"Plusy i minusy sezonu" to nowy cykl, w którym przedstawiamy najlepsze i najsłabsze strony poszczególnych drużyn PGE Ekstraligi w sezonie 2018.
***
PLUS: Frekwencja i kapitalne widowiska
Powodem do dumy częstochowian może być fakt, że według statystyk najliczniej zapełniali stadion podczas domowych zmagań Lwów w lidze. To nie jest przypadek, bo z reguły na owalu Włókniarza dzieje się tyle, że spokojnie emocjami można byłoby obdarować spotkania w innych miastach na kilka kolejek. Apogeum to rywalizacja biało-zielonych z Fogo Unia Leszno. To był istny sportowy spektakl. Kibice w Częstochowie są przyzwyczajeni oglądać biegi na stojąco, ale we wspomnianej rywalizacji to i podczas przerw dreptali z nogi na nogę niecierpliwie oczekując kolejnych fajerwerków. Wielkie brawa dla tych, którzy zajmują się na co dzień torem w Częstochowie, a więc dla Damiana Leszczyniaka, Marka Cieślaka i Andrzeja Puczyńskiego.
MINUS: Forma w fazie play-off
Lwy przez cały sezon znajdowały się w czołowej czwórce, ale ostateczne miejsce w tym gronie zapewniły sobie rzutem na taśmę. W play-offach częstochowianie byli najsłabsi. O ile porażka w półfinale z gorzowską Stalą była wkalkulowana, o tyle nikt w Częstochowie nie przewidywał tak wysokiej przegranej we Wrocławiu w starciu o trzecie miejsce (różnicą 12-tu punktów). To tam Włókniarz najbardziej zawiódł, bo tracił pozycje po własnych błędach. Częstochowianie mogli ten sezon skończyć na podium, ale nic do zarzucenia z decydującego fragmentu rozgrywek nie mogą mieć do siebie tylko Leon Madsen i Michał Gruchalski. W Internecie krążył nawet taki mem, gdzie Duńczyk rozmawia przez telefon i mówi: "prezesie, ale sam tego medalu nie zdobędę". Wymowne, ale prawdziwe słowa.
PLUS: Wynik i rozsądne decyzje
Mimo wszystko drużyna forBET Włókniarz Częstochowa wykonała plan, jakim był awans do najlepszej czwórki. Jan Krzystyniak w jednym ze swoich felietonów stwierdził, że czwarta lokata to klęska Lwów, ale osobiście się z tym nie zgadzam. W Częstochowie jest co prawda niedosyt, że nie zakończono udanych rozgrywek na podium, jednak kibice Włókniarza pamiętają, w jakiej sytuacji ich ulubiony klub był jeszcze jakiś czas temu, a właściwie to go nie było, bo przez finansowe perturbacje na rok częstochowianie zniknęli z żużlowej mapy Polski. Biorąc pod uwagę to, jak szybko odbudowano markę Włókniarza, czwarte miejsce niewątpliwie jest sukcesem. No i jest też progres względem roku ubiegłego, kiedy to Lwy zostały sklasyfikowane na piątej lokacie. Krok po kroku do celu.
Chwalą się też rozsądne decyzje sztabu szkoleniowego, ale też zarządu klubu. Po pierwsze, gdy wypadkom ulegli Fredrik Lindgren i Matej Zagar, nikt, mimo wysokiej stawki, siłą nie sadzał ich na motocykl. Przykładem tego, jak źle to może się skończyć niech będą ostatnie wydarzenia z Zielonej Góry, gdzie po potężnym wypadku Sebastian Niedźwiedź pojechał jeszcze dwa wyścigi, a później zasłabł. Po drugie, szefostwo Włókniarza udowodniło, że stabilność finansowa jest dla nich najważniejsza. Dlatego podziękowali Martinowi Vaculikowi, który mógł pojawić się w zespole kosztem wspomnianego Zagara, bo oceniono, że Słowak jest dla Włókniarza zwyczajnie za drogi.
MINUS: Brak drugiego juniora
Szczególnie mecze w fazie play-off z udziałem Włókniarza pokazały, jak wiele znaczy wartościowy junior. Michał Gruchalski prezentował się bardzo dobrze i aż strach pomyśleć jak zakończyłby się pierwszy mecz półfinału z gorzowianami bez jego świetnej dyspozycji. Gdyby częstochowianie mieli w drużynie drugiego choć w połowie jeżdżącego tak jak Gruchalski młodzieżowca, pewnie zakończyliby sezon z medalem. Dlatego teraz we Włókniarzu poważnie myślą o wzmocnieniu tej formacji z zewnątrz. Najgłośniej mówi się o sprowadzeniu z krakowskiej Wandy Bartłomieja Kowalskiego.
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2018: finał Fogo Unia Leszno - Cash Broker Stal Gorzów