- Dlaczego wybrałem Falubaz? Odpowiedź jest bardzo prosta. Mam z Zielonej Góry świetne wspomnienia. Klub szanował mnie od pierwszego dnia, który w nim spędziłem. Później, nawet gdy przyjeżdżałem jako zawodnik innej drużyny, zawsze byłem mile witany i szanowany. Myślę, że to był najważniejszy czynnik przy podjęciu tej decyzji - podkreśla Nicki Pedersen, nowy żużlowiec Falubazu Zielona Góra.
Dla Duńczyka to trzecie podejście do zielonogórskiego klubu. Wcześniej startował w nim w latach 2002 i 2004-2005. Indywidualnie były to dla niego świetne sezony, które ma w pamięci do teraz. - W Falubazie przez te wszystkie lata niezmienna pozostała chemia i to, że na stadion nadal przychodzi mnóstwo kibiców. Wciąż pracuje tu też kilka osób, które pamiętam sprzed wielu lat. Teraz nastały jednak nowe czasy, nowa generacja. Nie można żyć wspomnieniami, trzeba patrzeć do przodu - zaznacza.
Pedersen ma za sobą wyśmienity sezon w PGE Ekstralidze. Co prawda jego Grupa Azoty Unia Tarnów spadła do Nice 1.LŻ, ale Duńczyk nie może mieć sobie nic do zarzucenia. Średnia biegowa na poziomie 2,432 i trzecie miejsce w klasyfikacji najskuteczniejszych żużlowców rozgrywek mówią same za siebie. - Nie będę ukrywał, że na stole miałem wiele ofert z różnych klubów. To było bardzo miłe uczucie, że wzbudziłem takie zainteresowanie. Za sobą mam przecież dwie poważne kontuzje, ale mimo urazów udowodniłem, że nadal mogę jeździć na wysokim poziomie - mówi Pedersen.
Oprócz trzykrotnego mistrza świata, nowym seniorem Falubazu został też Martin Vaculik. Z duńsko-słowackim duetem, a także Patrykiem Dudkiem, Piotrem Protasiewiczem i Michaelem Jepsenem Jensenem, zielonogórzanie w przyszłym sezonie mają wrócić na ligowy szczyt. - Falubaz ma wielki potencjał na przyszły sezon. Zbudowana drużyna jest naprawdę bardzo mocna i, co ważne, brakuje w niej jednego, zdecydowanego lidera. Wszyscy żużlowcy pod numerami 1-5 czy 9-13 mogą się wzajemnie uzupełniać i wspierać. Wierzę, że będziemy najmocniejszym zespołem w PGE Ekstralidze - komentuje Nicki Pedersen.
ZOBACZ WIDEO Janusz Kołodziej był na granicy wyczerpania. Krok od anoreksji