No wreszcie! Coś się zadziało podczas tej smutnej jak nie powiem co zimy... Mamy aferę, której podskórnie wyczekiwało całe środowisko - znudzonych dziennikarzy i jeszcze bardziej głodnych kibiców. Oto doszło do wesela i rozwodu w zakonie maltańskim.
Nie chciałbym się bawić w analizę wydarzenia i studium psychologii postaci, jak w przypadku bohaterów szkolnych lektur, jednak bez pełnej wiedzy nie do końca od tego uciekniemy. Bo nas przy tej sytuacji nie było, zatem polegamy wyłącznie na prawdzie zwaśnionych stron.
Kiedy Maciek Janowski poinformował nas z taksówki, że właśnie wraca do hotelu, w którym obóz rozbiła polska kadra, można to było odebrać jako dobry znak. Mógł dowodzić tego, że zawodnikowi zależy na reprezentowaniu kraju, co zresztą jasno wyartykułował. Że nie chce tracić startu w Złotym Kasku, od czego cała przygoda z reprezentacją się zaczyna. A dla wielu również na tym kończy. Odebrałem to w ten sposób, że kapitan Betard Sparty nadal jest sportowcem, a nie tylko biznesmenem, co staje się normalne po tylu latach jazdy na najwyższym poziomie.
ZOBACZ WIDEO Seria pytań o Stal Gorzów. Reakcja Vaculika mówi wszystko
Tym samym nie jest prawdą, że po raz ostatni sportowcem był w sezonie, gdy po leszczyńskim finale Indywidualnych Mistrzostw Polski ostentacyjnie zszedł z podium, okazując brak szacunku Zmarzlikowi. Bo po czasie, paradoksalnie, w tym nieeleganckim i niesportowym zachowaniu zacząłem dostrzegać pozytywy. Mianowicie świadczyło ono o tym, że Janowski nie godzi się z byciem numerem dwa. Że chce z tym Zmarzlikiem rywalizować. Że nie czuje się gorszy i ma ambicje go zdetronizować. W późniejszych latach on czy Piotr Pawlicki zaczęli jednak odnosić się do rywala z Kinic z należnym szacunkiem i oddawać mu honory. Co można było interpretować w ten sposób, być może na wyrost, że pogodzili się z jego dominującą rolą.
A więc Maciek Janowski wrócił na obóz integracyjny, aby dalej się integrować. Okazało się jednak, że jest to zgrupowanie dezintegracyjne i ponownie, przedwcześnie, opuścił hotel. Tym razem nie z własnej inicjatywy. A pikanterii sprawie dodaje fakt, że z tego, co gdzieś mi mignęło, cały dramat wydarzył się w hotelu... Paradise.
Po wspomnianym nagraniu-oświadczeniu Janowskiego środowisko zaczęło walić w selekcjonera Rafała Dobruckiego jak w bęben. Czy słusznie?
Często zwracałem uwagę na to, że Dobrucki wypowiada się o Janowskim bardzo ciepło i pozytywnie. Trudno uznać, że go pomijał czy nie doceniał. Wręcz przeciwnie, wielokrotnie podkreślał jego zalety z torową inteligencją na czele. Zresztą, do tej pory Dobrucki uchodził za trenera, który tych starszych zawodników traktuje raczej po kumpelsku. Bardziej po partnersku niż z pozycji siły. Stąd m.in. zarzuty, że może nie dla wszystkich jest autorytetem. Aż tu nagle selekcjoner zaskoczył.
Czy Dobrucki mógł pójść na rękę bez wątpienia zasłużonemu dla kadry starszemu zawodnikowi i zwolnić go z ostatnich trzech dni obozu? Pewnie, że mógł. Choć miał też prawo uznać, że w kadrze nie powinno być wyjątków i że kadra wymaga również drobnych poświęceń. Myślę, że słowa Dobruckiego o tym, iż lepiej by się stało, gdyby Janowski go oszukał, są mocno nadinterpretowane. Nie sądzę, by selekcjoner miał coś złego na myśli. Po prostu uznał, że wesele kolegi-sponsora nie jest wystarczającym argumentem za przedwczesnym opuszczeniem okrętu. Nieporównywalnie błahym przy jakimś zdarzeniu losowym, które niespodziewanie dotyka najbliższych.
Też bym wolał, by Rafał Dobrucki okazywał większe zdecydowanie przy innych okazjach. Choćby wtedy, gdy ustalany jest regulamin Złotego Kasku, będący obecnie profanacją sportu. Nie chcę być męczący i się powtarzać, ale o tym trzeba trąbić - o miejscu w reprezentacji i generalnie o sportowych rozstrzygnięciach powinny decydować eliminacje, nie nominacje! Walka na torze, a nie naciśnięcie enter w laptopie, jednym dające awans, a innych skreślające z góry. Wie coś o tym Kacper Woryna. To sytuacja kuriozum i dziwię się mocno, że Główna Komisja Sportu Żużlowego oraz trener nie wyciągają wniosków.
Poza tym nie bardzo wierzę w żużlowe obozy integracyjne kadry. Ci chłopcy nie będą się przecież w sezonie cacać i integrować, tylko walczyć ze sobą na łokcie o miejsce w reprezentacji. Obóz kadry może być marketingowy, by zaistniał sponsor etc. Choć marketingowo wyszło średnio. Pewnie nie zobaczymy w najbliższej przyszłości hasła "Marma Polskie Folie - dumny sponsor reprezentacji Polski na żużlu."
No, obozy mogą też mieć charakter szkoleniowy, właściwie od tego powinniśmy zacząć. Choć w żużlu każdy jest autonomiczną firmą i szykuje się na własny rachunek. Poza tym każdy jest na innym etapie - jeden po wyjęciu śrub z kostki, drugi po usunięciu płytki z obojczyka, a trzeci nie może biegać z innego powodu. No ale mniejsza z tym, tego typu nierówności nie tylko u żużlowców się pojawiają. Natomiast faktem jest, że większy sens mają zgrupowania kadry w piłce nożnej, gdzie ustala się schematy, zagrywki, taktykę, analizuje każdego rywala, dobiera pod niego skład itd. W żużlu taktyka jest jedna - jak najszybciej puścić klamkę i jak najszybciej do mety.
Chciałbym jednak zwrócić na coś uwagę. Otóż pewna grupa pożądanych na rynku żużlowców ma w zwyczaju komunikować, nie prosić. Bo z tego, co wiemy, Dobrucki nie wyraził na nie zgody, tylko się po prostu o zamiarach Maćka dowiedział. A kadra to jednak kadra. Gdyby połowa co rusz wyjeżdżała i przyjeżdżała, byśmy mieli drzwi otwarte i burdel na Malcie, a nie kadrę. Niezależnie od tego, jak bardzo teraz lekceważymy całe to zgrupowanie. Dobrucki za tę kadrę odpowiada i z pewnością chce udowodnić, że pod jego rządami jest to poważny twór, a nie jakaś wydmuszka. Rozumiem to.
W żużlu najczęściej to zawodnik-zawodowiec, a nie trener decyduje, czy przyjechać na trening czy nie. Niektórzy nie przyjeżdżają również na sparingi. Dla przykładu zdarzało się to Leonowi Madsenowi. Te przyzwyczajenia z życia klubowego przechodzą później na życie reprezentacji. Zawodnicy, de facto, nie pytają przełożonych, tylko informują. Musi być po ichniemu i nie znoszą sprzeciwu. Gdyby Dobrucki i Janowski mieli sprawę ustaloną na tip-top, to by Maciej nie musiał za nim chodzić na Malcie i informować, że jest zdecydowany na wyjazd. Jak widać, nie wystarczył jednak ten jeden telefon z Teneryfy. Najwyraźniej zgody nie było. Choć może zabrakło ze strony selekcjonera bardziej zdecydowanego postawienia sprawy od początku - w te albo wewte. Tego nie wiemy.
Dobrucki to raczej dyplomata i na wyniszczającą wojnę z zawodnikami nie pójdzie, zresztą byłoby to kompletnie niepotrzebne. Natomiast dobrze, że wreszcie przedstawił swoją wersję zdarzeń. Jak Janowski. Nie piszę tego jako żądny sensacji pismak, który chciałby, żeby przedstawienie nadal trwało. Rzecz w czym innym. Mianowicie to na selekcjonera wylewane są teraz wiadra pomyj i na niego spada krytyka. Zatem jeśli ma swoją prawdę, to chyba lepiej dla niego, by się nią z opinią publiczną dzielił.
Czy swoją postawą i powrotem na zgrupowanie Janowski okazał skruchę i pokazał, że zależy mu na kadrze? Tylko pozornie. Tylko w jakimś stopniu rozmasował sytuację. Bo z drugiej strony wspomniał w tych emocjach, że kadra jest rozwalana od środka, skrytykował postępowanie przełożonych i zaznaczył, że miło pewnie nie będzie oraz że oczekuje konfrontacji i wyjaśnień. Co jakoś pokojowo nie brzmiało, wręcz przeciwnie. Ten buchający wciąż ogień został podlany metanolem. Pewnie wielu z nas w tamtym momencie sądziło, że choć gównoburza przeszła okrutna i smród będzie się jeszcze długo unosił, to najgorsze jest już za nami i powoli można zacząć sprzątać oraz wietrzyć. A tu bach, jak u Hitchocka. Najpierw jest trzęsienie ziemi, a później napięcie rośnie.
Co więc zdecydowało o tym, że za drugim razem Janowski wyleciał już nie z Malty, lecz z kadry w ogóle? Ta konfrontacja była niemiła i agresywna? Chyba nie miała już znaczenia, bo karty potasowano wcześniej. Ale to wiedzą tylko uczestnicy tego nieszczęsnego zdarzenia. Owszem, z boku kara usunięcia z drużyny narodowej wydaje się surowa. Znów o przynależności do reprezentacji nie zdecyduje tor, lecz decyzja powzięta poza sezonem, niemająca nic wspólnego z prezentowaną dyspozycją. Tylko, że zawodnik opuścił zgrupowanie samowolnie, bez zgody. Jak więc by wyglądał Dobrucki, gdyby udał, że nie ma sprawy. Naraziłby się na śmieszność. Tak jak przed laty kadrowicze nie zostawili wyboru Markowi Cieślakowi.
Cóż, na żużlu nie ścigają się najczęściej członkowie zakonu maltańskiego, którzy złożyli śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Stąd przypadek z Janowskim to "recydywa". Już nie wszyscy pamiętają, że to właśnie Dobrucki oczyścił jego kartę, by w nowej kadrze zaczynał z białą. Bo raz już się z kadrą pokłócił, a tłumaczenia były miejscami mętne i pominęły jakąś imprezę u sponsora.
Chciała kadra uciec na Maltę przed dziennikarzami, jednak po raz kolejny się okazało, że media trudno wyprowadzić w pole. Dopadną cię nawet na drugim krańcu Europy. Gdyby starym zwyczajem reprezentacja rozbiła obozowisko w Szklarskiej Porębie, wypad na wesele nie byłby aż tak problematyczny. To raptem dwie godzinki od Wrocławia. Można by wyskoczyć, a rano pojawić się już z powrotem na śniadanku. No ale to tylko takie gdybanie. Teraz w modzie są po prostu rowery.
Nie sądzę, by Dobrucki czy ktokolwiek inny chciał się na kimś mścić. Bo i za co? To właśnie Janowski został bohaterem finału Drużynowego Pucharu Świata z 2023 roku, gdy na Olimpijskim postawił pieczątkę na złocie. Inna sprawa, że to jego wówczas okrzyknięto bohaterem, poniekąd słusznie, choć w przekroju całych zawodów spisywał się na swoim torze różnie i jako jedyny z Biało-Czerwonych nie wygrał żadnego wyścigu. A bohaterów było więcej. Nawiasem mówiąc, nazajutrz po tamtym sukcesie też mieliśmy incydent, który uderzył w całą dyscyplinę. W Krośnie. I z udziałem dopiero co wykreowanych bohaterów narodowych.
Fakt jest taki, że na tej całej sprawie przegrali absolutnie wszyscy, a nikt nic nie zyskał.
Poza mediami.
Ciąg dalszy nastąpi.
Wojciech Koerber
××××× Dobruckiego