Tomasz Dryła. Tylko Motor: B.S.I. - czyli Buta Spryt Interesy (felieton)

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Bartosz Zmarzlik wygrywa bieg w GP Warszawy
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Bartosz Zmarzlik wygrywa bieg w GP Warszawy

2007 rok, podlondyńskie lotnisko Stansted, miejsce stołowania się większości Brytyjczyków, czyli McDonalds. Szpakowaty dżentelmen, trzymający w prawej ręce kubek coli, raz jeszcze czyta od góry do dołu wszystkie zapisy umowy.

W tym artykule dowiesz się o:

Tylko Motor, to cykl felietonów Tomasza Dryły, najlepszego żużlowego komentatora w Polsce.

***

Doskonale je zna i tak naprawdę upewnia się tylko, czy wszystkie liczby się zgadzają. Zgadzają się. Odkłada papiery na stolik. Gryzie big maca, popija colą, odstawia kubek, wyjmuje z kieszeni długopis, lewą ręką przytrzymuje plik kartek i składa swój podpis w odpowiednim miejscu. To jest najważniejszy podpis w światowym żużlu. Kolejny łyk coli. Umowa jest ważna. Paul Bellamy w takich okolicznościach zawarł kontrakt na pierwszy w historii turniej Grand Prix w Lesznie.

Nie do wiary? Pewnie, że nie do wiary, a jednak to prawda. BSI to nie światowa korporacja, z którą pertraktuje się w szklanych gabinetach na dwudziestym czwartym piętrze jednego z wieżowców londyńskiego city, przy krewetkach i lampce dobrego szampana. Departament żużlowy to grupa sprawnych specjalistów od wizerunku, kutych na cztery łapy i wiedzących doskonale co i jak załatwić. I jak można pogrywać z każdym partnerem. Trzeba przyznać, że partie z polskimi kontrahentami rozgrywają po mistrzowsku.

ZOBACZ WIDEO: Hit na remis. Brazylia strzelała ślepakami na Wembley - zobacz skrót [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Trochę zadufani w sobie, czasem aroganccy, z reguły uśmiechnięci, w jednym elemencie są jak gwiazdy rocka z najwyższej półki. Metallica w garderobie przed koncertem musi mieć mnóstwo owoców, 8 litrów różnych soków i świeżo mieloną kawę. Muzycy Van Halen potrzebują dobrej whisky, kilku rodzajów win i… cukierków m&m’s, z których organizator musi usunąć te w kolorze brązowym! Motley Crue zażyczyli sobie kiedyś słoik masła orzechowego, dwunastometrowego boa dusiciela i słoik musztardy, a Keith Richards z Rolling Stonesów nie wyjdzie na scenę bez kanapek z serem i stołu bilardowego.

Co to ma wspólnego z organizatorami cyklu Grand Prix? Ano, ma. Żeby zrobić w Polsce turniej GP trzeba dobrowolnie wpłacić na konto chorą sumę dolarów, a potem przystąpić do realizacji szeregu mniej lub bardziej kuriozalnych zachcianek. Państwu z BSI, poza grubą kasą, trzeba zapewnić przeloty i całą logistykę, zakwaterowanie, wyżywienie, mnóstwo dedykowanych pomieszczeń i transport na miejscu. Nie byłoby to nic szczególnego, gdybyśmy właśnie w te szczegóły nie zajrzeli. A wyglądają one tak:

Polski organizator przedstawia Państwu z BSI propozycje biletów lotniczych z różnych części świata do Polski i transport z lotniska do hotelu. Jeśli Państwo z BSI zaakceptują dany wariant, można śmiało kupować im bilety. Państwo z BSI wymagają dla siebie hoteli o określonym standardzie, przy czym zastrzegają, że część osób ma mieć do swojej dyspozycji pokój dwu lub trzyosobowy! Znacząco zwiększa to koszty ponoszone przez organizatora, a tłumaczone jest tajemniczą "potrzebą przestrzeni". Należy też oddać do dyspozycji Państwa z BSI flotę 3 do 6 wynajętych dla nich samochodów, przy obostrzeniu, że auta nie mogą być starsze, niż roczne. To niedorzeczne, ale tak jest! Przed wylotem z Anglii Państwo z BSI potrafią wysłać maila, że będą na miejscu o tej i o tej godzinie i spodziewają się dostać ciepły posiłek. Przy tym pan "x" prosi o duszoną rybę z frytkami, pan "y" o średnio wysmażony stek, a pani "z" o ciepłą zupę jarzynową, gdyż przeszła właśnie na dietę jarską. Posiłki muszą być podane na talerzach ceramicznych, żadne plastikowe naczynia i sztućce nie będą akceptowane.

Spodziewam się, że już w tym momencie myślicie, że się zgrywam. Nie zgrywam się. I wierzcie mi - lista tych życzeń jest o wiele dłuższa i przynajmniej w część na pewno byście nie uwierzyli. Pan "x" musi mieć dostarczoną do pokoju colę z lodem dokładnie o godzinie 10:25 i basta, ta cola musi tam być. Przez lata z działalności BSI w Polsce biły buta, pycha i brak szacunku wobec moich rodaków. Organizatorzy cyklu uważali się za nieomylnych promotorów, zbawicieli światowego żużla, którym musi usługiwać grupa poddanych - po prostu ludzi lepszego gatunku, którzy pozjadali wszystkie rozumy, kreowali zręcznie swoją pozycję i korzystali z niej w sposób obrzydliwy.

Żeby było jasne - tak jest tylko w Polsce. W Chorwacji, na Łotwie, czy w Danii nie ma nawet mowy o zasugerowaniu podobnych warunków. Tam za organizację turnieju (który kosztuje często 15 proc. stawki polskiej) odpowiada garstka osób, którym wybaczane jest naprawdę wiele. A pan Bellamy i jego kumple przez lata musieli po prostu zamawiać sobie taksówki, jeśli chcieli dostać się z lotniska do hotelu. To wszystko jest jednak kwestią wychowania i poczucia dobrego smaku, a także wyczucia pewnych norm i standardów, które można przyjąć w relacjach z partnerami biznesowymi. Zajmijmy się tym, co - wciąż staram się w to wierzyć - jest najważniejsze, czyli sportem.

Co daje armia ludzi BSI, którą trzeba wyspać w przestrzennych pokojach, nakarmić i dopieścić? Phil Morris, odpowiadający za zawody i przygotowanie nawierzchni zbyt często nie ma pojęcia, co się wokół niego dzieje. Na utopiony powodzią tor w Krsko kazał... lać wodę, przez co inauguracyjny turniej minionego sezonu stał się parodią rywalizacji. Antypromocję żużla mieliśmy też w Teterow. Nie widać tego w telewizji, ale częstym gestem zawodników w stosunku do Pana dyrektora jest zwykłe pukanie się w głowę. Tak było w Horsens, Gorzowie, Daugavpils i kilku innych miejscach. Oczywiście Pan Morris nigdy nie jest winny. Na Jancarzu wiedział, że swoimi decyzjami po prostu zepsuł tor, więc po treningu zmył się wynajętym samochodem do trzyosobowego pokoju. I tyle. Zawody GP przygotowuje sztab ludzi z BSI. Mają w zespole specjalistów od wydawania plakietek, ustawienia podium i tego typu dupereli. Ale osób odpowiedzialnych za cokolwiek jest tam jak na lekarstwo.

Chluba i duma organizatorów, czyli runda w Cardiff była w tym roku festiwalem organizacyjnych pomyłek i nieudolności. Briefing zawodników, sesja autografów, czas dla reporterów na przeprowadzenie wywiadów - kiedy, gdzie, kto? - nikt nie miał pojęcia. BSI robi mnóstwo błędów. Mnóstwo. Przy najdrobniejszym problemie w Gorzowie, Lesznie, czy Warszawie winni są zawsze znani i zawsze są to Polacy. A że podczas DPŚ w Lesznie Państwo z BSI pomylili kaski drużyn na oficjalnej tablicy? Że w przygotowanych przez nich materiałach w składzie Polski pojawił się nagle Piotr Protasiewicz? Że wyprodukowali gadżety z flagą Indonezji zamiast polskiej? Że Indonezja była w programie? No problem. To wszystko wpadki z jednej imprezy! A jak "zajęli" się Tomaszem Gollobem, człowiekiem, który przez dwie dekady ściągał im na stadiony całej Europy nadkomplety, kiedy leżał w szpitalu po wypadku w Sztokholmie? Takie przykłady można mnożyć. Długo. Kilka osób w Polsce jest w stanie przygotować i przeprowadzić perfekcyjnie naprawdę porządną imprezę, która w niczym nie ustępuje GP. BSI ma do tego dziesiątki ludzi, a i tak robi klopsy nie mieszczące się w głowie.

Model biznesowy BSI jest prosty. Polskie turnieje pokrywają koszty organizacji rund deficytowych i opłatę licencji FIM. Tu jest na zero, a zysk generowany jest w Cardiff. I tyle. I tak się to kręci. Skąd wziął się taki system? To Polacy go wykreowali. To polskie podmioty, chcąc organizować najważniejsze imprezy i licytując się między sobą, doprowadziły do tej przykrej sytuacji. I to jest normalne. Nie kupuję często słyszanych narzekań, że pozwalamy się wykorzystywać, że jesteśmy oszukiwani, że się naszych prezesów rozgrywa, bo... w Polsce też nikt nie robi GP dla sportu. Nie czarujmy się! Nasi organizatorzy też mają jeden cel - zysk. Rządzi czysta kalkulacja - podbijam do granicy mojej opłacalności. Nikt nie przeleje BSI milionów, nie przewidując swoich zysków z biletów, reklam, dotacji miast. Żaden polski organizator nie czuje się oszukany. BSI zarabia. Leszno, Gorzów, Toruń i Warszawa też zarabiają, więc w czym problem? Normalny biznes, jak wszędzie na świecie. Zero pretensji do BSI, zero pretensji do polskich organizatorów.

Dalsza część felietonu na drugiej stronie.
[nextpage]Problem jest gdzie indziej - w sferze mentalnej. To, że na kimś zarabia się mnóstwo dolców i de facto dzięki niemu egzystuje, nie upoważnia do permanentnego pokazywania swojej wyższości. A tak było przez lata. Zadzieranie nosa, niezadowolenie, produkowanie absurdalnych zakazów, ciągłe uwagi i szukanie dziury w całym, żeby tylko udowodnić Polakom, że są trzecim światem. W 2013 roku Bellamy wysłał maila do organizatorów GP w Toruniu z poleceniem... zmiany papieru toaletowego w łazience dla BSI! Bo był zbyt szorstki... To nie świadczyło o tym, że papier faktycznie był zły, tylko o tym, że nie było się już do czego przyczepić, a przyczepić się trzeba było, bo tak.

Anglicy zawsze byli przekonani, że przylatują do Polski z jakąś tajemną wiedzą i know how, jak należy przygotować jedynie słuszną imprezę sportową. Że mają monopol na organizację czegoś wyjątkowego. I pewnie tak było, ale krótko. Ci myślący szybko zorientowali się, że konkurowanie z nami na równych zasadach szybko ośmieszy ich samych. Bo to Polacy są bardziej pracowici, lepiej zorganizowani, bardziej kreatywni, uparci i dążący zdecydowanie do celu. Tylko tupetu tyle nie mają...Stąd szereg nieczystych zagrań. Paskudnych.

Anglicy chełpią się widowiskową prezentacją w Cardiff, spektaklem niepowtarzalnym w żużlowym świecie. Sęk w tym, że nikt ich w tym przebić nie może. Nie to, że nie potrafi, tylko właśnie nie może. Polscy organizatorzy turnieju w Warszawie też mieli szereg fajnych pomysłów na oprawę zawodów i prezentację. Ale nie mogli ich zrealizować! Bo nie wolno zaburzać przyjętego harmonogramu, bo jest ustalona struktura prezentacji, bo nie można używać na stadionie pirotechniki przed turniejem. Tylko w Cardiff można. Jakimś dziwnym trafem... To nie jest gra fair. Boje, przepychanki, zakaz łączenia startów w SEC i GP, oraz próby wyrzucania przez Bellamy'ego ludzi związanych z One Sport z parku maszyn - doskonale to pamiętamy. Słabe. Ale myślący człowiek dobrze wie, o czym to świadczy.

Czy to się może zmienić? Może i już się zmienia, a droga do poprawy sytuacji wiedzie przez nas samych. Nie jestem oderwany od rzeczywistości, nie wierzę w to, że nasze ośrodki się dogadają i zgodnie będą płacić mniej, na czym wszyscy by skorzystali. To nierealne. Wierzę jednak, że każdy, kto ma cokolwiek do czynienia z BSI może rozmawiać z nimi z innej pozycji. Równorzędnego partnera. I to wyjdzie na dobre wszystkim, a szczególnie BSI. Przykładem chłopaki organizujący SEC. Postawili się i po burzliwych początkach dopięli swego. Co więcej - ich relacje z BSI są dziś naprawdę poprawne. To duża skala, ale w mniejszej ten twardy model też działa. My wywalczyliśmy lepsze pozycje komentatorskie i więcej swobody w parku maszyn dla NC+, dziennikarze i fotoreporterzy z innych redakcji też od jakiegoś czasu mają lżej. I dobrze!

Dużo dała zmiana szefa BSI. Wygląda na to, że po odejściu Bellamy'ego modelem zachowania w firmie przestało być idiotyczne wywyższanie się, dowodzenie swojej pozycji i groteskowe przypieprzanie się do wszystkiego. BSI zaczyna rozumieć szereg problemów. Widzi, że jeśli chce funkcjonować, musi postawić na rozwój dyscypliny, bo nie podniesie jakości produktu na jednym patencie wymyślonym lata świetlne temu. Że nie może pozwolić sobie na konflikt totalny z krajem, który jest w żużlu zakochany i dzięki któremu ten sport jeszcze istnieje. Pewnie stąd widoczna korekta podejścia i ucywilizowanie szeregu spraw. To daje się odczuć i trzeba to podkreślić. Torben Olsen widzi więcej, niż Bellamy i więcej rozumie. No i nie jest Anglikiem, więc nie myśli po angielsku, a to duży sukces.

To nie tak, że całe BSI jest złe, a wszystko co robili przez lata nic nie warte. Przeciwnie. Gdyby nie cykl GP speedway i rywalizacja o tytuł mistrza świata byłyby dziś totalnie marginalną zabawą. A dzięki całej karuzeli (pełnej absurdów, niedoskonałości i złych rozwiązań, ale jednak) jeszcze to trwa i - wbrew powszechnym opiniom - szybko się nie skończy. Mnóstwo rzeczy robią przeciętnie, ale wiele naprawdę dobrze, a w ogóle to fajnie, że w ogóle robią. Od jakiegoś czasu można się z nimi dogadać. W ich działaniach widać próby podźwignięcia tego sportu z kryzysu i, mimo wielu kulfonów sprzed lat, warto trzymać za ten projekt kciuki. I co ważne - coraz więcej wśród nich ludzi, z którymi można zwyczajnie pogadać, coraz więcej życzliwości, kurde - normalności po prostu! Sami to wywalczyliśmy i nie powinniśmy odpuszczać.

BSI nadal przyjeżdża do Polski na wakacje, nadal wymaga ponad miarę, nadal zbyt często patrzy na Polaków z góry. Ale to od każdego z nas zależy, jak długo to jeszcze potrwa. I nie zasłaniajmy się jak zwykle innymi, nie wytykajmy wiecznie prezesów podpisujących milionowe umowy – że to oni dają się dymać. Nie dają się, tylko liczą pieniądze, i dobrze – od tego są prezesami, a sukcesy kolejnych polskich rund dowodzą, że nasi organizatorzy są naprawdę sprawnymi działaczami. A najważniejsze, żeby nikt z nas nie dawał się dymać. Prezes, zawodnik, kibic, dziennikarz. To kwestia godności. I tego, co w szerszej perspektywie nam się opłaca. Mamy najlepszych zawodników, najlepszych kibiców, najlepsze stadiony. Tylko te czoła... proszę - może nośmy je trochę wyżej! Nam naprawdę wypada.

Przeczytaj więcej felietonów Tomasza Dryły ->

Źródło artykułu: