziołkami" i tegorocznych doświadczeniach z Grigorijem Łagutą spokorniał. To było widać w ostatnich tygodniach. Po półfinale w Tarnowie mówił, że wykonano 25 proc. zadania, przed finałem w Rybniku twierdził, że "na ten moment, to Ostrovia jest w Ekstralidze".
Mrozek w ostatnich miesiącach pokazał, że potrafi wyciągać wnioski z błędów. Po przegranym finale w Lublinie słusznie zauważył, że drużyna potrzebuje trenera i zatrudnił Piotra Żytę, czyli osobę, której pracę tak dobrze oceniano w sezonie 2016. Wycofał się z procesów sądowych, nie chciał już odszkodowania od PGE Ekstraligi.
Czytaj także: Kacper Woryna ogłosił wykonanie zadania
I może dobrze, bo przed sezonem 2020 Mrozek może się skupić na jednym. Na zbudowaniu jak najmocniejszego kadrowo PGG ROW-u na przyszłoroczne rozgrywki. Zadanie nie jest łatwe, bo rynek żużlowy się zabetonował. Nie wiemy jaki skład stworzą "Rekiny", ale z dużą dozą prawdopodobieństwa można już teraz stwierdzić, że na papierze będzie się on prezentować niezbyt okazale. Tak jak kadra lubelskich "Koziołków" w tym sezonie.
Eksperci najpewniej będą skazywać PGG ROW na spadek. Mrozek w swoim stylu będzie widzieć sprawę nieco inaczej. Pod koniec sierpnia 2020 roku dowiemy się, kto miał rację.