To jedna z najbarwniejszych postaci polskiego żużla lat 90. Adam Łabędzki jest wychowankiem
Unii Leszno i był typowany na zawodnika, który zrobi wielką karierę. W 1991 roku został młodzieżowym mistrzem Polski, przegrywając tylko z Tomaszem Gollobem. Jak doskonale wiemy, Gollob w późniejszych latach przedostał się do Grand Prix i stał się najlepszym żużlowców w naszym kraju.
Przymiarki Łabędzkiego do Wrocławia
U Łabędzkiego sytuacja nie potoczyła się tak dobrze. Jesienią 1991 roku w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów w Coventry złamał udo. Towarzyszył mu zresztą wtedy Bartłomiej Czekański, związany na co dzień ze Spartą Wrocław. Miał przekonywać wychowanka leszczyńskiej Unii do transferu. Sposobem na przejście zawodnika do Wrocławia miało być później… wcielenie do wojska.
W tej sprawie interweniowało nawet Ministerstwo Obrony Narodowej, bo leszczynianie zauważyli, że angaż w wojsku połamanego faceta mija się z celem. Następnie Łabędzki trafił na karencję. W ten sposób nie mógł w sezonie 1992 startować w lidze. W dodatku Lata 90. to okres, w którym Unia nie była potentatem pod kątem finansowym.
ZOBACZ WIDEO Miliarder mocno zaangażował się w działanie klubu. "Rozmawiamy codziennie"
- W klubie z Leszna nie przelewało się w tamtych czasach. Zaległości w wypłatach sięgały kilku miesięcy - mówi nam Łabędzki.
Ostatecznie charyzmatyczny zawodnik startował w macierzystym klubie do sezonu 1996, który był jednym z najlepszych w jego karierze. To wtedy został w Warszawie indywidualnym wicemistrzem Polski.
- Bardzo miło wspominam te zawody, osiągnąłem świetny wynik. Pewnie, że chciałem wtedy wygrać, ale to się nie udało. Sławek Drabik był lepszy - mówi nasz rozmówca.
Do Wrocławia "Łabędź" ostatecznie trafił, ale dopiero przed sezonem 1998. Był zresztą jednym z ojców awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej. Pięć lat później zdecydował się jednak zakończyć karierę. Żużel dał mu mocno w kość.
- Mój poziom był już zdecydowanie niższy niż wcześniej, ale wpływ na to miały urazy i one też finalnie sprawiły, że przestałem jeździć na żużlu. Te kontuzje odczuwam do dziś. Wystarczy wspomnieć, że kilka razy miałem złamaną nogę, uszkodzony kręgosłup i bark. Takie rzeczy muszą doskwierać - wspomina Łabędzki.
Wyścigi na wodzie i zamiłowanie do koni
Ale od sportu nie potrafił odejść. Zaczął startować w motorowodniactwie. Już w drugim sezonie startów Polak został mistrzem Europy w klasie T-550. Rok później sięgnął po mistrzostwo świata. Jak mówi, podjął decyzję o wejściu w tę sportową dziedzinę, ponieważ po zakończeniu kariery żużlowej brakowało mu adrenaliny.
Przygoda z motorowodniactwem nie trwała jednak zbyt długo. Podczas jednych zawodów Łabędzki został ukarany za obrażenie sędziego, lecz jak wskazuje, sędziami są rodzice zawodników, a gdy wszedł do tego środowiska ktoś nowy, to od razu stał się zagrożeniem dla rodzin, które są zaangażowane w ten sport. Później wrócił do startów z licencją austriacką, ale rozwijał też inną pasję. Mowa o zamiłowaniu do koni wyścigowych.
Były lata, w których jego konie osiągały wielkie sukcesy. Startowały w prestiżowych zawodach we Wrocławiu, Warszawie, czy też Sopocie. Nie brakowało również występów za granicą. Szczególnie wielkie sukcesy odnosiły Trim i Dekalog.
- Byłem związany z końmi od zawsze, właściwie od małego miałem z nimi kontakt. A jaka była recepta na sukcesy z Trimem i Dekalogiem? Po prostu mogę mówić o farcie w zakupie, a następnie o sumiennej pracy z nimi, odpowiednich treningach. Później te konie naprawdę świetnie się spisywały - mówi z dumą.
Choć jeszcze niedawno Łabędzki był właścicielem kilkunastu koni, to teraz poinformował nas, że ogląda zawody tylko z perspektywy widza.
- Obecnie nie mam już żadnego konia. Mam już swoje lata, a zajmowanie się nimi to odpowiedzialne zajęcie. Poza tym nie dysponuję w tej chwili warunkami na trzymanie koni, ponieważ mieszkam w mieście. W każdym razie nie wykluczam, że coś w przyszłości się znów urodzi - dodaje.
To jednak nie oznacza, że brakuje mu obowiązków. Były żużlowiec mocno zaangażował się w speedrower, zdobywając nawet medale ważnych imprez w zawodach weteranów.
- Powiedziałbym, że ja jeżdżę delikatnie, a syn już tak bardziej zawodowo. Chciałem mu towarzyszyć w uprawianiu tej dyscypliny sportu - mówi Łabędzki z uśmiechem.
O żużlu natomiast "Łabędź" wciąż pamięta i nierzadko bywa na stadionie. - Na pewno jestem częściej na zmaganiach żużlowych niż na wyścigach koni. Moim zdaniem obecny żużel jednak najpiękniej wygląda w telewizji, a na żywo nie robi takiego wrażenia - kończy.